Aneta Grabowska
-
Chyba trafiliśmy na siebie z publikacją Anny Radziejewskiej w odpowiednim momencie. Po dłuższej serii powieści obyczajowych, thrillera i książek psychologicznych, przeplatanej lekturą literatury dziecięcej, potrzeba mi było czegoś innego. Tym czymś okazał się drwal będący głównym podmiotem opowieści. To było takie świeże, humorystyczne, z przymrużeniem oka, a przy tym ciekawe, bo też tematyka była mi bliską.
Poznajcie Kasię, mamę małego Leosia, żonę męża drwala. I nie jest to przenośnia, nie chodzi także o modny w ostatnim czasie zarost i stylizację na prawdziwego samca alfa. Mąż Kasi jest naprawdę drwalem i pracuje w Służbie Leśnej. Przyznam, że już od dawna sądziłam, że to zawód będący na wymarciu, o ile jeszcze w ogóle istnieje. Cóż, widocznie istnieje i ma się całkiem dobrze.
Kasia swoją opowieść snuje właśnie wokół własnej rodziny, chociaż na każdej stronie na pierwszy plan wybija się jej mąż. Cóż jednak na to poradzić? Rosłe to chłopisko, chłop jak przysłowiowy dąb, jajecznicę z pięciu jaj zjada, okraszoną zresztą całym mnóstwem dodatków - im tłustszych, tym lepiej. To i swoje miejsce w książce musi zająć, ot co! Ale Dariusz zostaje nam pokazany także jako zwyczajny, fajny facet - piwa się lubi napić z kumplami, ludzka rzecz przecież, z dzieckiem się pobawi, co bardzo się chwali, jako że człowiek to umęczony ciężką pracą fizyczną i niestety nie każdemu by się chciało. I nawet żonie pomoże w obowiązkach domowych, bo to nie wstyd - u siebie jest, to może robić, co mu się podoba. Ogólnie z każdą kolejną stroną krystalizuje nam się obraz całkiem sympatycznej rodzinki.
W książce Anny Radziejewskiej ujęło mnie kilka rzeczy i już spieszę z wyjaśnieniami dlaczego akurat to. Po pierwsze, relacje w rodzinie Kasi, Darka i Leosia - ciepłe, przyjazne, przepełnione miłością, ale bez niepotrzebnie rozdmuchanego patosu. Takie, jakie lubię najbardziej i jakie chciałabym pielęgnować we własnej rodzinie. Kasia opowiada o swoim mężu w sposób humorystyczny, ale z każdego zdania przebija uczucie, jakim darzy ślubnego. Dobrze się to czyta, bo i się człowiek uśmieje, i na sercu jakoś tak cieplej. Po drugie, nigdy nie podejrzewałam etatowego pracownika korporacji o tak duże poczucie humoru, w dodatku w przyjemnym, nienachalnym wydaniu. A z tego, co mówi okładka, Anna Radziejewska na co dzień jest właśnie korpo człowiekiem! Bez urazy, ale moje dotychczasowe doświadczenia z ludźmi zamkniętymi w przeszklonych budynkach w środku przedzielonych pleksą są raczej takie, że rzadko kiedy można zobaczyć na ich twarzach uśmiech, a co dopiero usłyszeć, jak sami żartują! Nie pozostaje mi chyba teraz nic innego jak uwierzenie, że pracownicy korporacji również mają życie pozapracowe. I jeszcze tematyka - sama jestem mamą kilkumiesięcznego bobasa i sprawy, o których w zabawny sposób wspomina autorka są lub niebawem będą moim udziałem, więc całkowicie rozumiem rozpływanie się matki nad własną pociechą i postępami, jaki czyni w swym krótkim jeszcze życiu.
Myślę, że warto polecić tę książkę wszystkim tym, którzy chcieliby na chwilę oderwać się od natłoku spraw codziennych, jak zawsze pilnych i oznaczonych zbyt szybko zbliżającym się deadlinem. Na moment zapomnijmy o tym, co jest do zrobienia, co nie cierpi zwłoki i przenieśmy się wraz z Darkiem do lasu, gdzie jego małżonka uraczy nas porządną dawką humoru.