Elzbietan20
-
Książka Hanny Olechnowicz pokazuje dziecko jako istotę społeczną od najmłodszych lat (a w zasadzie miesięcy) życia. Autorka na wielu przykładach ilustruje, że już nawet kilkutygodniowe dziecko wchodzi w interakcje z dorosłymi (najczęściej matką) i próbuje odpowiadać na otrzymywane sygnały.
Początkowo dziecko uspołecznia się poprzez naśladownictwo, naśladuje uśmiech, grymasy, niektóre gesty, próbuje naśladować także dźwięki. Dzieci kilkumiesięczne odtwarzają już proste czynności (np. robią pa pa, wysyłają buziaczki). Początkowo naśladownictwo ogranicza się tylko do czynności bezpośrednio widzianych, z wiekiem dziecko potrafi samo przywołać konkretną sytuację i ją naśladować.
Małe dziecko komunikuje się krzykiem – nie oznacza to, że krzycząc robi rodzicom „na złość”. Krzyk małego dziecka może się różnić w zależności od potrzeby, jaką sygnalizuje – dziecko inaczej krzyczy, gdy jest głodne, inaczej, gdy jest mu zimno, a jeszcze inaczej, gdy się boi. Dziecko wychowywane w rodzinie wie, że może pozwolić sobie na krzyk, gdyż na ten sygnał będzie reakcja, dzieci wychowywane w odłączeniu od rodziny (np. w domach dziecka, gdzie liczba dzieci przewyższa liczbę opiekunów) nie krzyczą – wiedzą, że i tak nikt nie przyjdzie. Autorka przywołała dane z wielu badań, w których dokładnie wskazała, jak statystycznie wygląda „odpowiadanie” opiekuna na sygnał dziecka w zależności, czy dziecko wychowuje się w domu rodzinnym czy w innym zakładzie opiekuńczym.
To, co wydało mi się ciekawe w tej książce, to rozdział o dobrym tonie dla rodziców. Autorka podkreśla, że ważne jest zachowanie rytuałów, rozpoczynanie dnia od „dzień dobry” a kończenie słowem „dobranoc”, ważne jest prawidłowe nazywanie dziecka – nie chodzi tu o nadawanie imion a zwroty typu 'kochanie”, „słoneczko mamusi” - które są jak najbardziej prawidłowe i zdecydowanie lepsze dla dziecka niż „łobuz” czy „urwis”, gdyż dziecko identyfikuje się z tymi nazwami i może podświadomie dążyć do jak najpełniejszego odzwierciedlania danej nazwy.
Książka napisana jest językiem przystępnym, przywołuje wiele danych, statystyk i badań różnych autorów. We wstępie zostało zaznaczone, że ważne jest, by badania autorki i jej publikacje ponownie zostały wydane, gdyż są bardzo wartościowe i ciągle aktualne. Po części zgadzam się z tym stwierdzeniem – książka zawiera wiele ciekawych przemyśleń, na niektóre aspekty rzuca nowe światło, jednak badania, które są przedstawiane, wykonywane były w latach 60 i 70 XX wieku. Być może ich zgodność ze współczesnymi realiami w pewnym stopniu się pokrywa, jednak nie sądzę, żeby można było je odnieść do współczesnych metod wychowawczych w 100%. Autorka podała, iż małe dzieci idące do szpitala na kilka dni tak przeżywają fakt rozłączenia, że po powrocie w pewnym sensie nie poznają matki i dlatego płaczą, zachowują się inaczej, niż przed hospitalizacją. Obecnie wydaje mi się, że bardzo rzadko rodzice zostawiają dziecko samo w szpitalu – zazwyczaj jeden z rodziców (albo oboje na zmianę) stara się być przy dziecku – zwłaszcza małym, kilkumiesięcznym, dlatego też ta aktualność twierdzeń może być nie do końca zgodna z obecnym stanem faktycznym.
Uważam, że książka sprawdziłaby się jako poradnik dla młodych rodziców, sama żałuję, że nie czytałam jej, gdy moje dziecko miało kilka tygodni/miesięcy, gdyż może wtedy bardziej zwróciłabym uwagę na sygnały, jakie dawało mi dziecko i być może nasza komunikacja byłaby jeszcze bardziej efektywna.
Polecam książkę osobom pracującym z małym dzieckiem (nawet niemowlakiem), jak również i rodzicom tak małych dzieci, gdyż dobrze opisuje niuanse w sposobie komunikacje maluchów z otoczeniem.