Aneta Grabowska
-
Przyznaję, że kiedyś zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co wrzucałam do garnka. Co więcej - zazwyczaj nic do niego nie wrzucałam, bo wolałam wyskoczyć gdzieś na miasto, gdzie podano mi wszystko pod nos, oczywiście w wersji fast - jak na obyczaje i budżet studenta przystało. Upominali mnie bliscy, ale nic sobie w zasadzie z tego nie robiłam. W końcu młodość rządzi się swoimi prawami. Trzeba swoje przejść, kilka czy też kilkanaście razy się potknąć, żeby zrozumieć swoje błędy i może coś z nich wynieść na przyszłość. Dla mnie takim momentem przełomowym była ciąża. Nagły, acz obowiązkowy detoks od napojów energetyzujących i innego rodzaju świństw był dla organizmu bolesny i szokujący, bo przeprowadzony z dnia na dzień.
Od tamtej chwili zwracam uwagę na to, co jem - zarówno ja, jak i moja rodzina. Córce codziennie gotuję zdrowe posiłki, unikając jak ognia słoiczkowych gotowców. W końcu teraz jestem mamą, żoną i mam o kogo dbać, w tym także o siebie. Nie od dziś wiadomo, że zioła to prawdziwa skarbnica wartości odżywczych i po prostu zdrowy sposób na smaczne potrawy, które - o, dziwo! - nie muszą być doprawiane mnóstwem soli czy cukru. Są na to lepsze, bo zdrowsze rozwiązania. I takie właśnie znalazłam w publikacji "Alchemia ziół i przypraw".
Zacznę od tego, że książka jest świetnie wydana - tak pod względem estetyki, jak i jej praktycznego zastosowania. Gruba oprawa i przejrzysty układ i kolorowe, przyjemne dla oka ilustracje zachęcają, by po nią sięgnąć i poczytać w wygodnym fotelu dłużej, z kolei cienka książeczka z przepisami będzie w sam raz do wykorzystania w kuchni, gdzie przystępujemy już do konkretnych kulinarnych działań. W części dużej, jak ją roboczo nazwałam, znajdziemy mnóstwo praktycznych informacji i porad związanych z danymi ziołami oraz przyprawami, z czego najistotniejsze dotyczą tego, na jakie dolegliwości pomagają. Tutaj także nie zabrakło przepisów, jednak bardzo dobrze, że są one przeniesione również do przepiśnika o niewielkich gabarytach - takie rozwiązanie jest poręczne, a dla mnie posiada dodatkowo jeszcze jedną, istotną zaletę. Jako że dobrem należy się dzielić, jak mówi stare porzekadło, to trafi on na półkę do mojego domu rodzinnego, gdzie rodzice także będą mogli korzystać z dobrodziejstw, jakie oferuje nam natura. Sami na tym nie ucierpimy, bo jak wspominałam wcześniej, w obu książkach przepisy są obecne.
Część z nich zresztą już wypróbowaliśmy, choć nie będę ubarwiać rzeczywistości, przypisując sobie zasługi - zajęła się tym teściowa, która w kuchni czuje się zdecydowanie lepiej i pewniej ode mnie. Tak więc za nami już zdrowa wersja czekolady na gorąco, czosnkowy hummus w opcji bardzo pikantnej, a na "specjalne" okazje miód czosnkowy.
To publikacja z rodzaju tych, których może nie czytasz namiętnie od deski do deski za jednym razem. Do niej po prostu wracasz wtedy, kiedy tego potrzebujesz. Dorosłam już do świadomości tego, że takie książki są w domu potrzebne i na półce musi znaleźć się dla nich miejsce. Dobrze, jeśli są tak wydane i do bólu praktyczne - jak ta. Bo nie o teorię tutaj chodzi, ale o to, co najważniejsze w publikacjach tego rodzaju - o przepisy.