Morrigan
-
"Artur i Miasto Bez Imienia" to powieść, którą niemiecki pisarz Gerd Ruebenstrunk zamyka swoją dedykowaną młodzieży trylogię o nastoletnich poszukiwaczach równie potężnych, co niebezpiecznych Zapomnianych Ksiąg. To wyjątkowe, bardzo stare woluminy, dające temu, kto je posiada nieograniczoną władzę, więc nie można dopuścić, by wpadły w niepowołane ręce. A, jak to zwykle bywa w podobnych przypadkach, właśnie takie ręce wyciągają się po nie z największą chciwością.
W tym tomie Artur i Larissa intensywnie szukają wskazówek, które mogłyby doprowadzić ich do legendarnego Miasta bez Imienia, znajdującego się gdzieś na Ar-Rab al-Chali - jednej z największych piaszczystych pustyń na świecie, która zajmuje obszar o powierzchni aż 650 km kw, a więc lepiej nie liczyć na ślepy traf. Właśnie na tej pustyni przed dziesięciu laty zaginęli, oficjalnie uznawani teraz za zmarłych, rodzice Larissy. Wszystko wskazuje na to, że w dalszym ciągu są gdzieś na Ar-Rab al-Chali, przetrzymywani przez Cienie. Aby unieszkodliwić groźnych przeciwników i uwolnić więźniów, główni bohaterowie muszą odnaleźć Księgę Próżni. Udają się więc w kolejną zagraniczną podróż, pełni nadziei, ale i obaw. Los Zapomnianych Ksiąg wkrótce ma się rozstrzygnąć. Raz na zawsze.
Wyżej napisałam, że Artur i Larissa wyjeżdżali z Niemiec pełni nadziei, ale także obaw. Sięgając po tę książkę czułam się podobnie jak oni. Zachowałam świetne wspomnienia z lektury pierwszego tomu i uczucie lekkiego rozczarowania związanego z tomem drugim, więc nie byłam pewna, czego spodziewać się po trzecim. Na szczęście okazał się świetnym zwieńczeniem historii Zapomnianych Ksiąg.
Przy recenzowaniu poprzednich części wspominałam o doskonałym stylu autora, przemyślanej fabule i ciekawostkach z dziedziny historii i geografii, więc dziś nie będę koncentrować się na tych elementach. Chcę za to zwrócić uwagę na coś, co zdecydowania odróżnia tę powieść od jej dwóch młodszych sióstr - jest od nich o wiele mroczniejsza, ma bardziej ponury klimat, powiedziałabym nawet, że miejscami przypomina powieść grozy. Tym razem źli są bardziej brutalni, leje się krew i pojawiają trupy. Pisarz umiejętnie dawkuje jednak przemoc, więc "Artur i Miasto Bez Imienia" to wciąż książka o wiele łagodniejsza niż znaczna część literatury dla młodzieży.
Wydaje mi się, że w ostatniej części trylogii Ruebenstrunka dzieje się najwięcej, akcja jest najbardziej dynamiczna, chociaż autor jak zwykle nie stroni od obszernych opisów, który czasem nieco nużą, wydają się zbyt długie, a jednak trudno wyobrazić sobie tę książkę bez nich. Główni bohaterowie może trochę stracili na uroku, bo im są starsi, tym bardziej denerwują swoim zachowaniem (jakieś apogeum nastoletniego buntu?), ale w gruncie rzeczy to dwoje całkiem sympatycznych, mających właściwe priorytety młodych ludzi, więc można się z nimi zżyć i wybaczyć im chwile słabości.
"Artur i Miasto Bez Imienia" to po prostu dobra powieść o przyjaźni, odwadze, odpowiedzialności, o podejmowaniu trudnych decyzji. Sensowna, sprawnie skonstruowana, warta poświęconego jej czasu.
Myślę, że mogę kiedyś zatęsknić za serią o Zapomnianych Księgach, bo dostarczyła mi sporej dawki wrażeń. Trochę mnie rozbawiła, trochę zaskoczyła, trochę zirytowała, trochę nawet znudziła, ale bilans wyszedł zdecydowanie na plus, więc z czystym sumieniem zachęcam do przeczytania tej trylogii i ustawienia jej na swojej półce, bo, jak już kiedyś wspominałam, wszystkie trzy książki świetnie się prezentują.