Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Hazo Mena O Marzeniach Z Czerwonej Wyspy

Kup Taniej - Promocja

Additional Info

  • Autor: Daniel Kasprowicz
  • Gatunek: Podróżnicze
  • Język Oryginału: Polski
  • Liczba Stron: 320
  • Rok Wydania: 2018
  • Numer Wydania: I
  • Wymiary: 148x205 mm
  • ISBN: 9788381271417
  • Wydawca: Bernardinum
  • Oprawa: Miękka
  • Miejsce Wydania: Pelplin
  • Ocena:

    4/6

    5/6


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 1 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 1 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 1 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 1 votes

Polecam:


Podziel się!

Hazo Mena O Marzeniach Z Czerwonej Wyspy | Autor: Daniel Kasprowicz

Wybierz opinię:

Sylfana

Hazo mena. O marzeniach z Czerwonej Wyspy Daniela Kasprowicza to kolejna książka podróżnicza z jaką miałam przyjemność obcować w ciągu ostatnich kilku tygodni. Jest to jednak powieść inna niż wszystkie poprzednie, gdyż autor, który jest właściwie świeckim misjonarzem, nie skupia się za bardzo na miejscu swojej misji, ale na ludziach. Jest to właściwie opowieść o relacjach, emocjach i uczuciach, a nie barwny opis miejsc znajdujących się na Madagaskarze. Tutaj liczy się drugi człowiek, jego potrzeby, ogólnie pojęte życie codzienne. Można by było się zastanawiać, czy tak skonstruowany reportaż podróżniczy może zainteresować. Myślę, że jeśli potencjalny czytelnik spodziewa się wyobrażeniowego „zwiedzania” i charakterystyki zabytków i krajobrazów może się odrobinę rozczarować. Owszem, autor jest niebywale spostrzegawczy i jeśli widzi coś ciekawego, o czym warto byłoby wspomnieć w tym kontekście, to właśnie to robi. Natomiast nie jest to jego główny temat rozważań. Samo słowo „misja”, które pojawia się w tekście bardzo często nasuwa już możliwy tok prowadzenia rozważań. Autor nie ukrywa faktu, że nie jest na Madagaskarze w celach rekreacyjnych, tylko po to, aby konkretnie pomóc potrzebującym, być wsparciem, walczyć z biedą i głodem w tych rejonach.

 

Najbardziej skupia się właściwie na dzieciach i młodzieży, to właśnie te grupy tworzą kwintesencję myśli podróżnika – misjonarza. Bardzo wzruszające są jego spotkania z ludźmi, których zostawił na kilka miesięcy, żeby wrócić do Polski. Dlatego też nie dziwi fakt, że Daniel Kasprowicz uformował swoją książkę podróżniczo – wspomnieniową w ramy pamiętnika. Ta forma gatunkowa jest tutaj oczywista – każde wspomnienie jest oznaczone datą, chronologicznie są wpisane wszystkie zaistniałe sytuacje. Kolejnym wyznacznikiem sugerującym tą formę literacką są liczne, wspomniane już wcześniej, wylewne opisy ciepłych uczuć do każdego napotkanego człowieka. Widać wyraźnie, że autor rzeczywiście jest świadomy celu własnej misji i temu oddaje się bez reszty, a jego wywody są skrajnie osobiste i intymne.
Mimo tak wielu ciekawych rozwiązań pisarskich, rażą mnie osobiście dosyć natrętne nawiązywania do zagadnień związanych z Bogiem i kościołem. Jak jeszcze sama refleksja religijna nie jest może tak irytująca, tak zagadnienie kościoła, które przejmuje dominującą rolę, jest dla mnie średnio interesujące. Wszystkie tego typu fragmenty omijałam szerokim łukiem, gdyż nie czułam potrzeby zaprzątania sobie nimi głowy.

