Morrigan
-
Opowieść upolityczniona
Sędzia Małgorzata Poznańska-Śliwa staje przed trudnym zadaniem. Musi podjąć decyzję w sprawie aresztowanego Józefa Piniora – bohatera antykomunistycznego podziemia. Nie tylko życie zawodowe przysparza jej zmartwień. W domu czeka na nią sfrustrowany mąż chorujący na stwardnienie rozsiane i zbuntowana, nastoletnia córka. Sędzia nie wie, że jest obserwowana przez bohaterów znanych z powieści Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata”, którzy postanowili nie tylko się nią zaopiekować, ale i uzdrowić sytuację w Polsce. Woland i jego świta nie są zadowoleni z naszego rządu i podejmują się interwencji w typowy dla siebie sposób.
Nie mam nic przeciwko książkom odnoszących się do aktualności politycznych, jednak nie lubię tekstów, które bardziej niż na półkę z publicystyką pasują do tej z propagandą. A powieść Marii Nurowskiej to coś w rodzaju lewicowego odpowiednika „Operacji Chusta” Tomasza Terlikowskiego. Przypomina reportaż bardzo kiepskiego dziennikarza, który przygotował sobie pewną tezę i zamierza ją udowodnić, nawet jeśli musiałby w tym celu nagiąć niektóre fakty.
Niektóre fragmenty rażą sztucznością, łatwo zgadnąć, że powstały wyłącznie w celu ukazania poglądów autorki. Przykład? Fagot przybiera postać emeryta i przysiada się w parku do pewnego staruszka, który na pytanie, czy coś go trapi, natychmiast zaczyna wylewać swoje żale na obecną władzę, używając określeń typu: dyktatura proletariatu katolickiego. Co ciekawe mężczyzna deklaruje, że myśli o emigracji, co jest tym dziwniejsze, iż ma już osiemdziesiąt dziewięć lat. Wątki polityczne pojawiają się nawet w korespondencji między kochankami, gdzie wyglądają szczególnie śmiesznie. Trudno uwierzyć, że stęskniony za wybranką mężczyzna zacząłby wiadomość do niej od przeanalizowania stanu, w jakim znajduje się ich wspólna ojczyzna.
Postaci, niewymieniane z nazwiska, jednak łatwe do zidentyfikowania, są zupełnie przerysowane. Prezes partii, który tylko udaje głęboko wierzącego i nazywa członków swojego ugrupowania debilami, ministrowie zachowujący się jak psychopaci. Postaci polityków sprawujących władzę są tak jednowymiarowe, że nie da się w nie uwierzyć. Parlamentarzyści reprezentujący opozycję traktowani są o wiele łagodniej, ich błędy pomijane są milczeniem. Zdecydowany faworyt autorki, nazywany przez Fagota współczesnym Rejtanem, przedstawiany jest jako człowiek tysiąca zalet, wspaniały Pan Poseł, wybraniec, który może uratować kraj. Łatwo odgadnąć jego nazwisko, trudniej zrozumieć, dlaczego akurat on miałby stanąć na czele nowego rządu. Czym zasłużył sobie na to wyróżnienie? Jakimi osiągnięciami zasłynął? Powieść niestety nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na te pytania.
W wielu kwestiach zgadzam się z Marią Nurowską, jednak sposób, w jaki przelała na papier swoje poglądy, może sprawić, że książka odniesie skutek odwrotny do zamierzonego. Sytuacja polityczna w Polsce wymaga mądrego komentarza, a nie taniej próby manipulowania opinią publiczną. Poczynania obecnie rządzących są wystarczająco jaskrawe, nie wiem, po co dodatkowo pogrubiać ich kontury. Czy nie wystarczyłoby uczciwe ich ukazanie? Czy przedstawione bez hiperboli nie byłyby dość wyraźne? Każdy, kto zechce zdyskredytować tę powieść, może bez wysiłku udowodnić, że brak jej obiektywizmu, wypunktować wydarzenia, które zostały pominięte, wymienić elementy podkoloryzowane, całkowicie wyzute z choćby pozorów wiarygodności.
Długo zastanawiałam się, jak to możliwe, że taka książka wyszła spod pióra uznanej pisarki, aż w końcu przeczytałam wywiad, w którym autorka przyznaje, że pracowała nad swoją powieścią niemal bez przerwy, po kilkanaście godzin dziennie. Wtedy zrozumiałam - to tekst napisany w afekcie. Przesadzony. A co najgorsze - przekłamany.