Książko, Miłości Moja
-
Czasami sięgam po jakąś książkę i zastanawiam się, co właściwie skłoniło mnie do poznania tej historii. Tak właśnie miałam w tym przypadku. Zaczęłam czytać „Pod samym niebem” i zastanawiałam się, dlaczego sobie to robię i co sprawiło, że zapragnęłam przeczytać kontynuacje bohaterów poznanych w książce „Podniebny lot”
Bianca młoda dziewczyna pracująca jako stewardessa. W czasie jednego z lotów poznaje przystojnego i pewnie stąpającego po ziemi Jamesa. Już od pierwszych chwil napięcie seksualne wisi nad tą dwójką. Z każdym kolejnym spotkaniem, staje się pewne, że wszystko ich do siebie ciągnie. James jest dominującym mężczyzną, zarówno w życiu, jak i w sytuacjach łóżkowych. Do tego jest szalenie przystojny, okropnie bogaty i momentami zbyt pewny siebie. Czy charyzma dziewczyny i temperament Jamesa pozwolą na zbudowanie związku? Czy tych dwoje ma szansę na miłość?
„Pod samym niebem” to druga część serii „W przestworzach”. Z bohaterami mogliśmy się już poznać w pierwszej części „Podniebny lot” i to właśnie od tej książki należy zacząć swoją przygodę z Biancą i Jamesem. W czasie czytania pierwszej części już mogłam stwierdzić, że „Podniebny lot” to historia jakich wiele na rynku wydawniczym. Uznałam ją za przeciętniaka, może i mogłaby być dla mnie ciekawa, ale niestety na tle innych erotyków wypada blado, schematycznie i momentami nudno. Jednak pierwsza część, pomimo swoich wad, zakończeniem dała mi również nadzieję na lepszą kontynuację. Tak się jednak, niestety, nie stało. Kontynuacja wypadła jeszcze gorzej niż pierwszy tom.
W książce mamy narrację pierwszoosobowa, a głównych narratorem jest Bianca. Po części podobała mi się budowa tej bohaterki, ponieważ lubię postacie mocno naznaczone demonami przeszłości. Dziewczyna w swoim życiu przeżyła wiele zła i od dłuższego czasu jej ostoją jest przyjaciel, Stephan. W książce podobały mi się tylko właściwie dwie rzeczy związane z Biancą. Jej charyzma, postawa w kryzysowych sytuacjach i to, w jaki sposób usiłuje sobie radzić z bliznami na duszy zadanymi w przeszłości. Na pochwałę zasługuje również wątek przyjaźni między dziewczyną a Stephanem. Tych dwoje są niemal jak rodzeństwo niepołączone więzami krwi, potrafią się wspierać w najtrudniejszych sytuacjach, akceptują siebie takimi, jakimi są i nie starają się nic zmieniać w tym drugim. Lubię takie jasne i klarowne relacje i uważa, że za tę przyjaźń autorce należy się plus.
Jednak dwa plusy i to takie wyszukane na siłę nie stawiają książki w korzystnym świetle. Zazwyczaj unikam wszelkich porównań, nie skupiam się na szukaniu w książkach cech wspólnych, bo nie o to chodzi w czytaniu. Każda z lektur musi być przyjemnością i nie ma sensu szukać w nich na siłę podobieństw. Jednak tym razem nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że czytam książkę zbudowaną na innej powieści, mianowicie na Pięćdziesięciu twarzach Greya. Nawet nie o wątek BDMS chodzi, bo takowy w książkach akceptuje i nie tylko Grey jest o takim zabarwieniu. Tutaj relacja bohaterów była iście podobna. Niektóre dialogi były łudząco podobne do tych czytanych w Greyu. Nie ma tu mowy o plagiacie, co to to nie, ale mocna inspiracja jest widoczna. A nawet pokuszę się o stwierdzenie, że R.K Lilley przerosła E.L James w opisie scen erotycznych i ukazaniem związków opartych na seksie BDMS.
„Kochać się? Czy to, co robimy, nie nazywa się pieprzeniem?”
Tym płynnym ruchem przeszliśmy do scen erotycznych, które, choć były zbudowane dość dobrze, to jednak zabiły w książce jakąkolwiek fabułę. Autorka postanowiła nas seksem wręcz przytłoczyć. Uwielbiam czytać romanse, sięgam też często po erotyki, ale nikt jeszcze nigdy nie znudził mnie scenami zbliżeń. R.K Lilley opisuje seks z sensem, ale nie ma umiaru w umieszczaniu go w fabule. Uważam, że jeżeli ktoś przeczytałby dwa, trzy pierwsze rozdziały, a następnie dwa ostatnie to nie ominie go nic innego jak tylko seks. W relacji bohaterów nie zachodzą żadne emocje, nie mamy względu w ich, wydawałoby się, rodzącą się miłość. Brakowało mi więzi między mną, jako czytelnikiem, a postacią z kart powieści. Książka mnie przytłoczyła, choć czyta się ją naprawdę ekspresowo, to można przyznać, że jest nijaka. Może zbyt późno została wprowadzona na polski rynek wydawniczy. Może ja, jako osoba sięgająca często po tego typu literaturę, oczekuję już czegoś, co mnie naprawdę pochłonie, zaskoczy i uwolni moją wyobraźnię? Tutaj jednak tego nie dostałam. Mimo to, że książka nie do końca mi się spodobała, uważam, że może ona przypaść do gustu osobom lubiącym czytać erotyki, ale też takim, które tych erotyków przeczytało niewiele. Ja już wątpię, że trafię jeszcze na taką książkę erotyczną, która mnie zaskoczy i nie zanudzi.
Moim zdaniem „Pod samym niebem” to kontynuacja, która nie dorównała pierwszej części, to książka bardziej o seksie niż o miłości. Przynajmniej ja nie była w stanie wkręcić się w uczucie między bohaterami. Była przewidywalna, sztampowa i momentami wręcz nudna. Wątki z poprzedniego tomu nadal nie zostały zamknięte, nawet nie były one w żaden sposób przeanalizowane w tej części, nie zostały rozwinięte, a raczej tylko odrobinę poruszone. Nie dowiedziałam się nic, czego nie byłabym pewna po pierwszej części. Na zakończenie autorka usiłowała wzbudzić w czytelniku ciekawość i zachęcić do sięgnięcia po kontynuację. Ja już nie sięgnę, nie zostałam zaciekawiona tym zakończeniem i wiem, że to moja ostatnia przygoda z serią „W przestworzach”.