 

Książkę czyta się szybko, jest to większej mierze dosyć przyjemna lektura. Pozostaje jedynie niesmak, że autor nie pokusił się o przywołanie historii miejsca, w którym się znalazł, a jeśli już coś na ten temat wspominał, to było to raczej epizodyczne i mało szczegółowe. Jednak w odniesieniu do tej negatywnej oceny trzeba zaraz sprostować, że Kasprowicz dużo opowiada o obyczajach i tradycjach, trochę także o regionalnym jedzeniu i innych elementach kulturowych. Myślę jednak, że to wszystko należy wybaczyć, gdyż mam świadomość, że założenie książki było zgoła inne… nie można zawsze trafiać na książki, które będą bezwzględnie spełniać wszystkie oczekiwania czytelnika. Właściwie chyba takie książki po prostu nie istnieją…

 

Mimo wszystko bardzo miło się czyta o tym, że są jeszcze na świecie ludzie, którym nie jest obojętny los drugiego człowieka, nawet takiego, który teoretycznie nie powinien nas, Polaków, interesować. Tego rodzaju misje kojarzą mi się z wielką dobrocią i świadomością, że nie żyjemy tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla bliźnich. Bez drugiego człowieka nigdy nie bylibyśmy tym, kim aktualnie jesteśmy. Zachęcam do czytania, jeśli szukacie ciepłej, prawdziwiej opowieści o przyjaźni, koleżeństwie, pomocy i więzi. Warto!

Doti

       Daniel Kasprowicz, autor książki „Hazo Mena. O marzeniach z Czerwonej Wyspy” napisał książkę niezwykłą. Niezwykłą nie ze względu na jej walory literackie, czy nawet poznawcze. Autor nie jest pisarzem, jego pióro jest niezbyt wyrobione, tekst językowo poprawny, nie zachwyca jednak metaforami, czy filozoficzna głębią. Pisany jest w formie dziennika i zawiera spostrzeżenia dotyczące trudnej, biednej malgaskiej codzienności. Zachwycająca jest prawda bijąca z tych stronic, głębokie emocjonalne zaangażowanie oraz humanizm. Mam wrażenie, że po skończeniu lektury coś się we mnie zmieniło, odzyskałam wiarę w człowieka. Żyjemy wszyscy w trudnych czasach. To taki truizm, a jednak dobrze określa rzeczywistość: pośpiech, żądzę posiadania, wygodnictwo, obojętność na bliźnich. W okresie zmagania się z pandemią, kiedy wzrasta lęk przed chorobą i śmiercią, zjawiska te jeszcze się potęgują, wzmaga się agresja i niechęć. Jest nam z tym źle, ale nie potrafimy często zapanować nad frustracją, a winy poszukujemy poza nami samymi.

 

       I nagle w ręce wpada mi książka młodego chłopaka, który celem swojego życia uczynił pomoc innym, uboższym i słabszym. Daniel Kasprowicz, obecnie 30-letni, od wielu lat pracuje jako wolontariusz, świecki misjonarz na Madagaskarze. Nie w stolicy wyspy, nie w kurorcie wypoczynkowym, lecz w małej, zapomnianej przez wszystkich miejscowości na północy kraju – Mampikony. Wraz z nielicznym personelem prowadzi misję dla miejscowej ludności. W misji mieści się też niewielki dom dziecka. Jego codzienność to praca i uczestniczenie w życiu podopiecznych. W misji trzeba umieć zrobić niemal wszystko. Od przygotowania posiłku przez lekcje angielskiego po pielęgnację chorych. Największe znaczenie ma jednak rozmowa. Dla tych opuszczonych dzieciaków świadomość, że są dla kogoś ważni jest bezcenna.

 

