Pani M
-
Nie jestem jakąś wielką fanką Kasi Burzyńskiej. Owszem, kojarzę ją z telewizji, ale nigdy nie miałam parcia na to, żeby oglądać programy, w których się pojawiała. Dlaczego więc zdecydowałam się na lekturę tej książki? Przede wszystkim z ciekawości. Chciałam przekonać się, czy przepisy na słodkości bez cukru, jakie mi zaserwuje, przypadną mi do gustu.
Jestem osobą uzależnioną od słodyczy i dzień bez czegoś słodkiego jest dla mnie dniem straconym. Kasia Burzyńska pokazuje, że można żyć bez cukru i przygotować dobre desery, zastępując cukier zdrowym odpowiednikiem , choć wcześniej nie należała do osób, które przejmowały się zdrową dietą i tym, jakie zgubne skutki może przynieść spożywanie cukru. Nie jest to dla mnie pierwszyzna, że ktoś proponuje mi coś takiego. Nikomu jednak nie udało się mnie przekonać do tego skutecznie i pewnie dużo wody upłynie, zanim się na to zdecyduję (o ile w ogóle tak się stanie).
Kuchenne przyzwyczajenia Kasi Burzyńskiej zmieniły się, gdy została mamą. Wtedy też przestała myśleć o przerobieniu jej na pokój. Wcześniej nie ciągnęło jej do gotowania. Przepisy wyglądają całkiem smakowicie. Nie miałam niestety czasu na to, by którykolwiek z nich wypróbować, może kiedyś się na to zdecyduję, więc nie mogę powiedzieć, czy te desery faktycznie są takie dobre. Choć w sumie każdy z nas ma inny smak i to, co będzie smakowało mnie, niekoniecznie musi przypaść do gustu komuś innemu.
Przepisy są napisane w bardzo prosty sposób i trzeba naprawę się postarać, żeby nie wiedzieć, jak przygotować dany deser. Przy przepisach znajdują się zdjęcia potraw i na ich widok aż cieknie ślinka. Szkoda, że jeszcze nie wymyślono książki kucharskiej, z której można wyjąć zaprezentowane na zdjęciu jedzenie. Człowiek wtedy mógłby spróbować je i zadecydować, czy chce się bawić i samemu je przyrządzić. Tak, wiem, marzą mi się gruszki na wierzbie, ale to mogłoby mnie uchronić przed paroma kulinarnymi katastrofami, na które lepiej spuścić zasłonę milczenia.
Publikacja robi pozytywne wrażenie. Słodkości podzielono na kilka rozdziałów, więc poszczególne potrawy nie mieszają się ze sobą. Tych przepisów nie ma jakoś wiele. Nie mówię, że to coś złego, ale jeśli nastawiacie się na to, że jest ich dużo, bo książka do cienkich nie należy, muszę was rozczarować. Jedyną rzeczą, jaka mnie niezmiernie denerwowała, były puste strony. Jak dla mnie to było zapychanie na siłę publikacji, by była grubsza. Wiem, że pewnie było trochę czynników, które przyczyniły się do tego, że książka ma akurat tyle stron, ale to miejsce można było wykorzystać na przykład na jakieś ciekawostki dotyczące składników, albo trików kuchennych. Szkoda, że ich w taki sposób właśnie nie wykorzystano.
Autorka przyznaje, że nie ma zbyt dużego doświadczenia w kuchni, więc jeśli również stawiacie tam pierwsze kroki, nie powinniście być raczej przerażeni poziomem trudności wykonania tych deserów. Wydają się dość proste. Zawsze możecie poprosić o pomoc kogoś, kto nie puści raczej kuchni z dymem. Nie musicie być fanami Kasi Burzyńskiej, żeby sięgnąć po tę książkę. Jej samej jakoś specjalnie tutaj nie ma. To nie jest jej biografia, tylko książka kulinarna. Owszem, parę słów o niej znajdziecie, ale nie ona jest tutaj najważniejsza.