Michał Lipka
-
OPOWIEŚĆ DLA PURYSTÓW TOLKIENA
Nieczęsto tak się zdarza, by po śmierci autora wciąż ukazywały się kolejne jego prace. Owszem, bywa tak w przypadkach, kiedy pisarz był albo bardzo płodny i zostawił po sobie mnóstwo dzieł, które czekają na redakcję, albo też należał do tak popularnych, iż spadkobiercy jego spuścizny publikują pozostawione prace czy też dokończenie ich, rozwinięcie, tudzież kontynuowanie już na własną rękę zlecają innym, uznanym ich zdaniem za godnych, autorom. Johna Ronalda Reuela Tolkiena nie ma już na tym świecie od czterdziestu trzech lat, za życia wydał zaledwie cztery książki, w tym jedną, „Władcę pierścieni”, rozbitą na trzy tomy, ale po dziś dzień nieprzerwanie pojawiają się kolejne teksty wydobyte z archiwum pisarza. I takim tekstem jest właśnie najnowsza publikacja, która ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, iście szekspirowska, inspirowana fińską mitologią, „Opowieść o Kullervo”.
W czasach, kiedy magia była jeszcze młoda, pewnej łabędzicy wychowującej swoje dzieci u brzegów spokojnej rzeki orzeł porwał dziecko. Następnego dnia drugie dziecko zabrane zostało przez jastrzębia, ale chociaż ostatnie pozostało przy jej boku. Porwane potomstwo tymczasem trafiło w różne miejsca, jedno zostało kupcem i wiodło zwyczajne życie, drugie, Kalervo, stał się rybakiem, doczekało żony i dzieci i dobrego życia, a osesek, który pozostał z matką wyrósł na potężnego i złego czarnoksiężnika o imieniu Untamō. I tu dopiero zaczyna się właściwa historia. Oto bowiem pewnego dnia Untamō zabija Kalervo, a jego ciężarną żonę i dzieci bierze w niewolę na służbę. Kobieta rodzi syna o imieniu Kullervo, oraz córkę, Wanōnę. Oboje rosną niezwykle szybko, dysponując przy tym nadnaturalną siłą. Pełen buntu i goryczy Kullervo poprzysięga, że kiedy tylko dorośnie pomści śmierć ojca i okupi łzy wylane przez matkę. Podsłuchuje to jego zły wuj i stara się za wszelką cenę zgładzić chłopca, obawiając się, że odradza się w nim Kalervo. Ale dzielny młodzieniec nie jest łatwym przeciwnikiem...
Ten wczesny tekst Tolkiena znany był już wcześniej, ale zaledwie grupie nielicznych czytelników. Teraz nareszcie odbiorcy na całym świecie mogą poznać jego brzmienie i całe mnóstwo ciekawych dodatków, które dla fanów twórczości autora „Władcy pierścieni” są wprost nieocenione. Co jednak to wszystko wnosi do doskonale znanych nam już opowieści? Tolkien w końcu spisuje tutaj prozą własną wersję jednego z mitów znanych z „Kalevali”, nie jest to więc część jego opowieści o Hobbitach ani także „Silmarillionu” (choć akurat do tego legendarium zawsze gdzieś można by to było, kolokwialnie mówiąc, wcisnąć), a raczej pozycja podobna do wcześniejszych, które stanowiły jego przekład starych tekstów. A jednak pobrzmiewają w „Kullervo” wyraźne echa tego, co miało powstać potem. Na tym gruncie bowiem wyrosła historia Turina, a mitologiczne korzenie odcisnęły piętno na każdym utworze pisarza. Obserwujemy więc, jak rodziły się dzieła Tolkiena. I dostajemy wspaniały materiał zza kulis – bo choć „Opowieść...” nie została dokończona, otrzymujemy szkice i streszczenie autora mówiące nam, jak kończyć się miała.
A to tylko część tego, co znajduje się w tym wydaniu. W tomie zebrane zostały teksty autora o „Kalevali” i całe mnóstwo przypisów. Verley Flieger, która redagowała niniejszą książkę postarała się o próby określenia daty powstania „Kullervo...” i analizę znaczenia całości dla przyszłych dzieł Tolkiena. Na dodatek polska edycja zawiera zarówno przekład wszystkich tych opowieści, jak również ich angielski oryginał wzbogacone o zdjęcia ręko- i maszynopisów – czyli drobiazgi, które zachwycą każdego purystę autora. Dlatego jeśli uwielbiacie jego utwory, sięgnijcie koniecznie. Ta książka Was zachwyci.