Pani M
-
Jak przekonuje nas wydawca, „Miłość do trzech Zuckerbrinów” to kolejna, znakomita powieść topowego, uznanego i podziwianego, przekornego fantasty, satyryka i wizjonera – Pielewina. Autor zmyślnie unikając cenzury ukazuje społeczeństwo internetu, konsumeryzmu, niewolnictwa informacyjnego, seksu i terroryzmu. Kim są tytułowi Zuckerbrinowie? Jednym z nich jest Sergey Brin – założyciel Google, drugim Mark Zuckerberg założyciel Facebooka. Tytuł wskazuje, że Zuckerbrinów jest trzech, więc o kogo jeszcze może chodzić? Na mnie nie patrzcie, ja tego nie zdradzę.
Od razu przyznaję się, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tym autorze, ani nie miałam okazji, żeby przeczytać jego książkę. Nie wiedziałam więc na co się piszę. Opinie o książce przeczytałam dopiero po tym, jak sama uporałam się z lekturą.
Łatwo nie było. Popełniłam błąd, sięgając po tę książkę późnym wieczorem, po całym dniu pracy. Mój mózg wtedy nie przetwarzał już danych tak jak powinien i łapałam się na tym, że właściwie nie wiem, o czym czytam. Strasznie mnie to drażniło, ale sama jestem sobie winna, biorę to na klatę i nie osądzam autora, chociaż to bardzo specyficzna książka. Nie wiem, czy można przeczytać ją na raz. Obawiam się, że nie. W pewnym momencie historia po prostu zaczyna przytłaczać i trzeba sobie zrobić przerwę.
Wizja, jaką przytacza autor, nie jest optymistyczna, ale za to jaka prawdziwa. Nie chcę tutaj za dużo zdradzać, bo streszczanie książki mija się z celem, lecz mogę powiedzieć, że autor w wielu kwestiach uderza w punkt. Staramy się być odrębnymi bytami, ale w dzisiejszych czasach trudno o własne zdanie, gdy inni narzucają nam to, co mamy myśleć.
W tej powieści znajduje się sporo aluzji, a sam początek jest właściwie niekończącą się metaforą. Przyznam szczerze, że przebicie się przez pierwsze strony stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie i momentami obawiałam się tego, że mu nie podołam. To jest bardzo ciężki kaliber i myślę, że jeśli nie będziecie w stanie pokonać początku, może lepiej odpuśćcie sobie tę książkę. Nie ma sensu się na siłę męczyć. Później jest już co prawda zdecydowanie lepiej, ale nie będę miała do nikogo pretensji, jeśli dojdziecie do wniosku, że to nie dla was.
To nie jest książka, którą czyta się dla relaksu. Ja w każdym razie przy niej nie odpoczęłam, ale nie chcę, żebyście pomyśleli, że to jest zarzut z mojej strony. Nic z tych rzeczy. Po prostu nie spodziewałam się tego, że to będzie aż tak wymagająca lektura, która zmusi mnie do myślenia i każe samej sobie zadać parę pytań. Może gdybym znała jakąś poprzednią książkę autora, inaczej podeszłabym do tej, miałabym inne nastawienie. Trudno mi to powiedzieć. Chociaż nie było łatwo, nie żałuję, że przeczytałam tę książkę.
Ta książka stanowi nie lada wyzwanie dla czytelnika. Jest oryginalna, to na pewno, nie umiem jej porównać do niczego innego. Jest też do bólu prawdziwa. Podejrzewam, że wiele osób po lekturze przyzna mi rację. Myślę, że ta publikacja będzie miała dość wąskie grono odbiorców. Czy to źle? Nie powiedziałabym. Grunt, żeby dotarła do kogokolwiek i dała do myślenia. Jeśli nie lubicie metafor i nawiązań do innych powieści, lepiej poszukajcie sobie czegoś innego do czytania, bo tu nie znajdziecie nic dla siebie.