Michał Lipka
-
KŁOPOTLIWA KSIĄŻKA
Nigdy nie lubiłem jakiegokolwiek podziału literatury na wiek czy płeć docelowego odbiorcy. Owszem, ta pierwsza kategoria jest dość istotna, nie chcemy przecież żeby w ręce naszych pociech trafiły nieodpowiednie treści, ale i to jest dość umowne, bo, jak wszystko, podlega zmianom wymuszonym przez czasy, modę czy im podobne. Jaki więc podział nie tylko książek, ale wszystkiego innego uznaję przede wszystkim? Na dzieła dobre i złe. I szarą strefę nijakości rozciągającą się pomiędzy tymi dwiema wyraźnie zarysowanymi granicami. Niestety to do niej zaliczam „Kłopotliwą wizytę”, powieść, która miała zadatki do naprawdę interesującej, mądrej i przyjemnej lektury dla młodszych i starszych czytelników, ale nie wykorzystała drzemiącego w niej potencjału.
Główną bohaterką i zarazem narratorką książki jest dziewczynka imieniem Bitsy, która wraz z siostrą, Em, wiedzie zwyczajne życie. Ich rodzina różni się jednak nieco od standardowych, bo ich mama zmarła, a tata wychowuje je sam, jeśli nie liczyć pomagającej mu w tym jego siostry, Cass, i kotki Belli. Obie jednak nie mają powodów do narzekań, bo choć ciotka bywa wymagająca i surowa, potrafi zająć się domem, a je zmobilizować do prac, nawet jeśli dziewczynki są im niechętne. Oczywiście Bitsy i Em chciałyby, żeby tata znalazł sobie kobietę, byłby wtedy szczęśliwszy – przez pewien czas spotykał się nawet z Polly, którą obie lubiły, bo znały od zawsze, ale ten etap jest już zamknięty. Niestety, kiedy coś się kończy, coś innego od razu się zaczyna. Tata znajduje sobie nową dziewczynę. Córki nie są nią zachwycone, wprawdzie nie znają jej zbyt dobrze, ale nie do końca kupuje ich ta nowa przyszła mama. Jeszcze gorzej wypada, kiedy ojciec zaprasza ją na kolację, a ta (dziewczyna, nie kolacja) okazuje się być sztywna, wprowadzająca nowy ład (czytaj: zamęt) oraz dziwne napięcie, jakiego wcześniej w rodzinie nie było. Bitsy nie zamierza siedzieć bezczynnie, wręcz przeciwnie. Chce przywrócić w domu rodzinnym to, co było wcześniej. Czy to oznacza pozbawienia ojca szansy na szczęście? A może lepiej jeśli to ona owego szczęścia mu poszuka? Tylko czy to najlepsze możliwe rozwiązanie, czy może jednak przekona się do nowej przyszłej mamy?
Przyznajcie, że powyższy opis brzmi nie tylko nieźle, ale także i daje wielkie pole do popisu dla nienachalnego dydaktyzmu mającego nauczyć dzieci zrozumienia dla pewnych trudnych sytuacji, zmian zachodzących w życiu etc. Pytanie zatem, co poszło nie tak, a odpowiedź na nie jest prosta: autorskie umiejętności. Z pouczającej opowieści pozostała tu jedynie prosta historia dla dzieci, jakich wiele, w której nawet nie widać zbytniej ambicji literackiej. Szalona? Wesoła? Niestety nie.
A na dodatek w bardzo nieskomplikowany, czasem wręcz miałki sposób napisana. Nie przepadałem za podobnymi lekturami, jako dziecko, nie przepadam też teraz. A przecież lubię literaturę dziecięcą, dobra jednak ma to do siebie, że zachwyca zarówno najmłodszych, jak i najstarszych czytelników. Pobudza wyobraźnię, intryguje także na poziomie literackim. W tym przypadku jednak sama treść jest taka, jak okładka ją zdobiąca: lukrowa, infantylna i nieszczególnie pociągająca.
Oczywiście jako niezobowiązująca rozrywka dla najmłodszych czytelników, czy też czytelniczek, „Kłopotliwa wizyta” sprawdzi się pewnie całkiem nieźle. Dzieci nie są w końcu wymagające i nie zwrócą uwagi na to co ja. Jednak nie zaszkodziłoby, gdyby czytelnicy otrzymali coś głębszego i autentycznie poruszającego, do czego z ochotą wrócą nawet po latach.