Zawodowa Czytelniczka
-
Z Maciejem Sowickim mam problem. Jego poezja, którą prezentuje w tomiku „Dam” jest do bólu ponowoczesna, czytaj: pozbawiona patosu i języka, powiedzielibyśmy „kultury wysokiej”, skupiona na tzw. „małych historiach”, obdarta z jakiegokolwiek sacrum, sprymityzowana. Paradoksalnie jest także poezją intelektualną, wytwarzającą sieć intertekstualnych powiązań. Odsyła nas nie tylko do tekstów literatury wysokiej, ale tekstów kultury w ogóle – tych uznawanych za elitarne i tych, którewpisują się w zakres kultury masowej.Jest to zatem przykład intertekstualności szczególnej, która nie ogranicza się jedynie do tekstów kanonicznych lub uznanych za istotne, ale włącza w swoje ramy także te, które są powszechnie znane, codzienne i takie, które jak by się wydawało, nie mają prawa pojawić się na kartach poezji. Wszystkie powyższe kwestie sprawiają, że czytając wiersze Sowickiego, wciąż przechodzę przez dwie skrajne opinie na temat tej twórczości: „To zupełnie bezwartościowe i bez sensu” oraz „Przecież to naprawdę dobre”.
Myślę, że właśnie o taki efekt Sowickiemu chodziło. O nieustanne rozedrganie i niemożność dokonania klasyfikacji, włożenia jego wierszy do jednej kategorii: dobrych lub złych. Pomimo tego, że wiem, czego mogę się spodziewać po współczesnej poezji, poetyka i sposób obrazowania Macieja Sowickiego mnie rozbraja. Język jego poezji jest okaleczony, ułomny, prymitywny jak wypowiedź ubranego w dres człowieka o nienaturalnie krótkim i grubym karku lub osiedlowego pijaczka spod budki z piwem. Podmiot liryczny jego utworów to „wykształcony troglodyta”, który opowiada o swoich emocjach, związkach i prywatnych sprawach, ale też współczesnym świecie kultury i społeczeństwa. I po raz kolejny Sowicki ukazuje dualizm myślenia o literaturze: z jednej strony cieszymy się, że kultura zeszła z piedestału, stała się bardziej dostępna, mniej pyszna i napuszona, a z drugiej odczuwamy pewną melancholijną tęsknotę za czasem minionym, głosem wielkich dzieł i wielkich poetów. Sowicki doskonale ukazuje ten stan w swoich wierszach, oddaje ducha epoki, w której żyjemy.
Fakt, że mam z autorem tomiku „Dam” ogromny problem, jest chyba najlepszą dla niego recenzją. To nieustanne balansowanie na granicy, przeplatanie wierszy bardzo kiepskich z bardzo dobrymi, używanie języka ulicy i popkultury tuż obok odwołań do elementów barokowego konceptyzmu staje się wielką zaletą tomiku. Poeta przeprowadza niezwykle wnikliwą analizę współczesności i kondycji człowieka XXI wieku, dokonuje rewizji nowoczesnych wartości (jeżeli o taki można w ogóle jeszcze mówić). Taka konstrukcja sprawia, że Sowicki dokonuje niemożliwego: łączy dwie, skrajne odmiany poetyckości – do bólu nowoczesnej i klasycznej.
Ze wszystkich trzech części – „Na motywach piosenki Iggy’ego Popa”, „Pogo” i „Making of” – pierwsza jest zdecydowanie najsłabsza, natomiast dwie kolejne to bardzo mocne obrazy współczesnego świata zabawy, bylejakości i schamienia. Ten „dziwny” poeta – w baseballówce, z tatuażem i T-shircie – mówi o miłości, akcentujemęski punkt widzenia, doświadczania poezji i świata. Robi to zwięźle, szybko, gdzieś na marginesie, jakby słowa wyrwały się mu przypadkiem.
Sowicki sporo miejsca poświęca też konsumpcjonizmowi – w jego wierszach trafimy na Aldi Market, colę light, Kasztelana i Marka Hłaskę na koszulce. Wszystko jest na sprzedaż, kultura też, a może nawet przede wszystkim. Poeta przedstawia istny śmietnik kultury, w którym mieszają się religia, celebryci, poezja i produkty codziennego użytku. Czytając wiersze Sowickiego można przejrzeć się w codziennym życiu jak w lustrze i zobaczyć to, do czego już zdążyliśmy się przyzwyczaić, a na co nigdy nie powinniśmy byli się godzić. „Dam” to tomik zdecydowanie wart uwagi.