TomG
-
Military science fiction nigdy tak do końca do mnie nie przemawiało, bo choć ten podgatunek fantastyki naukowej jawi się całkiem interesująco, to jednak książki Davida Webera raczej mnie od militarnej fantastyki już od dłuższego czasu odrzucają. Po dziś dzień nie potrafię zaakceptować tak do końca jego stylu pisania, na szczęście jednak poza Weberem czytałem innych autorów tworzących w ramach tego konkretnego podgatunku fantastyki. Jednym z moich ulubionych jest Joe Haldeman i jego ponadczasowa Wieczna wojna, poza tym na fantastyczno-naukowej scenie pojawiają się również nowe nazwiska. Jednym z nich jest dla mnie B.V. Larson, pisarz, spod którego pióra wyszły kolejne tomy gwiezdnego cyklu Star Force.
Głównego bohatera cyklu, Kyle’a Riggsa, poznaliśmy już w pierwszym tomie Star Force, kiedy to został porwany przez kosmitów, a jego dzieci zamordowane. Potem, już w tomie drugim, czytaliśmy o przygodach Riggsa i jego towarzyszki Sandry, której to usposobienie nie przysporzyło jej raczej fanek wśród czytelniczek. Natomiast w tomie trzecim, zatytułowanym Bunt, historia Kyle’a nabiera pędu i mocno się rozwija. Następuje punkt zwrotny dla głównego bohatera i jego gwiezdnych marines, gdyż oczywiste staje się, w jakiego rodzaju wojnę wplątała się Ziemia. Ludzie muszą stawić czoła nowym, najróżniejszym rasom obcych, niezwykle groźnym stworzeniom zasługującym tylko i wyłącznie na unicestwienie, ale również tym istotom, które same bronią się przed najeźdźcą. Nie należy także zapominać o Makrosach, na których łasce nadal pozostają ludzie. Wyraźnie więc widać, że konflikt zaostrza się i nabiera iście kosmicznych rozmiarów. Kyle Riggs zdaje sobie doskonale sprawę, że z tak skomplikowanej sytuacji ciężko będzie wyjść obronną ręką. Ciągle trwa galaktyczna wojna między istotami żywymi a maszynami, i choć Siły Gwiezdne znalazły się po stronie maszyn, to nikt nie może przewidzieć, jak długo ten wątły sojusz będzie mógł trwać.
Star Force. Bunt okazuje się być bardzo dynamiczną, wciągającą i żywą częścią cyklu. Larson udowadnia, że potrafi kreować wydarzenia intrygujące, zresztą robił to już w dwóch wcześniejszych częściach cyklu, więc fakt ten wcale nie dziwi. Powiem więcej: Star Force. Bunt może podobać się nawet bardziej niż jego poprzedniczki, a zwroty intensywnej akcji mogą zadziwić niejednego czytelnika.
Plusem serii Star Force B.V. Larsona jest w moich oczach fakt, iż wchodzące w jej skład kolejne tomy nie są książkami przegadanymi, a bohaterowie nie jawią się czytelnikowi jako sztywne kukły, jak ma to często miejsce w powieściach Davida Webera. Tutaj sytuacja ma się wręcz odwrotnie: kolejne strony ani nie nudzą czytelnika, ani go nie odrzucają od książki. Wciągają coraz bardziej i pochłaniają jego uwagę, sprawiając, że opisywane przez autora wydarzenia są ciągle interesujące.
Minusem książek Larsona jest w moim mniemaniu brak konsekwencji poszczególnych zdarzeń i występujący czasem w powieści brak logiki. Nie są to jakieś decydujące mankamenty fabularne, dlatego nie poświęcam im jakiejś szczególnej uwagi, ale wypada zauważyć, że niektóre zdarzenia wydają się być, hmmm, poniekąd nie przemyślane. Jest to, oczywiście, tylko moje subiektywne odczucie, ale myślę, że nawet jeśli także to zauważycie, to będziecie mogli przejść obok tego stosunkowo obojętnie. Military science fiction chyba już ma to do siebie, że logika nie znajduje się zbyt wysoko na liście priorytetów autorów, być może z tego względu, że naprawdę ciężko byłoby wytłumaczyć czytelnikowi niejedną, nawet bardzo elementarną w skali kosmicznej kwestię.
Cóż, jeśli czytaliście wcześniejsze tomy i lubicie tego rodzaju odmianę fantastyki naukowej, sięgajcie po Star Force. Bunt bez wahania. To kawałek całkiem znośnej prozy, pełnej akcji i – głównie – rozrywki, która może wypełnić kilka godzin czytania.