Morrigan
-
Wojna non-fiction
Jest pewna bardzo stara baśń, stworzona specjalnie dla dużych dzieci z całego świata. Przekazuje się ją, by nigdy nie uległa zapomnieniu, lekko przekształca, by jak najlepiej pasowała do czasów, w których jest opowiadana. Zmienia się pewne szczegóły - miejsca, daty, motywy - ale to ciągle to samo kłamstwo.
W tę właśnie baśń uwierzyło wielu rówieśników Jeana Dartemonta, narratora "Strachu" - w baśń o dzielnych mężczyznach, którzy ze śpiewem na ustach idą w bój. Witają niebezpieczeństwo jak długo wyczekiwanego gościa, który przybył po to, by wyeksponować ich odwagę. Po wielu przygodach pokonują bestie z wrogiego obozu, które ani trochę nie przypominają ludzi. Wreszcie wracają do domu jako bohaterowie, wystrojeni w ordery i drobne blizny - jedne i drugie obnoszą z jednakową dumą, a ci, którym mimo posiadanych cnót przyszło spłonąć w ogniu wojny, uważani są za męczenników, za świętą ofiarę poniesioną w imię zwycięstwa, daninę krwi. Wszyscy żołnierze żyją długo i szczęśliwie - jeśli nie na ziemi, to na pewno we wdzięcznej pamięci potomnych.
Ta piękna opowieść w pewien sposób uwiodła również Dartemonta. Konflikt zbrojny w Europie, znany później jako I wojna światowa, nabierał tempa, więc Jean zapragnął wziąć w nim udział. Bał się, jeszcze zanim wyjechał na front, ale nie wysiłku, nie cierpienia, nie śmierci. Źródłem jego strachu była bolesna myśl, że może nie dostać szansy na udział w tym niezwykłym widowisku, za jakie powszechnie uważano wojnę, że przegapi niepowtarzalny spektakl, że nie zostanie świadkiem błyskawicznego francuskiego zwycięstwa. Kiedy komisja lekarska, właściwie bez przeprowadzenia badań, uznała go za zdolnego do służby, odetchnął z ulgą. Wreszcie mógł ruszyć do walki - nie z poczucia obowiązku i nie dla statusu bohatera, ale ze zwykłej ciekawości. A ciekawość to przecież pierwszy stopień do piekła...
Dartemont szybko przekonuje się, jak niewiele prawdy zawierały słuchane przez niego historie, ile wątków zostało celowo pominiętych, ile niedogodności przemilczano. Choć gazety wciąż piszą o edukacyjnej wartości wojny, która przywraca prawdziwe znaczenie wierze i ideałom, narrator nie pozwoli się już oszukać, bo na własne oczy widzi obrazy, które odkrywają przed nim ciemną stronę ludzkiej natury i których nigdy nie zdoła zapomnieć. Cudowna baśń o heroizmie zostaje wyparta przez drastyczny dokument o zabijaniu. Spektakl, na który Dartemont kupił bilet, wcale nie przypada mu do gustu. Miejscami jest nudny, miejscami zbyt krwawy, a przede wszystkim kompletnie pozbawiony sensu. Młody żołnierz zobaczył dosyć, chciałby wyjść, ale nie ma prawa. Teatr jest zamknięty, zmienił się w więzienie. Jedyna pewna droga ucieczki prowadzi przez śmierć, a żeby otrzymać choćby krótką przepustkę, trzeba złożyć ofiarę. Oddać trochę krwi, fragment mięśnia, oko, stopę, rękę. Wysoka cena, ale wielu wolałoby zapłacić, byle tylko wyrwać się z piekła.
Ze wszystkich uczuć, jakie towarzyszą walczącym na froncie żołnierzom, najsilniejszy jest strach. Bezczelnie panoszy się w sercach, odbiera rozsądek, plącze myśli. Mści się, bo nie jest wymieniany ani w oficjalnych doniesieniach z frontu, ani nawet we wspomnieniach weteranów. Bierze udział w każdej wojnie, ale nigdy się o nim nie mówi, a przecież z pola bitwy zawsze schodzi jako ostatni. To jemu Gabriel Chevallier poświęcił całą swoją książkę - strachowi czyli naturalnemu obrzydzeniu ciała do czegoś, do czego nie zostało stworzone. Narrator powieści ma odwagę przyznać, że się boi, wykpić iluzoryczny wizerunek dumnego bohatera o stalowych nerwach, który swoją śmierć przywita z obojętną miną.
Strach ukazuje wojnę bez retuszu - fabrykę do masowej produkcji trupów, konflikt sterowany przez tych, których nie mogą dosięgnąć kule. Warto podsunąć tę książkę każdemu, kto wciąż wierzy w baśnie.