Aneta Grabowska
-
W moim rodzinnym domu, odkąd pamiętam, czytało się książki związane ze zdrowym odżywianiem i jego wpływem na samopoczucie człowieka. Ubarwiłabym nieco rzeczywistość, gdybym napisała teraz, że zawsze się do tych rad stosowaliśmy, niemniej gdy coś komuś dolegało, sięgaliśmy najpierw po tradycyjne, naturalne metody leczenia, a dopiero jeśli te zawodziły, z konieczności szło się do lekarza lub brało dostępne leki. Mama i babcia zawsze wiedziały, na której stronie w grubej i podniszczonej już książce znaleźć sposób, by zaradzić niechcianym dolegliwościom. Dlatego też, kiedy zobaczyłam publikację doktora Jeana Seignaleta, wiedziałam, że musimy ją mieć w naszych czterech kątach. Gwoli powielenia tradycji wyniesionej z domu moich rodziców. To w końcu prawie tysiąc stron praktycznej wiedzy o zdrowiu - córki, męża i moim. Tak wtedy pomyślałam.
Podtytuł również brzmi obiecująco. W końcu kto z nas nie chciałby posiąść tajemnej wiedzy o tym, jak pokonać aż sto różnych chorób za pomocą jedynie zdrowego odżywiania. Jeśli dodać do tego nazwisko autora, który z pewnością wie, o czym pisze, to można już mieć przynajmniej małe wyobrażenie o tym, jak duże nadzieje pokładałam w tej opasłej - w dobrym tego słowa znaczeniu - publikacji. Czy zatem znalazłam tutaj to, co tak bardzo chciałam odnaleźć? Tak, choć muszę przyznać, że nie w takim kształcie, jak się spodziewałam.
Autor rzeczywiście oddał w ręce Czytelnika książkę, w której wyjaśnia wpływ odżywiania na konkretne schorzenia, odpowiednio zresztą pogrupowane, dzięki czemu publikacja zyskuje na przejrzystości i dość łatwo się po niej poruszać. Spotkamy tu nawet konkretne przykłady pacjentów wraz z opisem chorób, komentarzem i garścią wniosków. Nie zabraknie również przepisów, które mają ułatwić przejście na dietę proponowaną przez doktora Seignaleta. Chociaż akurat tych było dla mnie zbyt mało, a stanowiłyby dużą wartość dodaną do książki. Co więcej - dla mnie mogłyby być one nawet jej fundamentem, bo przepisy mają akurat rzeczywiste przełożenie na to, co człowiek je. Jeśli mam przepis w ręce, nie wymówię się tym, że nie wiem, jak wprowadzić w życie plan zdrowego odżywiania się.
Na plus działa także na pewno gruba oprawa, niezbędna przy publikacjach o takich gabarytach - przypomnę, że książka liczy niemal tysiąc stron! Świetnym pomysłem są także sznureczkowe zakładki w ilości większej niż jedna, dzięki czemu możemy szybko powrócić do interesujących nas kwestii bez konieczności ponownego wertowania książki w poszukiwaniu właściwej strony.
Dużo plusów, ale pora przejść do rzeczy, na które patrzę mniej przyjaznym okiem. Chyba dało o sobie znać uniwersyteckie wykształcenie autora, który uraczył Czytelnika zbyt dużą ilością informacji fachowych. Owszem, na pewno mądrych, ale jednak skomplikowanych i raczej trudnych do zapamiętania przez zwykłego zjadacza chleba mojego pokroju. Dało się to odczuć zwłaszcza we wstępie i pierwszych rozdziałach.
Gwoli podsumowania - sięgając po tę książkę, spodziewałam się czegoś zupełnie innego, niż zastałam w środku. Sądziłam, że znajdę tam pogrupowane w przeróżny sposób produkty wraz z opisem, przy jakich schorzeniach powinniśmy wprowadzać je do diety, w jakich ilościach i częstotliwościach. Nie pogardziłabym także leksykonem chorób, przy których znalazłyby się odpowiednie produkty, co znacznie ułatwiłoby poruszanie się po publikacji. Jako że konkretna ze mnie babka, oczekiwałam konkretów. Dużo, jak najwięcej! Konkrety dostałam, ale ubrane w zdecydowanie zbyt dużą ilość teorii dla mnie osobiście nieprzyswajalnej. Książka mogłaby być krótsza co najmniej o połowę, a wyniosłabym z niej dokładnie tyle samo. Niemniej nie sposób odmówić jej dużej wartości merytorycznej, bo autor wie, o czym pisze.