Zawodowa Czytelniczka
-
Gdy otwarłam książkę kucharską Patrycji Doleckiej Trufla – same dobre rzeczy, pomyślałam: „Ale to wszystko pięknie wygląda!”. A potem zaczęłam czytać i nie posiadałam się ze zdumienia, że tak apetyczne dania można przygotować w tak łatwy sposób. Od bardzo dawna przeglądałam kuchenny poradnik bez żalu, że wszystkich drogich oraz egzotycznych składników, które polecają autorzy, nie mam u siebie w domu. Czytanie pozbawione było też konsternacji, że przepisy są zbyt skomplikowane, czasochłonne i niestety nie dla mnie. Patrycja Dolecka wraca do kuchni prostej, ale smacznej i „domowej”, daje pstryczka w nos tym wszystkim, którzy dążą do snobizmu w gotowaniu.
Nie bez znaczenia na pierwszych stronach swojej książki autorka przywołuje wspomnienia z rodzinnego domu, Truflę – same dobre rzeczy dedykuje babci. Intuicyjnie wyczuwamy, że to właśnie ona nauczyła Patrycję Dolecką, jak gotować od serca, czyli smacznie i z pasją, prosto, ale tak, by smakowało każdemu. W książce tuż obok zdjęć poszczególnych dań znajdują się także fotografie świeżych kwiatów, owoców, warzyw i ziół. Każda strona cieszy oko. Trufla – same dobre rzeczy jest niezwykła jeszcze z jednego powodu – działa jak terapia, relaksuje, wycisza, pozwala zagłębić się w codzienności i zatrzymać w biegu. To tak samo przyjemne jak jedzenie tych wszystkich smakołyków, które możemy przygotować na bazie podanych przepisów.
Książka została uporządkowana wedle następujących kategorii: śniadania, obiady i kolacje, desery, napoje i przetwory. Spis treści jest przejrzyste, w gąszczu propozycji różnych dań nie można się zgubić. Autorka zaoszczędziła nam nerwowego wertowania stron w poszukiwaniu przepisu, który szczególnie przypadł nam do gustu. Moje serce zdobyły m.in. omlet gryczano-owsiany, ekspresowy pasztet soczewicowy, tagliatelle z kurczakiem w sosie gorgonzola, sałata z rukolą, awokado i pestkami dyni oraz łosoś w sosie pomidorowo-tymiankowym. Autorka nie zapomniała także o przepisach na tzw. „dodatki” do dań. Dzięki tej książce samodzielnie możemy wykonać masło klarowane, wiśniową nalewkę, ziołową lemoniadę, solony kajmak lub mleko laskowe.
Książkę kucharską Patrycji Doleckiej czyta się przyjemnie jeszcze z jednego powodu. Przepisy chowają w sobie duszę domu, w których powstawały, wiążą się z barwnymi wspomnieniami z dzieciństwa lub historiami z już dorosłego życia autorki. Krótkie opowieści, w których zdradzane są nam rodzinne sekrety dodają książce niepowtarzalnego uroku, upodabniają ją do poplamionych i przyprószonych mąką zeszytów lub książeczek, w których każda rodzina gromadzi swoje skarby w postaci kuchennych przepisów. Autorka dzieli się z nami nie tylko wrażeniami smakowymi, ale także wspomnieniami zapachów i rozmów, które stanowią nieodłączną część czasu spędzanego w kuchni podczas gotowania.
Gdybym miała wymienić kilka słów kluczy dla tej pozycji, bez wątpienia byłyby to: tradycja, rodzinne ciepło, odprężenie, przyjemność, dobrze spędzony czas, uczta smaków. Przeglądając kolejne strony Trufli, odniosłam wrażenie, że Patrycja Dolecka wydając swoją książkę kucharską, nie tylko podzieliła się przepisami z czytelnikiem, ale zrobiła coś znacznie ważniejszego. Autorka przekonała mnie (a także wiele innych osób, tego jestem pewna), że przyrządzanie posiłków jest przyjemnością, nie stresem. Ten ostatni może pojawić się tuż obok frustracji podczas przeglądania nowoczesnych książek lub blogów poświęconych gotowaniu. Wiele tam presji, by przyrządzane danie było odpowiednio wykwintne i skomplikowane. Trufla Patrycji Doleckiej jest zaprzeczeniem takiego stosunku do gotowania. I całe szczęście. Na polskim rynku wydawniczym właśnie takiej pozycji brakowało.