Aneta Grabowska
-
Nie da się ukryć, że uzależnienie od technogadżetów to plaga obecnych czasów. Lubię czasem poobserwować ludzi wokół i to, co widzę, raczej nie napawa optymizmem. Ludzie zatopieni wzrokiem w telefonach komórkowych, z słuchawkami na uszach, niewidzący nic ani nikogo wokół, nawet tego, że do autobusu czy tramwaju weszła właśnie starsza osoba i może wypadałoby jej ustąpić miejsca. To już standard w komunikacji miejskiej i niestety wiele osób ten widok przestał już dziwić lub zniesmaczać. A jeśli tylko wzruszamy ramionami, twierdząc, że przecież każdy tak robi, to nawet jeśli sami postępujemy inaczej, dajemy ciche, bierne przyzwolenie, aby takie coś normą się stawało. Co gorsze - coraz młodsze dzieci widywane są z telefonami, tabletami i komputerami, przed którymi spędzają tak wiele czasu, że nie starcza go już na wyjście z kolegami na dwór i chociażby pogranie w piłkę. Po co, skoro można to zrobić via Internet?
Dobra, prawię morały, a sama pod tym względem nie jestem święta. Może nie dotyczy to ustępowania miejsca starszym osobom, ale gdy tylko dysponuję wolną chwilą, dopada mnie myśl, że sprawdzę, co tam ciekawego dzieje się na przykład na facebooku, nie wspominając już nawet o sprawdzaniu poczty. A przecież świat nie zawaliłby się, gdybym robiła to przykładowo raz czy dwa razy na dzień. Cóż, łatwo jest mówić, że technogadżety w nadmiarze są złe, gorzej z nich zrezygnować.
I właśnie z powodów wymienionych powyżej publikacje takie jak "Oderwij się od technogadżetów. Jak się bawić w realnym świecie" powinny być popularyzowane, choć ta konkretna ma zarówno swoje zalety, jak też wady. Zacznę od części przyjemniejszej.
Po pierwsze dobór treści - fajnie pokazano, jak dużo czasu zabierają nam technogadżety. Czasu, który moglibyśmy poświęcić na różne inne czynności. Po drugie - uświadomienie, że ten problem nie dotyczy jedynie dzieci, które zbyt wiele czasu spędzają przed komputerem. To także problem wielu dorosłych, którzy mniej lub bardziej świadomie dają przykład swoim pociechom. Kolejna kwestia to takie dość ludzkie podejście - nie na zasadzie, że cała technologia i jej zdobycze to zło, ale raczej, że wszystko jest dla ludzi, byle korzystać z tego z umiarem i w słusznym celu. Jeśli dodać do tego przyjemne dla oka ilustracje, to tych plusów publikacji jest całkiem sporo.
Pora przejść do kwestii raczej na minus. Najważniejsza to uboga ilość alternatyw dla młodego człowieka. Podtytuł książki - "Jak się bawić w realnym świecie" - sugeruje, że te alternatywy się pojawią. Owszem, są, ale w moim odczuciu w ilości zdecydowanie zbyt małej. Zresztą nie wystarczy samo wyliczenie pomysłów, one powinny być dla dziecka atrakcyjne, bo choć atrakcyjność technogadżetów trudno przebić, to jednak jest to możliwe. Temat został tu jednak potraktowany trochę po macoszemu, być może ze względu na niewielką objętość książki. Cóż, wiem, że książkę wydało wydawnictwo o profilu katolickim, niemniej zdania typu: "Pan Bóg dał nam dwadzieścia cztery godziny, a naszym zadaniem jest wykorzystać je dobrze" na niektórych mogą działać jak płachta na byka. Osobiście do nich nie należę, dla mnie to jest okej, ale tytuł publikacji jest chwytliwy, więc mogłyby sięgnąć po nią osoby o różnym światopoglądzie, a im więcej czytelników, tym lepiej. Z samej tematyki i podejścia do niej wynika, że książka jest zgodna z nauką Kościoła, ale takie zdania według mnie można było sobie darować, aby po prostu publikacja była bardziej uniwersalna, bo niesie treści ważne dla każdego.