TomG
-
Pierwszą rzeczą, jaka zwraca uwagę czytelnika w przypadku Ostatniej nocy w Tremore Beach, jest jej okładka, przedstawiająca wybudowany na skale nad morzem mały biały dom, nad którym kłębią się złowieszczo gęste, niemal czarne chmury i błyskawice. Niby jest to obrazek prosty i nieszczególnie intrygujący, ale mi już na pierwszy rzut oka wydał się mocno sugestywny, niepokojący i zapowiadający nieokreślone, lecz trzymające w napięciu wydarzenia. W trakcie lektury szybko okazuje się, że ta opisana powyżej, sugestywna okładka nie jest bez znaczenia dla treści książki.
Kompozytor Peter Harper mocno przeżywa rozwód z żoną. Aby odzyskać spokój ducha i skupić się na komponowaniu, wynajmuje dom na odludnej plaży w Irlandii. Nie wszystko jednak jest takie, jak wyobrażał sobie początkowo. Ten spokojny zakątek nawiedzają silne burze i podczas jednej z nich Peter zostaje porażony piorunem. Co dziwne, wskutek tego wypadku kompozytor nie odnosi w zasadzie żadnych poważniejszych obrażeń. Przynajmniej tych widzialnych gołym okiem, bo coś jednak się zmienia – wkrótce po porażeniu Peter miewa wizje, w których widzi śmierć ludzi ze swojego najbliższego otoczenia, a konkretnie śmierć dzieci, sąsiadów oraz Judie, kobiety, na której zaczyna mu zależeć.
Ostatnia noc w Tremore Beach jest książką opartą na jednym prostym, lecz ciekawie zaprezentowanym pomyśle. Jej fabuła wciąga czytelnika i intryguje, a implikacje wspomnianych zdarzeń mogą podczas lektury niepokoić. Co do samego pomysłu zaś, to nie jest on tak oryginalny, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Chodzi mi tutaj o wizje śmierci innych ludzi, będące mrocznymi przepowiedniami, których pojawienie się pozwala w pewnym stopniu na zapobiegnięcie im. Takich wizji było w literaturze i kinie już mnóstwo, mi jednak przypadek Petera opisany w Ostatniej nocy w Tremore Beach skojarzył się niemal natychmiast z bohaterem Zimnego ognia, książki napisanej przed laty przez Deana R. Koontza. W tamtej powieści mężczyzna również miewał wizje wypadków i śmierci, które miały się wydarzyć, i starał się im zapobiegać.
Powieść Mikela Santiago jest debiutem literackim, stąd może zawarty w niej pomysł nie jest jakoś szczególnie oryginalny – co jednak nie psuje lektury. Również nie niepokoi aż tak bardzo, jak mogłoby to się wydawać po pierwszym wrażeniu. Jest to sprawnie napisana książka, raczej thriller niż horror, i to niespecjalnie mocny thriller, ale jej treść wciąga i zaciekawia, jak już wspomniałem wyżej. Można przeczytać.