Sylwia Sulikowska
-
Trudno mi podejść do Prestona obiektywnie. To właśnie od niego rozpoczęła się moja prawdziwa przygoda z czytelnictwem. Ledwo odrosłam od ziemi, dostałam w prezencie pierwszą „dorosłą” książkę. Poprzez „dorosłą” rozumiem książkę, która ma dość znaczną objętość i dość drobny druk. Brak ilustracji lub ich nieznaczna ilość też była dla mnie wyznacznikiem „dorosłości” książki. Moim pierwszym tytułem z tego rodzaju była „Jennie”, autorstwa właśnie Douglasa Prestona. I chociaż „Jennie” i „Zaginione Miasto Boga Małp” to dwa naprawdę odległe bieguny literatury, to jednak w pewien pokrętny sposób łączy je jeden motyw – małpy. Wątpię, aby małpy stanowiły dla Prestona jakieś szczególne znaczenie, mimo wszystko cieszy mnie, że twórcza historia jednego z moich ulubionych pisarzy zatacza takie koło.
Po lekturze mogę powiedzieć, że życie pisarza nie zawsze jest nudne. Oczywiście nie każdy pisarz może sobie pozwolić na podróż w sam środek honduraskiej niezbadanej dżungli. Na szczęście Preston został zaproszony do udziału w wyprawie badawczej – naukowcy mieli już fotografa, potrzebowali jeszcze dokumentalisty. Moim zdaniem nie mogli sobie wybrać lepszego reportażysty. O czym zatem opowiada książka Prestona „Zaginione Miasto Boga Małp”?
Słyszycie już w oddali kultową muzykę z serii o przygodach Indiany Jonesa? Pozwólcie jej grać, bo oto wyruszamy w podróż. Książka Prestona to opowieść o wyprawie, jaka miała miejsce w 2015 roku, a której celem były góry Mosquitii w Hondurasie – teren niezbadany, chociaż na przestrzeni stuleci podejmowane były próby jego zdobycia. Od dawna krążyły plotki o tym, że ten nieprzyjazny dla człowieka teren skrywa tajemnicę zaginionego miasta cywilizacji zbliżonej do tej, jaką tworzyli Majowie. Pośród wielu legend, w jakie obrosło miasto, na uwagę zasługują szczególnie dwie. Pierwsza z nich głosi, że właśnie w tym miejscu narodził się szczególnie ważny dla Majów bóg - Quetzalcoatl. Druga mówi o tym, że zamieszkujące miasto istoty przypominające małpy porywały ludzkie kobiety i płodziły z nimi potomstwo. Warto dodać, że w każdej wersji historii o zaginionym mieście pojawia się informacja o tym, że jest ono przeklęte. Kto nie chciałby na własnej skórze sprawdzić, czy miasto naprawdę istniało?
Grupka ludzi, wspierana przez National Geographic, postanowiła wybrać się w tę niebezpieczną podróż. W trakcie badań wykorzystano najnowocześniejsze rozwiązania technologiczne. Jakie, tego już dowiecie się z książki. Nawet jeśli jesteście technologicznymi nogami, Preston w taki sposób przedstawił całą historię, że współczesna archeologia nie będzie miała przed Wami tajemnic. Poza tym Douglas Preston nie szczędzi czytelnikowi opowieści o historii samego Hondurasu, historii prowadzonych na jego terenach badań archeologicznych, a także o niebezpieczeństwach, jakie na każdego człowieka czekają w amazońskiej dżungli. „Zaginione Miasto Boga Małp” pozostaje przy tym niezwykle ciekawą książką, którą trudno, moim zdaniem, nazwać po prostu reportażem. To porywająca opowieść non-fiction, którą czyta się błyskawicznie, z rumieńcami.
Pragnę z tego miejsca uspokoić tych, którzy liczą na fotografie. Owszem, jest ich w książce kilka, ale jeśli myślicie, że zobaczycie na nich wielkie, zrujnowane miasto i sterty skarbów, to jesteście w błędzie. Opowieść Douglasa, łącznie z zamieszczonymi zdjęciami, to przede wszystkim historia o wyprawie badawczej, o jej trudach, o jej motywach, niekoniecznie zaś o sensacyjnych odkryciach. Te bowiem, chociaż w końcu dokonane, pozostają jednak w znacznej mierze poza wzrokiem ciekawskich. Odkryte miasto tylko w nielicznych wyjątkach daje się dojrzeć ludzkim okiem, w większości pozostając pod powierzchnią ziemi.
Brak fotografii może rozczarowywać, ale w mojej ocenie prowadzi do ważnej nauki, którą ze swoich badawczych wypraw musieli w końcu wyciągnąć także badacze, którzy pod przewodnictwem filmowca Steve’a Elkinsa, spodziewali się odnaleźć mityczne skarby. W rzeczywistości dostają stanowisko archeologiczne, które ukryte pozostaje przed ich oczami, które pomimo potwierdzenia jego istnienia wciąż pozostaje w grupie osiągnięć niesatysfakcjonujących. Bo czy faktycznie chodziło o wyprawę badawczą? Niby tak, ale chyba ważniejszy był jednak dreszczyk emocji, jaki towarzyszy awanturniczej wędrówce za skarbami. Stąd jesteśmy tylko krok od refleksji – czy naprawdę nie ma już na tym świecie nic, co chcielibyśmy zbadać dla samego faktu badania i zdobywania wiedzy? Czy naprawdę musimy podążać za pragnieniem sławy i bogactwa? Sami powiedzcie, czy nie chcielibyście się w końcu dowiedzieć, co tak naprawdę zmusiło wielotysięczne społeczności do upuszczenia miast, które stanowiły dla nich bezpieczne i przez lata dawały możliwość rozwoju cywilizacji? Tak zwyczajnie, po ludzku, chciałabym wiedzieć.
Przyznaję, że mój apetyt na odkrycia został zaspokojony. Historia „Zaginionego Miasta Boga Małp” nie opiewa w wielkie odkrycia, złoto, diamenty i przerażajże klątwy, ale na pewno uczy nas pokory, cierpliwości i szacunku do tego, co już za nami.