Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Dziennik Pokładowy Czyli Wielodzietnik Codzienny

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 1 votes
Wątki: 100% - 1 votes
Postacie: 100% - 1 votes
Styl: 100% - 1 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 1 votes

Polecam:


Podziel się!

Dziennik Pokładowy Czyli Wielodzietnik Codzienny | Autor: Anna Ignatowska

Wybierz opinię:

Pani M

W Polsce wielodzietność kojarzy się z biedą, patologią i nieznajomością metod antykoncepcji. Takie rodziny są przeważnie wytykane palcami. Byłam bardzo ciekawa książki Anny Ignatowskiej. Chciałam przekonać się, co do powiedzenia na ten temat ma kobieta, która wychowuje szóstkę dzieci.
Wszystko zaczęło się od internetowego dziennika na Facebooku. To tam mama czwórki dzieci opisywała swoje codzienne przeżycia. Wkrótce okazało się, że kobieta spodziewa się bliźniąt. Czytelników jej zapisków zaczęło przybywać i to dzięki nim książka ujrzała światło dzienne.

 

Anna Ignatowska jest szczęśliwą żoną i matką Wiktorii, Antoniego, Zuzanny, Franciszka oraz dwóch małych Calineczek: Misi i Mai. Łamie stereotyp mówiący o tym, że wielodzietna rodzina to patologia. W jej domu niczego nie brakuje. Czytając książkę, nie potrafiłam wyjść z podziwu dla tej kobiety. Nie koloryzuje i nie upiększa macierzyństwa. Pokazuje jego blaski i cienie. Nie boi się przyznać do tego, że z czasem jest już po prostu wszystkim zmęczona. Swoje dzieci kocha jednak mimo wszystko. Potrafi zorganizować czas tak, by na nic go nie brakło. Ogromny szacunek. Ja nie mam jeszcze ani jednej pociechy, a czasu mam jak na lekarstwo. Nie wyobrażam sobie tego, że miałabym ogarnąć szóstkę moich miniaturek. Podejrzewam, że już przy pojawieniu się drugiej małej pani M., mój mąż zacząłby się zastanawiać, czy nie wystawić jednej z nich na Allegro.
Autorka Dziennika pokładowego, czyli wielodzietnika codziennego urzekła mnie swoim podejściem do życia. Odebrałam ją jako niezwykle ciepłą osobę, która ma ogromny dystans do siebie i świata. Zaśmiewałam się przy jej książce do łez. Przy takiej liczbie pomysłowych dzieci ich mamie na pewno się nie nudzi. Jestem oczarowana Dziennikiem pokładowym i z chęcią będę polecać go dalej.

 

W trakcie lektury zaczęłam zastanawiać się nad tym, jaką ja będę matką dla swoich dzieci. Chciałabym mieć do nich takie podejście, jak pani Anna. Jej pociechy mają ogromne szczęście, że urodziły się w tej rodzinie. Nie odczułam, że kobieta żałuje czasu spędzonego z maluchami w domu. Nie tęskni za karierą, spełnia się jako mama i to widać gołym okiem. Bardzo chciałabym poznać ją osobiście i móc z nią porozmawiać. Ile ja bym dała za to, żeby móc rozwiązywać problemy z taką łatwością jak ona...

 

Książka Anny Ignatowskiej uprzytomniła mi, z iloma problemami muszą stykać się rodzice posiadający wiele dzieci. Nie mogą zbytnio liczyć na pomoc państwa, są zdani na siebie. Życie rzuca im pod nogi wiele kłód. Ignatowscy jednak się nie poddają. Siłę daje im wiara w Boga oraz bezwarunkowa miłość, którą się darzą. Było mi żal rozstawać się z tą rodziną. Na szczęście mogę śledzić jej dalsze losy na stronie internetowej, prowadzonej przez panią Annę. Wy też możecie to zrobić, wchodząc na stronę www.pokladowy.pl.

 

Dziennik pokładowy mogę z czystym sercem polecić każdemu, a zwłaszcza rodzicom, którzy mają już dzieci. Na pewno doskonale zrozumieją autorkę. Podejrzewam, że parę razy pokiwają głową i pomyślą sobie w duchu, a może nawet powiedzą na głos, że ich pociechy podobnie się zachowują. Pokochałam tę rodzinę z całego serca i było mi przykro, gdy książka zbliżała się do końca. Nie chciałam rozstawać się z rodzicami i ich wesołą gromadką. Z chęcią jeszcze kiedyś zawitam na pokład Ignatowskich. Mam nadzieję, że przyjmą mnie równie ciepło jak teraz.

