Pani M
-
Nie wiem, czy wy też tak macie, ale mnie powoli zaczyna męczyć medialny szum wokół Anny i Roberta Lewandowskich. Mam wrażenie, że zaczną niedługo wyskakiwać z mojej lodówki. W sumie trudno im się dziwić – wykorzystują na maksa swoje pięć minut. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zdecydowałam się na lekturę publikacji Anny Lewandowskiej, skoro niespecjalnie za nią przepadam. Odpowiedź jest prosta. Od pewnego czasu mam fazę na czytanie książek o jedzeniu. Jako pani domu powinnam umieć ugotować coś więcej niż wodę na herbatę, prawda?
Mówi się, że jesteśmy tym, co jemy. Trudno się z tym nie zgodzić. Anna Lewandowska prezentuje swoim czytelnikom 170 przepisów, których jest autorką. Jak napisała: „Każdy z przepisów został wymyślony i sprawdzony w mojej kuchni. Korzystałam z bogactwa świeżych surowców, a wszystkie potrawy są zgodne z moim prywatnym regulaminem zdrowego żywienia. Niemal wszystkie są łatwe w przygotowaniu i można je zrobić bez większych nakładów czasowych i finansowych. Chciałam pokazać, że zdrowa kuchnia nie musi być skomplikowana, za to może być kolorowa, aromatyczna i smaczna”. Czy to właśnie pokazała w swojej publikacji?
Muszę przyznać, że podeszłam do książki z dość dużą rezerwą. Bałam się, że to, co zaproponuje mi do jedzenia Anna Lewandowska, będzie dla mnie nie do ugotowania. Powiem tak, nie wszystko bym zjadła. Na część składników, które autorka wykorzystała, jestem uczulona, więc nie będę popełniała kulinarnego samobójstwa. Jest też parę rzeczy, których po prostu nie zjem. Nawet wtedy, gdyby płacili mi sporo pieniędzy. Pomijając fakt, że mój mąż też pewnych rzeczy by nie tknął. Jesteśmy dość wybredni, jeśli chodzi o kuchnię. Część przepisów przypadła mi do gustu i została przetestowana. Jak widać – jeszcze żyję, mąż też nie padł, więc i wy możecie spróbować coś ugotować na bazie przepisu Anny Lewandowskiej. Polecam zwłaszcza coś słodkiego.
Wydawca wykonał kawał dobrej roboty. Przepisy są uzupełnione o profesjonalne zdjęcia, od oglądania których człowiekowi cieknie ślinka. Z przyjemnością się na nie patrzyło. Na fotografiach znajduje się także sama Anna Lewandowska. Wygląd jej ciała zachęca czytelników do tego, by również zmienili swoje diety. Kto nie chciałby mieć nieskazitelnej cery i idealnej figury?
Jedyną rzeczą, jaka nieco mnie drażniła, było to, że Anna Lewandowska nieustannie podkreślała to, że ona jest autorką przepisów kulinarnych. Zdecydowanie bardziej wolę, gdy podaje mi się receptury w formie: „dodaj szklankę cukru, wymieszaj składniki”. Nie lubię, kiedy autor mówi o tym, co mam zrobić w liczbie pojedynczej. Nie twierdzę, że to jest jakiś błąd, ale takie już mam zboczenie.
Książka jest podzielona w bardzo przejrzysty sposób. Na desery, sałatki, jaja, mięsa itd. Dzięki temu łatwo się w niej odnaleźć. Myślę, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Zarówno wielbiciele mięs, jak i wegetarianie będą mogli ugotować coś według przepisu Anny Lewandowskiej. Nie zapomniano również o wielbicielach słodkości. Autorka nie eliminuje ich z diety. Podaje jednak zdrowe przepisy na przygotowanie słodkości.
Jestem bardzo ciekawa, czy zdecydujecie się na to, by przeczytać książkę kucharską napisaną przez celebrytkę. Ja nie do końca byłam do niej przekonana, ale nie żałuję, że zapoznałam się z przepisami Anny Lewandowskiej. Kilka z nich wypróbowałam. Kto wie, może w przyszłości odważę się, by zrobić coś więcej?