Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Krew Aczoli Dziesięć Lat Po Zapomnianej Wojnie Na Północy Ugandy

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:


Podziel się!

Krew Aczoli Dziesięć Lat Po Zapomnianej Wojnie Na Północy Ugandy | Autor: Krzysztof Błażyca

Wybierz opinię:

MB

Afryka to nie tylko skomplikowany kraj, pełen przeciwieństw i wielowarstwowej prawdy o życiu w nim. To przede wszystkim kraj nieszczęśliwy i biedny. Jego ubóstwo nie ma natomiast wymiaru ekonomicznego - a przynajmniej nie tylko. Niewydolność ekonomiczna nie zawsze czyni ludzi nieszczęśliwymi... wojna - zawsze. Bieda skrywa się w doświadczeniach ludzkich i tym, że reszta świata zdaje się nie widzieć, nie słyszeć i nie pamiętać o tym kontynencie. Dla przeciętnego Polaka Afryka to synonim wakacyjnego last minute. Tymczasem ten potężny ląd cały kipi od wojen, ludzkiego przerażenia i okrucieństwa, któremu naprawdę trudno dorównać. Na ile w ogóle możliwe jest ferować czy i która wojna jest (naj)okrutniejsza? Natomiast jest coś prawdziwego w tym, co napisał Tadeusz Biedzki (a co możemy przeczytać na okładce recenzowanej książki): "Wojna zawsze jest straszna, ale w Afryce straszniejsza".

 

O działaniach LRA (Lord's Resistance Army) mówi się w Polsce tyle co nic. A zasadniczo nic. Atencja serwisów informacyjnych przesunięta jest na całkowicie inne współrzędne niż Afryka. Tak jakby o cierpieniu ludzi i okrucieństwie, które ma tam miejsce nie warto było mówić. Tymczasem mówić nie tylko jest o czym, ale trzeba o Afryce mówić głośno. Mamy tu bowiem proszę Państwa wszystko to co zafundowała wojna na naszym kontynencie, a nawet o wiele więcej. Afryka to nie tylko Tutsi i Hutu (czyli Rwanda); to także Demokratyczna Republika Konga i Thomas Lubanga Dyilo, Darfur, Sudan i Uganda, o której traktuje recenzowana książka.

 

Jeden człowiek stworzył armię, za pomocą której porywał dzieci, a następnie poprzez katorżnicze musztry programował z nich żołnierzy. Bez względu na płeć. Natomiast dodatkowo z dziewczynek czynił swoje niewolnice seksualne. Tym samym małym żołnierzom kazał następnie napadać na ich rodzinne wioski i mordować rodziców, krewnych i przyjaciół... Na oczach dzieci dokonywano gwałtów a następnie zarzynano ofiary. Setki tych dzieci widziało na własne oczy jak maczetami odcinano głowy ich bliskim. Często sami musieli być katami własnych rodzin. Niektórych dzieci Kony nie porywał... okaleczał ich twarze na znak/świadectwo tego, co spotyka kogoś za nieposłuszeństwo, złe mówienie o LRA. Albo po prostu - dla przestrogi przed siłą Armii Oporu Pana (są różne tłumaczenia LRA, niektóre mówią o Bożej Armii Oporu). Mówimy tu o ponad kilkudziesięciu tysiącach dzieci. Spośród wielu przywódców wojennych, którzy mają na swoich rękach krew niewinnych ludzi, Joseph Kony wyróżniał się szczególnym okrucieństwem i bezwzględnością. Nie do pojęcia wydaje się to, że sam - w pojedynkę, bez niczyjego wsparcia - zdołał stworzyć tak potężną armię. Armię złożoną z dzieci-żołnierzy. O wyniszczających działaniach Kony'ego niech świadczy to, iż w momencie gdy rozpoczął działalność Międzynarodowy Trybunał Karny (2002 rok), Kony znalazł się na pierwszym miejscu listy osób, wobec których MTK podjął postępowanie. MTK to specjalny sąd z siedzibą w Hadze, stworzony specjalnie do spraw ludobójstwa, zbrodni wojennych i agresji, którego rolą jest ściganie głowy państw lub przywódców odpowiedzialnych za ww. działania. Od 2005 roku, kiedy wystosowano haski nakaz aresztowania Kony'ego, aż do dzisiaj - 2017 rok - nie został on schwytany. LRA została co prawda osłabiona (m.in. czterech z pięciu przywódców LRA złapano), ale to pokazuje z jak potężną machiną walczy społeczność międzynarodowa. A ta w poszukiwania Kony'ego włączyła się dopiero po 2010 roku. Do tego czasu Kony działał w zmowie milczenia reszty świata.

