Bnioff
-
Kolejna powieść o uzależnieniach, myślałem sięgając po Relaks, kolejny spazm i zlew w klimacie Jerofiejewa, Pilcha czy Lowry'ego, następna męska przygoda w oparach wódy z duszą utytłaną rzygowinami i wzniosłymi snami o potędze. A tymczasem dostaję wyborną narracją w duchu Białoszewskiego z elegancką tabletką na X, bardziej z damską znerwicowaną torebką kojarzoną niż z męskim światem po słowiańsku krzepkim i przaśnym, bardzo przy tym romantycznym.
Narratorem „Relaksu amerykańskiego" jest sympatyczny młodzieniec, mieszkający w Stolicy i pracujący w niszowym wydawnictwie, ot, wydawałoby się klasyczny egzemplarz bohemy drugiej dekady XXI, rezydującej w knajpkach przy Placu Zbawiciela, słuchającej alternatywnej muzyki, blogującej, permanentnie zaangażowanej w jakieś projekty. I może faktycznie trochę tak jest, bo przecież czym innym jak nie projektem jest podróż bohatera, w której przewodniczką, kochanką, morderczynią, inspiracją i wreszcie celem ostatecznym i absolutnym jest mała tabletka psychotropu o dźwięcznej nazwie na X.
„Nie wiem [dlaczego piję], a raczej znam tysiąc odpowiedzi. (...) Piję, bo piję. Piję, bo lubię. Piję, bo się boję. Piję, bo jestem obciążony genetycznie. (...) Piję, bo mam słaby charakter. Piję, bo coś mi się przestawiło w głowie. Piję, bo jestem zbyt spokojny i chcę się ożywić. Piję, bo jestem nerwowy i chcę ukoić nerwy. Piję, bo jestem smutny i chcę rozweselić duszę. Piję, kiedy jestem szczęśliwie zakochany. Piję, bo daremnie szukam miłości". Ten cytat z Pilcha, mógłby równie dobrze ilustrować stan w jakim funkcjonuje i jaki próbuje jakoś ogarnąć narrator „Relaksu".
Rzecz jest o uzależnieniu, nietrudno jest więc się domyślić, czy osią dramaturgiczną będzie rozpaczliwe poszukiwanie upragnionego obiektu pożądania. Rozpacz ta jednak i determinacja podszyte są sporą dawką ironii, stąd pewnie skojarzenia bardziej z Białoszewskim niż Pilchem. Przyznaję, że niejednokrotnie zdarzyło mi się parsknąć śmiechem podczas lektury, mimo, iż właściwie to, o czym mowa, jest jakby na zupełnie innym biegunie emocjonalnym i w gruncie rzeczy jednak przeraża. Przeraża to, jak łatwo i niepostrzeżenie człowiek stał się marionetką koncernu farmaceutycznego, pacynką, która bez aptecznego paliwa nie ruszy z miejsca, która staje się nie tylko klientem, ale i wyznawcą w typie fundamentalisty, psychofanem.
Zabawne są jednak wszystkie te zabiegi, jakie przedsiębierze narrator, desperackie próby zdobycia funduszy na kolejną dawkę, bawi postać Pana z Providenta, który bezskutecznie usiłuje odzyskać pożyczone środki. Bawi wreszcie, ale i imponuje niesamowicie, przedsiębiorczość narratora, to jak angażuje wszystkie swoje możliwości, cały swój twórczy potencjał do osiągnięcia celu, jak konfabuluje na temat swoich zagranicznych wojaży, w miejsca najdziksze, najbardziej niebezpieczne, rujnujące nerwu i wyczerpujące emocjonalnie. Byle dostać receptę, wykupić specyfik i zanurzyć się w relaksie. Sam siebie niejednokrotnie nazywa artystą relaksu i faktycznie nie można odmówić mu finezji i artyzmu właśnie, jaki udało mu się osiągnąć przez kilka lat uzależnienia.
To, co nie bawi z pewnością, a co przebija się jednak bardzo wyraźnie przez tę kapitalną brawurową narrację, to dramatyczne oskarżenie przemysłu farmaceutycznego i jego funkcjonowania w patologicznej symbiozie ze środowiskiem lekarzy. Oba te złowieszcze podmioty trafiają bowiem idealnie w to, co stało się stanem najbardziej chyba pożądanym w obecnych czasach, a mianowicie relaks właśnie i najlepiej amerykański, miękki, przyjemny, pastelowy.
Wracają, do wcześniejszego cytatu z Pilcha i do próby bezskutecznego poszukiwania genezy problemu zerknijmy do takiego oto kapitalnego fragmentu „Relaksu", w duchu Białoszewskiego bardzo, który nie wymaga chyba komentarza:
„-Z jakiego powodu Pan to zaczął brać? – lekarz udawał cwaniaka.
–Ślubu. Z powodu ślubu.
(...)
- Kiedy pan się ożenił?
- Nigdy. Sześć lat temu."