Monika
-
Minerwa Highwood zamiast wystroić się na bal, woli zostać w domu i zatopić się w lekturze. Minerwa zamiast wyruszać na poszukiwanie księcia z bajki, woli wyruszyć w nieznane, na przykład do jaskiń, gdzie odkrywa pierwsze ślady dinozaurów w Spindle Cove. Panna Highwood jest bardzo nietypową kobietą wysokiego stanu, której nie przeszkadza że jest postrzegana jako dziwaczka. Nawet jej własna matka załamała ręce i straciła wszelką nadzieję na dobry ożenek najstarszej córki. Szansę ma jednak młoda Diana, przepiękna, rumiana młodsza siostra Minerwy. Matka sióstr jest przekonana, że Diana wpadła w oko wicehrabiemu Payne. Ich myślenie szybko zostaje zweryfikowane, gdy okazuje się że Colin i Minerwa uciekli, aby bezpiecznie dostarczyć kobietę na sympozjum stowarzyszenia geologicznego…
Dawno temu straciłam nadzieję na to, że romans historyczny mnie zaskoczy. Doskonale znam repertuar motywów, które pojawiają się w każdej powieści tego gatunku. Zawsze wiem co kiedy nastąpi, ale mimo wszystko czytam takie książki, ponieważ są świetną odskocznią od życia codziennego. Są dowcipne, pełne miłosnych uniesień, a uszczypliwe dialogi między głównymi bohaterami niejednokrotnie wprawiają w doskonały nastrój. Powieści te najczęciej są miłymi umilaczami nudnych wieczorów, ale “Tygodnia na uwiedzenie” nie można zaliczyć do tej kategorii. Jest to książka, która zapada w pamięć. Znajduje się w niej wszystko, co zostało wyżej wspomniane, ale tym co ją wyróżnia na tle innych z gatunku jest sama główna bohaterka oraz motyw, który zmusił ją do rozpoczęcia znajomości z wicehrabią.
Nigdy nie spotkałam się z romansem historycznym mającym główną postać kobiecą, która para się nauką. I to nie byle jaką, bo geologią. Minerwa ma ogromną wiedzę na ten temat, a co dodatkowo czyni ten fakt atrakcyjnym jest znalezisko, którego dokonuje pewnego dnia w jaskini. Dochodzi do tego, że w romansie trzecim głównym bohaterem staje się gipsowy odcisk stopy dinozaura! Jestem tym zachwycona, ponieważ Tessa Dare stworzyła całkiem świeżą postać kobiecą. Minerwa w żadnym stopniu nie jest powieleniem schematu damy z wysokich sfer. Ileż już było książek historycznych, gdzie główne bohaterki tylko czekają na bycie uratowaną z opresji. Panna Highwood postanawia wziąć życiową szansę we własne ręce i podążyć za marzeniem. Nie było momentu, w którym jej osoba by mnie irytowała. Wręcz przeciwnie, polubiłam ją od samego początku, a jej zaciętość i pragnienie dążenia do wiedzy tylko sprawiły, że na samym końcu powieści było mi jej ogromnie szkoda. Już miałam nadzieję, że autorka ominie pokrętne przekonania co do obiet z tamtych czasów, jednak nie obyło się bez ciosu prosto w serce.
Co do Colina, wicehrabiego, można mieć kilka zastrzeżeń. Przy jego kreacji autorka poszła niestety po najmniejszej linii oporu. Sierota - załatwione, niepoprawny hulaka - załatwione, flirciarz - załatwione, jego psychika cierpi - czemu nie. Przy każdej kolejnej ujawnionej cesze coraz wyżej podnosiłam brwi, żeby w końcu się poddać i przestać zauważać tę schematyczność. Gdybym tego nie zrobiła to z pewnością gorzej oceniłabym powieść. Na szczęście nie zrobiła z niego zaborczego samca alfa, co przyjęłam z wielką ulgą.
Największą zaletą powieści są dialogi. Brzmią autentycznie, nie są nienaturalnie długie, więc nie doświadczycie monologów. Humor przejawia się praktycznie w każdej wymianie zdań, a docinki głównych bohaterów są jak dobry show w telewizji. Dzięki temu książkę czyta się błyskawicznie. Sama nie wiem kiedy połknęłam ją w zaledwie dwa dni. Być może to również dlatego, że Tessa Dare nie pogardziła słodko-gorzkimi momentami. Obecnie na rynku można znaleźć ogrom powieści dla kobiet, które są przesłodzone. “Tydzień na uwiedzenie” jest odskocznią od tej słodkości. Jest to książka z pazurem, na którą warto zwrócić uwagę.