 

Książka jest pięknie wydana. Kredowy papier, którego osobiście nie lubię, jest tutaj jak najbardziej na miejscu. To reportaż, album i pomnik w jednym. Ta książka opowiada o wydarzeniach, w które trudno uwierzyć. Tym trudniej, że od ponad dwudziestu lat trwają w cieniu baobabów i akacji. Ta książka jest przerażająca... tak jak milczenie, za którego kurtyną kraj, który był jednym z prężniej rozwijających się w Afryce, stał się krajem rzezi i okrucieństwa.

 

Z dopiskiem, że lektura tej książki powinna być obowiązkowa.

Doti

       „Pokochajcie Afrykę” stało się mottem Krzysztofa Błażycy, autora książki „Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy”, zapożyczonym od kardynała Charles`a Lavigerie, założyciela Ojców Białych misjonarzy Afryki. Jednak o wiele łatwiej byłoby nam pokochać Afrykę znaną z folderów biur podróży, egzotyczną, kolorową, słoneczną enklawę dzikiej fauny i flory, tańców przy ognisku i malowniczych zachodów słońca. Obraz wyłaniający się z kart książki jest jednak zgoła odmienny, zatrważający i szokujący. Więc może lepsze byłoby hasło: „Zrozumcie Afrykę”?

 

       Krzysztof Błażyca pisze o Ugandzie, kraju, który od dziesięcioleci nie zaznał pokoju, który przetrwał krwawe rządy Amina – „Rzeźnika z Ugandy” (kto z nas nie pamięta filmu z Forestem Whitekarem: „Ostatni król Szkocji”?), aby zaraz po jego obaleniu wpaść w tryby reżimu Miltona Obote, o którym jeden z rozmówców autora mówi: „Amin likwidował jednostki. Obote całe wioski”. I tak jeden reżim zastępował poprzedni, nowy dyktator pacyfikował zwolenników swojego przeciwnika politycznego, a prawda zawarta w przysłowiu: „Tam gdzie walczą słonie najbardziej cierpi trawa” znajdowała swoje odbicie w rzeczywistości. Całe wioski, zagubione w buszu, nie mogące liczyć na jakąkolwiek pomoc, spływały krwią.

 

       Gdy w 1986 roku władzę objął Musevedi, za pomocą rządowych oddziałów wojskowych zaczął rozprawiać się z ludem Aczoli. Aczoli mogli pokładać nadzieję już tylko w mocach nadprzyrodzonych. Wiara w nie wciąż jest w Afryce silna, kultywowane są pierwotne obrzędy, które w specyficzny sposób wchłonęły elementy wiary chrześcijańskiej, tworząc jedyną w swoim rodzaju mieszankę. Tak narodził się ruch rebeliancki Aczoli, na którego czele stanęła początkowo Alice Auma, a później jej kuzyn Joseph Kony. I tego właśnie okresu dotyczy książka Krzysztofa Błażycy. Opowiada o utworzonej przez Kony`ego Armii Bożego Oporu, siejącej popłoch i grozę wśród ludności północnej Ugandy. Bojownicy zasilali swoje szeregi dziećmi porywanymi z wiosek i przymusowo wcielanymi do oddziałów. Porywano chłopców i dziewczynki (najczęściej w wieku 7-12 lat). Chłopcy byli szkoleni do walki, dziewczynki w większości przeznaczano na „żony” dla żołnierzy (podobno sam Kony miał 200 takich żon). Dzieci porywano także masowo ze szkół (np. 150 dziewczynek w Aboke, 80 w Soroti, 55 chłopców w Gulu). Wieczorami dzieci z wiosek masowo migrowały do pobliskich miasteczek, aby tam schronić się przed możliwym nocnym najściem rebeliantów. Stąd nazwa „nocni wędrowcy”, której Wojciech Jagielski użył jako tytułu swojej książki, również dotyczącej tego problemu. Mieszkańców wiosek, którzy stawali w obronie swoich dzieci okrutnie torturowano, wioski grabiono i palono, często dzieci były zmuszane do zabijania własnych rodziców. Rozmówcy Krzysztofa Błażycy przytaczają fakty, w obliczu których cierpnie skóra: „sześćdziesiąt kobiet z roztrzaskanymi głowami. W chustach niemowlęta. Niektóre wciąż ssały.”, „ośmiu nauczycieli ugotowali żywcem, a ludziom z wioski kazali zjeść ciała.” Błażyca rozmawia z ludźmi, którzy jako dzieci zostali wcieleni do armii Kony`ego, a później udało im się uciec lub na mocy amnestii mogli wrócić do swoich wiosek. Mówią jednym głosem – musieliśmy zabijać, gdyż inaczej sami zostalibyśmy zabici. Tych, którzy sprzeciwili się w jakikolwiek sposób dowódcom, torturowano rękami ich kolegów, okaleczano i pozbawiano życia. Porywane dzieci, tzw. „duchy-żołnierze” oswajano z okrucieństwem, stosowano przerażające rytuały inicjacyjne, ich mózgi, jak sami mówią, były „nakierowane na zabijanie”. Zdarzało się, że w dniu, kiedy nie mogły nikogo zabić – płakały. Śmierć, okrucieństwo, krew – stały się ich narkotykiem, upajali się nim. „Ta ziemia wiele widziała” słyszymy z ust jednego z rozmówców. Wyrosło kolejne pokolenie, które nie zaznało pokoju, miłości i poczucia bezpieczeństwa. Trzeba też pamiętać, że w obozie Kony`ego na świat przychodziły nowe dzieci, znające już tylko takie życie.

