Bnioff
-
„Lesbożerca, czyli groteskowa lesbonowela kryminalna” przedstawia się czytelnikowi w zasadzie już na samym wstępnie, sam tytuł mówi wszystko i nie pozostawia złudzeń. Od razu wiadomo, czego można oczekiwać i faktycznie dostajemy właśnie coś groteskowego, lekko wynaturzonego i nie całkiem serio, nawet jeśli pojawią się w tym wątki kryminalne. Rzecz jest też naturalnie szalenie pretensjonalna niejako z definicji, za którą możemy uważać epitet „lesbonowela” czyli tandetna opowiastka „stargetowana” na kucharki i dookreślona w temacie głównych bohaterek – lesbijek.
Kryminalność tego projektu osadza się na serii niewyszukanych zbrodni przy pomocy podrasowanej trutką nalewki malinowej. Ofiarą padają osoby ze środowiska LGTB, śledztwo prowadzi wywodząca się z tego środowiska funkcjonariusza policji i pewnie też sam autor zna to towarzystwo nie tylko ze słyszenia. Trudno z resztą znaleźć jakąkolwiek informację na temat osoby Kamila Majewskiego. Wyszukany, elegancki i pęczniejący erudycją język zdradza osobnika wykształconego w na kierunku humanistycznym, osobę oczytaną, lubującą się w literackich odniesieniach i kulturowych tropach. Być może postać nieporadnego reżysera współczesnej, lesbijskiej, a jakże inscenizacji Kordiana Juliusza Słowackiego, ma sporo jego cech, z pewnością też, każdą z osobliwych postaci tej noweli, obdarzył cechami swoich bliskich i znajomych. Każda z bohaterów Lesbożercy obdarzona została nietuzinkowym imieniem i równie nieprzeciętną osobowością. Mamy więc nadużywająca alkoholu i papierosów młodą śledczą Magnolię Wróbel oraz duet składający się z osiedlowego medium, czyli pielęgniarki dyplomowanej Lizawiety Maeskiej oraz jej bezrobotnej sąsiadki Grażyny Chlor. Zagładę lesbijskiego świata miasta stołecznego Warszawy z zainteresowaniem obserwuje również mówiąca językiem Juliusza Słowackiego, a dokładnie cytatami ze wspomnianego Kordiana sześćdziesięcioletnia Jagoda Kuźma. Tłem zdarzeń jest współczesna Warszawa, a dokładnie sekwencja barów, knajpek i miejsc obleganych przez miejską bohemę, różnej maści hipsterów i kolorowych ptaków. Ich barwą egzystencję przerywa pojawienie się tytułowego Lesbożercy, który niczym Hannibal Lecter sieje grozę i spustoszenie w tym osobliwym towarzystwie.
Jako się rzekło potrafi Majewski posługiwać się słowem, buduje zdania nad wyraz finezyjnie i z wyjątkową dbałością o stylistyczną poprawność. Brak jednak tej prozie czegoś co uczyniłoby ją czymś więcej, niż tylko środowiskowym projektem. Postaci niby są udziwnione i groteskowo dziwaczne, ale w gruncie rzeczy trudno je od siebie odróżnić, rażą papierową płaskością. Snują się po knajpach, chleją na umór, ćmią nieustannie papierosy, prowadzą nieciekawe dyskusje. Mimo wyszukanych imion, trudno ich odróżnić. Być może ich odpowiedniki wśród znajomych autorach nie będą miały takiego kłopoty, ale to w gruncie rzeczy chyba właśnie oni są adresatami „Lesbożercy”, który raczej nie ma szans na znalezienie uznania w szerszym audytorium. Z pewnością nie znajdzie uznania u sympatyków kryminałów. Wątek truciciela lesbijek jest bowiem mało zajmujący, jakby wprowadzonym na siłę, byle tylko dać tej opowieści jakiś fabularny napęd. Niby pojawia się klasyczna zagwozdka z w rodzaju „kto zabił”, którą rozwikłać udaje się w szczęśliwym finale. Zaskoczenia nie ma, bo trudno ów wątek śledzić z zainteresowaniem, mordercą może być każdy, może też nie być go wcale.
Całość wydaje się strawna chyba tylko dlatego, że podana jest w groteskowym sosie i jako rzeczony hipsterski projekt stylistyczno–środowiskowy może znaleźć życzliwych czytelników. Kamil Majewski udowodnił, że biegle posługuje się słowem pisanym, szkoda, że nie potrafi opowiadać zajmujących historii, bo materiał do obróbki miał szalenie wdzięczny.