Michał Lipka
-
MUCHY PO SARMACKU
To będzie bardzo problematyczna recenzja, więc z góry uprzedzam, że nie będzie ona skupiać się na sednie poruszanej kwestii. Trudno jest jednak napisać dobrą, wyczerpującą opinię na temat pozycji, której tekst zajmuje mniej miejsca niż sam ten wstęp, który właśnie dla Was piszę. Spróbuję się z tym jednak zmierzyć, choć jak widać po powyższym nie będę stronił od prywaty. „Muchy samochwały” Konopnickiej to w końcu klasyk dla dzieci i kilka słów na jego temat można z siebie wykrzesać.
Problematyczne staje się jednak omówienie już samej treści niniejszego wiersza. Powiedzieć o czym on jest to nie problem, problemem staje się nie powiedzieć za dużo, kiedy ma się przed sobą książeczkę liczącą osiem tylko stron i zawierającą w sobie tyle samo czterowersowych zwrotek. „Muchy samochwały” opowiadają, jak się można bez trudu domyślić, o tytułowych owadach, które siedzą w gospodzie u chomika i śmieją się z pająków. Wraz z ilością wypitego miodu rośnie ich odwaga i coraz większe stają się wyczyny, jakich by dokonały. Czy rzeczywistość zweryfikuje ich słowa?
Zacznijmy od tego, że ta bajka powinna mieć oznaczenie jasno mówiące o zwartości. Muchy piją, upijają się, spotyka je kara, ale za przechwałki, potępienia alkoholu tutaj nie znajdziemy (chyba, że na siłę spróbujemy wysnuć taki wniosek – bądź też czytając wiersz dziecku wtrącimy własną pointę). We współczesnych opowieściach podobne podejście do tematu raczej by nie przeszło, klasyce wiele jednak uchodzi. Nikt nie kwestionuje jej walorów – literackich zresztą kwestionować się nie da, wydźwięk jednak często tak jak w tym właśnie przypadku pozostaje wątpliwy.
Trzeba jednak powiedzieć, że Muchy samochwały jako bohaterowie są Polakami pełną gębą. I to takimi sarmackimi. Piją, zaczynają się przechwalać, zasługi i możliwości rosną wraz z liczbą procentów we krwi, a kiedy przychodzi co do czego... Cóż, Polacy. Stereotypowi, ale taki już mamy wizerunek nie tylko na świecie, ale również w utworach wielkich przedstawicieli naszego narodu. A Konopnicka zdecydowanie przecież do nich należała. Któż z nas nie zna jej bodajże najsłynniejszego dzieła, jakim jest „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” albo „Roty”, kontrkandydata do hymnu naszej ojczyzny. Jej twórczości uczą w szkole, jej twórczość stanowi część dziedzictwa kulturowego, ale też i patriotycznego. Może tekst „Much...” na tle tego ostatniego wypada nieco dziwnie, ale nie można mu odmówić znaczenia. To jednak kolejna klasyczna pozycja dziecięca, która bardziej odpowiednia wydaje się dla odbiorców dorosłych.
Na koniec zostawiłem sobie miejsce na kilka słów o wydaniu. Książeczka wymiarami jest niewielka i cienka. Dziesięć stron (licząc wraz z okładkami), choć wydrukowane na kartonie nie wygląda imponująco pod względem grubości. Tekstu jest niewiele, więcej otrzymujemy ilustracji. Grafiki są kolorowe i pełnoformatowe, wprawdzie wolałbym coś klasycznego, a nie kładzione komputerowo barwy, jednak zdaję sobie sprawę, że współczesnym dzieciom podoba się takie właśnie podejście do tematu (będę jednak obstawał przy tym, by od najmłodszych lat uczyć ich dobrej sztuki, a nie nowoczesnych, zdecydowanie mniej udanych eksperymentów).
Podsumowując: warto, przede wszystkim jednak jako część większej całości podobnych klasycznych wierszyków. Samodzielnie „Muchy...” to raczej ciekawostka zawierająca wspomniane wyżej elementy kontrowersyjne, choć nadal posiada wymiar edukacyjny.