 

       Po ucieczce Oddziałów Kony`ego do Sudanu, a później jeszcze dalej w busz, korzystając z amnestii, część jego bojowników wróciła do Ugandy. Szacuje się, że na ponad 66 tysięcy dzieci do domów wróciło około 20 tysięcy. Ich powrót do społeczeństwa jest trudny, czasami niemożliwy. Stanowią całą generację wykluczonych, nie mogących znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie, samotnych, topiących swoje frustracje w alkoholu, popełniających samobójstwa. Różnie próbują sobie poradzić z przeszłością. Jedni ją racjonalizują, mówiąc, że nie mieli wyboru, że ich przywódca był opętany przez złe duchy. Mówią o sobie, że byli „ludźmi diabła”. Inni nie mogą wyrzucić przeszłości z pamięci, jak Richard, który mówi: „czasami te rzeczy… z przeszłości… one karzą mnie poważnie. Ból. Ciężkie życie… Wielki ból w mym umyśle… Tak to jest.”

 

       Wielu Aczoli uważa, że zgodnie z ich kulturą i tradycją, jako ludu pokoju i pojednania, rebelianci powinni doznać przebaczenia i wrócić do swoich społeczności. Bo czyż można dwa razy być ofiarą? Dla Aczoli sprawiedliwość to zatrzymanie zła i odbudowanie dobrych relacji. Mówi się też, że są przeciwni ingerencji Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Afryka sama musi poradzić sobie z tą traumą.

 

       Krzysztof Błażyca w książce oddaje głos swoim rozmówcom. Są wśród nich zarówno rebelianci (nawet jeden z dowódców armii Kony`ego, obecnie kaznodzieja), jak i kobiety porwane do oddziałów jako dziewczynki, w tym jedna z żon Josepha Kony`ego, matka jego pięciorga dzieci. Są też duchowni, przedstawiciele organizacji pomocowych, lekarze. Sam autor nie komentuje wypowiedzi, nie ustosunkowuje się do nich, stara się być obiektywny, słuchać, nie oceniać. Przedstawia jedynie szerszy kontekst polityczno-społeczno-historyczny, bez którego trudno byłoby nam wiele rzeczy zrozumieć. Książka została pięknie wydana, na błyszczącym, kredowym papierze. Zawiera mnóstwo zdjęć zrobionych przez autora. Przybliżają nam one Ugandę oraz rozmówców Krzysztofa Błażycy, anonimowym świadkom historii nadając konkretne oblicza.

 

       Gdy otrząśniemy się po lekturze książki (co nie będzie łatwe), sami wyciągniemy własne wnioski i zrewidujemy obraz Afryki, jaki mieliśmy dotychczas. Ze mną na pewno pozostanie pytanie: czemu tak trudno ten kontynent zrozumieć, czemu narzucamy mu nasz system wartości, nasze rozwiązania polityczne ekonomiczne, prawne, które są obce jego tradycji i kulturze. Dlaczego z jednej strony budujemy infrastrukturę, a z drugiej sprzedajemy broń. No cóż, jestem zwykłym czytelnikiem, a to już wyższa polityka. Tylko ludzi żal.     

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial