Pani M
-
Nie wiem jak wy, ale ja mam bardzo mieszane uczucia wobec misjonarzy. Nie do końca jestem przychylnie nastawiona do tego, że jadą w nieznane i nawracają ludzi. Nieść im pomoc – ok., dać leki – w porządku, ale moim zdaniem powinno się im pozwolić wierzyć w co chcą. Możecie mnie krytykować za tę opinię, proszę bardzo, jakoś to zniosę. Dlaczego więc postanowiłam przeczytać książkę o misjonarzu? Z czystej ciekawości. Chciałam przekonać się, w jaki sposób przywitała go Afryka i czy udało mu się tam zadomowić.
Spalić paszport to opowieść polskiego franciszkanina z Ugandy - zapis ponad piętnastu lat pobytu w kraju nazywanym przez wielu podróżników "perłą Afryki". Bogusław Kalungi Dąbrowski jest współzałożycielem misji w Kakooge niedaleko Kampali. Większość misjonarzy prędzej czy później przeżywa szok kulturowy. Kryzys dopada każdego misjonarza, który musi się "dzielić" swoimi parafianami z przewodnikami tradycyjnych religii afrykańskich. Afrykańczycy przyjmują chrzest, przychodzą na msze, ale gdy dopadają ich lęki i choroby, idą po skuteczniejsze pomoce do swych czarowników, zielarzy. Ojcowie Biali, pierwsi misjonarze tego kontynentu, palili po przyjeździe swoje paszporty, odcinając sobie możliwość odwrotu, gdy przygniecie ich poczucie obcości i bezsensu swoich wysiłków. Ojciec Dąbrowski tego nie uczynił, ale czy rzeczywiście ma jeszcze możliwość wyjazdu, skoro on teraz już ani biały, ani czarny, jak wyznaje?
Mimo całej mojej awersji do misjonarzy, polubiłam ojca Dąbrowskiego. Jego opowieść wciągnęła mnie i nie mogłam się od niej oderwać. Zaklimatyzowanie się w nowym miejscu nie było wcale takie proste. Kalungi w ciągu pierwszego roku pobytu w Afryce zachorował na malarię aż 10 razy. Opisał w książce swoją walkę z chorobą, która pozbawiała go sił.
Autor tej publikacji w swojej opowieści jest niezwykle szczery. Nie mówi wyłącznie o pięknych momentach, ale również mówi o tym, że było mu ciężko i miewał chwile zwątpienia. Wyjechał w końcu w nieznane i miał za zadanie, by wyjaśnić mieszkańcom Ugandy kim jest Bóg i dlaczego warto w Niego wierzyć. Jak pewnie się domyślacie, przyjęcie nowej wiary nie przyszło wcale lekko. I tak jestem w szoku, że ci ludzie chcieli słuchać o wierze innej niż ta, którą znali od przodków.
Z publikacji dowiadujemy się o tym, jak wygląda życie w Afryce. Na jakiej zasadzie reperuje się białym samochody, jak zachowują się matki karmiące dzieci podczas mszy. To był dla mnie zupełnie inny świat. Mam za sobą sporo książek o Afryce, ale każda z nich przynosi mi coś nowego. Pewnie do końca życia nie uda mi się zbadać tego kontynentu i zwyczajów mieszkających na nim ludzi. Z uśmiechem na twarzy czytałam o tym, z czego robili na święta choinki. Bardzo przejmowali się tym, by być dobrymi katolikami. Brali sobie słowa Kalungi do serca i to mnie najbardziej rozczuliło.
Książka została napisana prostym i pełnym emocji językiem. Nie myślałam, że opowieść misjonarza zrobi na mnie takie wrażenie. Całość uzupełniają zdjęcia, dzięki którym przekonałam się, jak wyglądała codzienność ojca Dąbrowskiego. Myślę, że po tę publikację powinni sięgnąć przede wszystkim dojrzali i wierzący czytelnicy. Podejrzewam, że nastoletniej Pani M. ta książka niezbyt przypadłaby do gustu, dlatego cieszę się, że wpadła w moje ręce dopiero teraz.