Pani M
-
Kiedy widzę na książkach porównanie ich do powieści Agathy Christie, w głowie włącza mi się lampka bezpieczeństwa. W wielu przypadkach (w większości właściwie) w ten sposób próbuje się wcisnąć czytelnikowi niekoniecznie dobry kryminał, o istnieniu którego zapomina się parę dni po lekturze. Tak właśnie było w przypadku tej powieści.
Główną bohaterką jest dziennikarka Lo Blacklock, która dostaje od przełożonej życiową szansę: ma zdać relację z dziewiczego rejsu luksusowego statku wycieczkowego Aurora Borealis. Jego właścicielem jest znany brytyjski milioner. Pierwszej nocy rejsu dochodzi do czegoś strasznego. Krzyk dochodzący zza ściany, odgłos ciała wyrzucanego za burtę i ślady krwi na balustradzie sąsiedniej werandy sprawiają, że Lo podnosi alarm. Ale na pokładzie nikogo nie brakuje, więc załoga nie chce uwierzyć w jej wersję wydarzeń. Dziennikarka rozpoczyna śledztwo na własną rękę…
Niemiłosiernie irytowała mnie główna bohaterka. Gdybym mogła, osobiście wypchnęłabym ją przez burtę i patrzyłabym, czy tonie. Nawet gdyby mi płacili grube pieniądze, to nie chciałabym mieć z nią do czynienia. Uwierzcie mi, Jęcząca Marta z Pottera to przy niej pikuś. Ona tak nie mękoliła o byle co. Uważam, że Lo była mocno przerysowana, przez co trudno było mi uwierzyć w jej postać. To, jak się zachowywała, sprawiało, że miałam ochotę popukać się po czole. Szybko jednak zrezygnowałam z tego pomysłu, bo skończyłabym z dziurą w głowie. W tym momencie mogę ogłosić Lo najbardziej irytującą bohaterką, jaką miałam nieprzyjemność poznać. Całe szczęście, że była papierowa i szybko o niej zapomnę.
Moim zdaniem powieść jest przewidywalna. Nie wiem, czy to kwestia tego, że sporo się w życiu kryminałów naczytałam i bardzo trudno mnie czymkolwiek zaskoczyć, czy tego, że autorka nie miała zbytnio pomysłu na to, jak pociągnąć fabułę i szła po linii najmniejszego oporu. Bo ta historia miała potencjał. Popatrzcie: mamy statek na pełnym morzu, bogatych ludzi, którym wydaje się, że wszystko im wolno, dziennikarkę, która szuka szansy na awans, i zbrodnię. To mogło się udać. Lista potencjalnych podejrzanych była niewielka. Niestety coś nie zagrało i całość wypada naprawdę blado. Za jakiś czas nawet nie będę umiała sobie przypomnieć, o co właściwie chodziło. Tutaj nie ma nic, co mogłoby zapadać w pamięć. Nawet nieziemsko irytująca Lo niczym się nie wyróżnia z tłumu. Nie ma za grosz charyzmy i odstrasza swoim stylem bycia.
Nie umiem polecić wam tej książki. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo tak jak wspomniałam, miała potencjał, ale nie został on wykorzystany. Fabuła momentami się rozłaziła. Nie czułam ani przez moment napięcia. Główną bohaterkę chciałam osobiście utopić. Może jeszcze kiedyś dam szansę autorce. Nie chcę jej przekreślać przez jedno nieudane spotkanie. Ma potencjał i liczę na to, że kiedyś uda się jej mnie zaskoczyć. O tej powieści za jakiś czas zapomnę i złe pierwsze wrażenie się zatrze. W każdym razie tego sobie życzę.
Jeśli tak jak ja, jesteście starymi wyjadaczami kryminałów i thrillerów, to obawiam się, że ta książka może nie spełnić waszych oczekiwań. Podejrzewam, że szybko zorientujecie się, o co chodzi i możecie poczuć się rozczarowani. Nie chcę jednak nikomu narzucać mojego zdania i najlepiej będzie, jeśli sami zdecydujecie, czy chcecie przeczytać tę powieść.