       Wobec powszechnej na wyspie korupcji misja jest taką stacją ratunkową dla najbiedniejszych. Wiele czytałam reportaży z rejonów ogarniętych działaniami wojennymi, ubogich, gdzie ludność codziennie musi walczyć o przetrwanie. Często były to teksty wstrząsające, relacje z wojen na Bałkanach, w państwach afrykańskich, z ludobójstwa w Kambodży czy w Birmie. Tutaj nie ma wojny. Na zdjęciach w Internecie możemy obejrzeć piękne plaże, zielone, bujne lasy deszczowe, endemiczne gatunki fauny i flory, które wykształciły się dzięki izolacji Madagaskaru od lądu. Ale codzienne życie Malgaszów to nie bajka. Szczególnie w rejonach, gdzie nie docierają turyści. Nie dociera tu również edukacja, pomoc medyczna i pomoc humanitarna. Brak jest pracy. Mieszkańcy uprawiają ryż na marnych poletkach, które często rujnuje susza lub powódź. I zwykle ten ryż to ich jedyne pożywienie. Taką właśnie żmudną codzienność opisuje Daniel w swoim dzienniku. Niesamowita jest jego wiara, że można to zmienić, jego niespożyte szukanie dróg wyjścia z marazmu, kibicowanie dzieciom w szkolnych zmaganiach, gdyż wykształcenie jest jedną z możliwości poprawy sytuacji. Postępuje w myśl maksymy, którą stale powtarza podopiecznym: nie musisz być najlepszy, bylebyś szedł cały czas do przodu. Gdy upadniesz, podnieś się i idź dalej. Widzi niemoc mieszkańców, a czasami i sam jej doświadcza, wobec skorumpowania lekarzy, którzy na wszystkie dolegliwości wypisują drogie antybiotyki, często mieszając po kilka naraz. Widzi też niedouczenie i indolencję paramedyków. Ludzie umierają jak muchy, gdyż nie ma ich kto leczyć i nie mają pieniędzy. W tym kraju pieniądz decyduje o wszystkim. Dlatego czynnie angażuje się w tworzenie przy misji ośrodka zdrowia i laboratorium medycznego. Kończy niełatwy kurs, który pozwoli mu leczyć i diagnozować lżejsze przypadki. Śledzimy jego przemyślenia, które biegną od entuzjazmu, gdy uda mu się pomóc choremu, przez zwątpienie, aż do rozpaczy, gdy musi pogodzić się ze śmiercią pacjenta. To nigdy nie jest łatwe. Czasem trzeba uśmiechać się i żartować z chłopcem chorym na białaczkę, wiedząc, że nic nie można już zrobić. Czasami przyjmuje dziecko, dotąd źle leczone, dla którego nie ma już ratunku. Gdyby rodzice przywieźli je kilka dni wcześniej…. Z czasem ośrodek staje się coraz bardziej znany, pacjentów przybywa. Rośnie też poczucie dumy z tego, że przyczynił się do powstania profesjonalnej placówki, stosującej europejskie metody. Ale zaraz rodzi się pytanie – czy nie popada aby w zadufanie. Jego wątpliwości co do własnych odczuć i intencji są tyleż wzruszające, co budujące. Rozglądając się wokoło na ulicy rozważa, czy jest to naturalne, że po pewnym czasie przyzwyczajamy się do widoku głodnych, żebrzących dzieci, znieczulamy nań.

 

       Nasuwa mi się pytanie, czy my zastanawiamy się nad tym, że przemoc pokazywana w programach informacyjnych, coraz drastyczniejsze obrazy biedy i zaniedbania już nas nie poruszają, stają się zwyczajne, nasz próg odczuwania przesuwa się dalej i dalej. Przestajemy zauważać potrzeby innych, skupiamy się na sobie, na własnym „ja”. W książce czytam: „Może to luksusy świata czynią nas pustymi”. Dlaczego pomoc humanitarna nie trafia do najbardziej potrzebujących, lecz do przepastnych kieszeni skorumpowanego establishmentu. Czy ktoś nie powinien nad tym czuwać. Dlaczego autor, starając się zainteresować problemami biednych malgaskich wiosek UNICEF zderzył się ze ścianą niezrozumienia i obojętności. Przecież charytatywne akcje nie mają na celu promowania celebrytów, a realną pomoc dla bezradnej w obliczu głodu i kataklizmów ludności. Dużo tych „dlaczego”, a odpowiedzi brak.

 

       Chwile zwątpienia i przemęczenia, kiedy to Daniel pisze: „Zagubiłem się w życiu”, przeplatają liczne momenty radości i satysfakcji. Największe szczęście to szczery uśmiech dziecka. I świadomość, że uśmiechów tych będzie coraz więcej, gdyż klinika działa coraz sprawniej, współpracownicy nabierają doświadczenia i już wiele sami potrafią. Wkrótce ziszczą się plany otwarcia również apteki i szpitala. Tak więc wysiłek nie idzie na marne.

 

Autor książki jest jeszcze bardzo młody, ale jego życiowe doświadczenie – olbrzymie. Powinien dalej dzielić się nim z nami i uwrażliwiać nas na drugiego człowieka i jego los. Sądzę, że po lekturze tej książki każdy z nas rozejrzy się uważniej wokół siebie i zastanowi nad tym, co może zrobić dla innych, tych, którzy są blisko, ale dotąd ich nie dostrzegał.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial