MB
-
Ewidentnie nastała moda na pisanie o przyrodzie, a trend ten zapoczątkowała książka Sekretne życie drzew autorstwa Petera Wohllebena (Wydawnictwo Otwarte 2016 rok). To akurat dobrze. Jesteśmy nierozerwalnym elementem tejże (chociaż bliżej niż do jej strażnika jest nam do jej szkodnika). Ale o faunie i florze dobrze wiedzieć dużo - czasami pozwala to szkodzić mniej i lepiej wykorzystywać dobrodziejstwo, którym nas obdarza. Z tej perspektywy recenzowana książka jest interesująca. Zwłaszcza, że optyka przyjęta przez Autorkę jest nietuzinkowa. Na naturę patrzymy tutaj niczym przez szkiełko mikroskopu i innych przyrządów laboratoryjnych. To nowatorskie rozwiązanie literackie i z samego tego faktu ciekawe i zasługujące na uwagę. Czy natomiast poza niesztampową koncepcją książka ma nam coś więcej do zaoferowania? I tak, i nie. Siły tychże "taków" i "nietaków" rozkładają się różnie.
Co przemawia za lekturą? Tu ponownie odwołam sie do aspektu naturalistycznego i wspomnę o przyrodzie. Jest w tej książce coś, co powoduje, że jest ona niczym spacer po lesie. Takim bezkleszczowym, zamszonym i pachnącym igliwiem. Zresztą tych spacerów jest w samej książce kilka. Lab girl jest właściwie pewnego rodzaju elementarzem i miałam wrażenie, że po trosze potrzebą wyrzucenia z siebie niektórych kwestii przez Autorkę. Katharsis to nie do końca trafne określenie, ale krążymy gdzieś wokół. Wartością dodaną są opisy i porównania trafiające do największego laika... Znajdziemy tu liczne informacje przedstawione przez Autorkę w sposób mocno obrazowy. Przykładowo: porównanie wierzby do Kopciuszka (s. 140), opisywanie kanalików w łodygach drzew, czy chociażby (jak na stronie 304) wplatanie ciekawostek o osach, które mogą się rozmnażać tylko w jednym gatunku fig (a przy okazji figi te mogą być zapylone tylko przez te osy... taka namacalna ilustracja symbiozy). Dla laika taka książka to nie lada gratka. Daje okazje do zachwytu nad pięknem świata naturalnego oraz nad jego enigmatycznym majestatem. A dzięki wiedzy Autorki i umiejętności jej przekazu, zagadkowość tego świata jest namacalna. Osobną kwestią są opisane detale stricte zawodowe (zmęczenie, ból, podróże, wyrzeczenia, itp.). A jeszcze inny wymiar mają informacje praktyczne, jak np. finansowanie badań i dylematy amerykańskich naukowców (s. 188). To wszystko poszerza pole widzenia czytelnika.
Było fajnie i miło, to teraz pora na uwagi mniej sympatyczne.
Przy okazji recenzji książki Socjopaci są wśród nas wspomniałam o określonym sposobie pisania książek przez amerykańskich naukowców beletryzujących swoje doświadczenia zawodowe. Rozwlekają niektóre wątki nieco sztucznie pompując książkę w strony. W przypadku Lab girl jest to zjawisko mocno zmarginalizowane w porównaniu do Socjopaci są wśród nas; ale pojawia się w innej formie. Niektóre wątki poruszone w książce mogłyby spokojnie zostać pominięte bez jakiejkolwiek straty dla wartości merytorycznej. O ile ich pominięcie nie byłoby, o ironio, plusem. Zdarzają się dialogi, które wydają się więcej ujmować niż dodawać do treści (patrz np.: strona 328). Cała akcja porodowa rozciągająca się na kolejnych stronach też mogłaby spokojnie nie znaleźć się w książce. Ale może to właśnie ten element decyduje o adnotacji na okładce, z której wynika, iż jest to opowieść o kobiecie naukowcu, drzewach i miłości. Może była to ukryta potrzeba podkreślenia pierwiastka femme, który lubi umykać w przestrzeni zawodowej i sprowadzany jest często również do czegoś niewygodnego i nie po myśli rozwoju firmy. A może był to przekaz, że da się pogodzić świat pracy ze światem życia rodzinnego i co więcej dobrze jest móc dać sobie szanse na takie równoważenie (warto w tym miejscu spojrzeć na strony 223, 383, 384 i 385). I to jest element, który powoduje, że ta książka przestała być o roślinach. Albo przynajmniej w dużej mierze tylko o nich. Tym samym wymyka się nurtowi, o którym wspominałam na początku i przechodzi w ... cóż - nie bójmy się tego słowa - p a m i ę t n i k. W gruncie rzeczy to przyjemna książka. Na rozluźnienie.