Pani M
-
Zanim sięgnęłam po tę książkę, nie wiedziałam nic na temat rodziny Sternów. Nie obiło mi się o uszy to nazwisko. Nie miałam żadnych oczekiwań wobec tej publikacji. Byłam po prostu ciekawa tego, co będą mieli mi do powiedzenia autorzy.
Arno, czyli ojciec André, nie miał łatwego dzieciństwa. W 1933 roku, gdy do władzy doszli naziści, chłopiec musiał wraz z rodzicami uciekać. Był Żydem, więc groziła mu śmierć. Ojciec Arna, Isidor, bardzo kochał swojego syna, który miał do niego pełne zaufanie. Wpojone przez tatę wartości, Arno przekazał później swoim dzieciom.
To opowieść o trzech pokoleniach rodziny, której siła tkwi w miłości ojca do syna. Isidor musiał uciec z rodzinnych Niemiec, by ocalić swoich bliskich. Musiał na obczyźnie zapewnić im namiastkę domu i normalności, co w tamtych czasach nie było takie proste. Chociaż jego potomkowie dorastali w spokojniejszej rzeczywistości, pielęgnowali model ojcostwa, który zapoczątkował Isidor. Byli obecni w życiu swoich dzieci. Ich rola nie kończyła się wyłącznie na zapłodnieniu matki.
Na początku książki przedstawiono historie przodków André. Czytało mi się ją trochę trudniej niż drugą połowę. To nie było napisane w zbyt interesujący sposób. Podejrzewam, że wiele osób może mieć podobne odczucia. Czytanie o czyjejś babci czy cioci nie zawsze musi być ciekawe. To, w jaki sposób pisze o swoim ojcu André, zdecydowanie bardziej mnie zainteresowało, chociaż muszę przyznać, że mam dość mieszane odczucia w stosunku do tej opowieści. Jak dla mnie była średnio obiektywna. Syn wystawił swojemu ojcu laurkę. Najbardziej przemówiło do mnie to, co André pisał do swojego syna. Wielu ojców powinno uczyć się od niego tego, w jaki sposób powinno wyglądać ojcostwo. Całość uzupełniają zdjęcia, dzięki którym wiemy, jak wyglądali poszczególni bohaterowie opowieści.
Trudno jest mi jednoznacznie ocenić tę publikację. Z jednej strony to przepiękna opowieść o miłości ojca do syna, o zapewnieniu mu bezpieczeństwa i szczęśliwego dzieciństwa. Żony tych mężczyzn miały szczęście, że ich dzieci miały takich ojców. W dzisiejszych czasach często widzi się tatusiów, którzy nie są zbytnio zaangażowani w wychowanie swoich potomków. Ich rola kończy się na spłodzeniu dziecka, ewentualnie na zostaniu z nim wtedy, gdy już nikt nie może tego zrobić. Nie wiem jednak, czy historia tych ojców i synów nie była zbyt podkoloryzowana. W końcu napisali ją sami zainteresowani, a nie ktoś z zewnątrz. Nie twierdzę, że dużo rzeczy wymyślono i podkoloryzowano, ale gdzieś tam z tyłu głowy tłukła mi się myśl, żeby podejść do tej publikacji z dystansem.
Nie spodziewałam się właściwie niczego po tej książce. Czytało się ją całkiem przyjemnie. Nie jest obszerna, więc lektura zajęła mi parę godzin. Nieco obawiam się tego, że za jakiś czas w ogóle nie będę o niej pamiętać. Moim zdaniem nie zapada aż tak bardzo w pamięć. Mam wrażenie, że została napisana przez tę rodzinę dla tej rodziny. Żeby synowie pamiętali, co zrobili dla nich ich ojcowie.
Myślę, że mimo wszystko po tę książkę powinni sięgnąć panowie, którzy chcą mieć dzieci. Może patrząc na zachowanie tych mężczyzn, czegoś się od nich nauczą i będą dla swoich potomków nie tylko bankomatem, ale także przyjacielem. Sami zdecydujcie, czy chcecie przeczytać tę książkę.