Monweg

Dziennik pokładowy, czyli wielodzietnik codzienny to debiut Anny Ignatowskiej, który powstawał najpierw jako dziennik, a później jako blog. Cieszy mnie fakt, że także blogi mogą stać się literackimi perełkami, bo taką perełką niewątpliwie jest ta książka.

 

Rodzina Ignatowskich to osiem osób. Dwie dorosłe, Anna i Miłosz oraz szóstka dzieciaków: Wiktoria, Antoni, Zuzanna, Franciszek i bliźniaczki Misia i Maja. Anna, która stanowi ważny człon tej rodziny zaprasza nas, czytelników na pokład rodzinny. To ona staje się narratorem tej książki, bo to ona w pewnym momencie swojego życia wpadła na pomysł prowadzenia pamiętnika.

 

Obwieszczę światu... Nie mam już siły być z tym sama... Nie ma się czego wstydzić! Moja/nasza wielodzietność nie jest zła, jest dobra! Jest darem, jest niezwykła! Uwielbiam nasze dzieci. Kocham już ponad życie to życie, które wciąż jest jeszcze we mnie tajemnicą. Wielodzietność jest zadaniem... nasze dzieci są zadbane!

 

Czy każdy mógłby napisać taki dziennik? Może i tak, ale nie u każdego z nas będzie on tak interesujący. Dla przykładu ja – miałabym pisać ciągle i ciągle o jedynym dziecku, które posiadam. To by było dopiero nudne, jak flaki z olejem. A w przypadku rodziny Ignatowskich sprawa jest inna. Możemy obserwować, że wielodzietność może być ciekawa, może być fajna. W trakcie czytania szybko dojdziemy do wniosku, że wielodzietność to nie jest patologia, to rodzaj wielkiego szczęścia pomnożonego przez ilość dzieci w rodzinie.

 

Dziennik pokładowy do zapis życia rodziny od maja 2010 do stycznia 2015 roku. Rozpoczyna się pamiętnikiem, ewoluuje na dziennik internetowy. Początkowa rodzina Ignatowskich liczy sześć osób. Anna zachodzi w ciążę i rodzą się wcześniaki Misia i Maja. Tak oto towarzyszymy tej wyjątkowej, ośmioosobowej rodzinie w życiu codziennym.

 

Dostajemy do rąk książkę, która jest opowieścią słodko-gorzką, bo wiadomo, że nie zawsze jest cudownie i nie codziennie chce nam się śmiać. Bywają chwile słabości, tak wielkiej, że chce się wyć. Jednak przy tak dużej rodzinie trzeba szybko podnieść się i żyć, bo ma się dla kogo.

 

Trzeba przyznać, że Anna i Miłosz zasługują na miano bohaterów, bo bardzo trudno przeżywać kolejne dni bez odpowiedniej pomocy socjalnej. Zarobienie na taką gromadę graniczy z cudem. Chciałoby się powiedzieć: brawo Miłosz! Ale tak naprawdę na największe brawa zasługuje Anna, przykład matki Polki, która porzuciła karierę zawodową i „poświęciła” się wychowaniu wspaniałej szóstki.

 

Nie wiem czy sobie wyobrażacie, jak to jest nie chodzić do pracy i zmuszoną przez zaistniała sytuację zamienić się w kurę domową? Ja to wiem. Ja jestem kurą domową. Nie wstydzę się tego. Anna Ignatowska nie jest kurą z wyboru. Kolejne ciąże i kolejne dzieci nie pozwoliły jej piąć się po szczeblach kariery [a takie to teraz modne]. Postanowiła zostać w domu i nie korzystając z pomocy babysitter czy innych nianiek sama zająć się swoja trzódką. I dobrze się stało, bo gdyby była w pracy ominęłoby ją mnóstwo z tego, o czym napisała w Dzienniku pokładowym. A przecież mając taką gromadkę, co chwilę, codziennie dzieją się rzeczy, które warto uwiecznić.

 

Dziennik pokładowy można czytać jak najciekawszą powieść. Można „pożreć” tę książkę na jeden chaps lub tak jak ja dawkować sobie po małym kawałku, ubarwiając sobie własną codzienność. Dziennik pokładowy to ten rodzaj publikacji, która dostarcza czytelnikowi wiele radości, ale również wiele wzruszenia. Niewątpliwym plusem są umieszczone w niej rysunki dzieci Anny i Miłosza. Książka o macierzyństwie, książka o rodzinie razy osiem, książka dla każdego i właśnie wszystkim ją gorąco polecam.
Dziękuję

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial