Pani M
-
Nie wiem, jak wy wspominacie swoje dzieciństwo, ale u mnie chyba nie było dnia bez siniaka. A to spadłam z drzewa, a to postanowiłam jeździć na rowerze bez trzymanki, a to zdenerwowałam starszą siostrę i przywiązała mnie skakanką do krzesła... Zdecydowanie mi się nie nudziło. Mama nie nadążała z kupowaniem plastrów i naszywaniem łat na podarte spodnie. Podobnie było z bohaterami publikacji Co się stało? Małe wypadki.
Dzieci mają wiele genialnych pomysłów. Przeważnie zaczyna się od pytania „a tak potrafisz?”. I wtedy siniak murowany. To są właśnie uroki dzieciństwa. Dorosły kilka razy się zastanowi, czy faktycznie coś zrobić, dziecko po prostu to robi. Najwyżej sobie nabije guza. Z tego, co pamiętam, nigdy nie przyznawałam się, że kuku pojawiło się z mojej winy. Zawsze znajdowałam jakieś wytłumaczenie. Podobnie było z bohaterami tej książeczki. W zabawny sposób opowiadają o tym, co stało się, że doszło do drobnego wypadku. Oczywiście nigdy nie jest to ich wina. Bohaterowie otrzepują się i idą dalej.
Książeczka jest przesycona humorem. Żaden z bohaterów nie przejmuje się obrażeniami, jakie odniósł, skoro na przykład bardzo dobrze widzi w ciemności albo dowiedział się, co mama trzyma w górnej szufladzie. Łatwo możecie się domyśleć, jak się to skończyło. Patrząc na te dzieci, zastanawiałam się, skąd w nich tyle entuzjazmu. Ani przez chwilę im nie współczułam, siniaki w końcu zejdą. Miło było powrócić do dzieciństwa i przypomnieć sobie te wszystkie „trofea”, jakie się zaliczyło.
Publikacja jest króciutka. Przeczytanie jej zajęło mi parę minut. Przekazałam ją pewnej małej dziewczynce, która z radością zabrała się za lekturę. W dwóch przypadkach okazało się, że wiele ją łączy z bohaterami książeczki. Ona też uwielbia przytulać swojego kotka (czego nie można powiedzieć o nim) i straciła zęba, gdy próbowała coś rozgryźć. Oczywiście przypomniała sobie też sytuację, kiedy pod moją opieką zleciała z krzesła, bo próbowała zdjąć pudełko z szafy. Dobrze, że nie zrobiła tego przy swoich rodzicach, którzy do tej pory nie wiedzą, co młoda zrobiła, że nabiła sobie guza. Oby tak pozostało.
Ta książka to dobry pomysł na prezent dla dzieci, które jeszcze nie chodzą do szkoły. Można z nimi powspominać w trakcie czytania upadki i pośmiać się z nich. Mali bohaterowie nic nie robili sobie z guzów i warto wziąć z nich przykład. To żadna tragedia, że rozbije się kolano, bo stolik stał nie w tym miejscu, co trzeba. Takie jest życie. Jeszcze niejeden taki guz nam się przytrafi. Dla dzieci takie pamiątki są codziennością i przypominają im, że dotarcie do celu nie zawsze jest łatwe.
Nie ma tu zbyt wiele tekstu do czytania. Każda z sytuacji jest opisana jednym, krótkim zdaniem. Ilustruje ją zabawny rysunek, adekwatny do zaistniałej sytuacji. Chociaż mam już swoje lata, cieszę się, że przeczytałam tę książkę. Pozwoliła mi nieco inaczej spojrzeć na rzeczywistość. Oczami dziecka. Tego mi chyba brakowało. Chętnie jeszcze kiedyś wrócę do tej publikacji. Kolejny do czytania jest mój mały chrześniak, który chwilowo nie nabija sobie guzów, bo nie chodzi. Jak zacznie, ciocia mu poczyta o drobnych wypadkach. Mam nadzieję, że i wam spodoba się ta publikacja. Udanej lektury.