Pani M
-
Co prawda żaden ze mnie wilk morski, nawet pływać nie potrafię i panicznie boję się głębokiej wody, ale kiedy tylko zobaczyłam zapowiedź Terroru, wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na tę błękitną okładkę z okrętem i powtarzałam sobie, że zrobię wszystko, by dorwać powieść Dana Simmonsa. Moja radość była przeogromna, gdy mi się to udało. Jak wyglądało moje starcie z tym opasłym tomiskiem? Przekonajcie się sami.
W maju 1845 roku dwa statki - HMS Erebus i HMS Terror - wyruszyły ku północnym brzegom Kanady. Na czele załogi, która udaje się na ekspedycję badawczą, stanął sir John Franklin. Celem tej ekipy było poszukiwanie Przejścia Północno-Zachodniego, szukanego od wielu wieków przez różnych ludzi. Czemu to było tak ważne? Odnalezienie tego przesmyku pozwoliłoby zaoszczędzić czas potrzebny na opłynięcie Ameryki Północnej. Umożliwiłoby to ominięcie wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku. Członkowie załogi wiedzą, że nie będzie to przyjemna podróż. Zdają sobie sprawę z tego, że nie każdy może stamtąd wrócić. To wyprawa, podczas której przyjdzie im się zmierzyć nie tylko z głodem czy dzikimi zwierzętami, ale także z samym sobą, z własnymi lękami i szaleństwem. Nie przewidzieli jednak, że spotka ich coś zdecydowanie gorszego niż szkorbut czy pusty żołądek. Spotkają coś, co będzie śledzić każdy ich ruch, atakować i pożerać. Śmierć, której widmo unosi się nad marynarzami, wydaje się w tej sytuacji jedynym wybawieniem.
Z ręką na sercu przyznam się do tego, że myślałam, że nie dokończę tej książki. Przez pierwszych kilkanaście stron nie byłam w stanie wczuć się w klimat powieści. Ciągle coś mnie rozpraszało i bałam się, że porwałam się z motyką na słońce. Obiecałam sobie jednak, że nie pozwolę, żeby marynarskie opowieści mnie pokonały. Było ciężko, ale w końcu udało mi się złapać wiatr w żagle. Z wypiekami na twarzy śledziłam to niezwykłe połączenie powieści przygodowej, dramatu i horroru. Pokochałam to opasłe tomisko i nie potrafiłam go odłożyć na półkę. Czytałam tę książkę podczas upałów, ale wcale nie było mi gorąco. Czułam chłód, który towarzyszył bohaterom. Odczuwałam także ich strach. Niewielu autorów jest w stanie napisać takie majstersztyki. Danowi Simmonsowi bezapelacyjnie się to udało. W trakcie lektury wydawało mi się, że jestem z członkami wyprawy na statku i tylko czekam na to, aż w końcu i mnie dopadnie stworzenie, które żywi się nie tylko ludźmi, ale także strachem. Już dawno nie byłam tak wciśnięta w fotel.Ta wyprawa miała miejsce naprawdę. Do tej pory nie wiadomo, co stało się z jej uczestnikami. Dan Simmons próbuje odpowiedzieć na to pytanie. Prawda miesza się z fikcją. Nie przeszkadzało mi jednak wprowadzenie do powieści krwiożerczego monstrum. Myślę, że bez niego utraciłaby ona ten dreszczyk emocji.
Terror to nie tylko marynarska opowieść o poszukiwaniu innej morskiej drogi do opłynięcia Ameryki. To przede wszystkim opowieść o tęsknocie, strachu i samotności. Chwyta czytelnika za serce i gra na jego uczuciach. Jedynym jej mankamentem było to, że niestety dość szybko zniszczyła się w trakcie lektury. Kiedy ją czytałam, na grzbiecie pojawiły się bruzdy i bałam się, że w końcu się rozklei i zaczną wypadać z niej kartki. To jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić. Do samej powieści nie mam najmniejszych zastrzeżeń i polecam ją nie tylko wilkom morskim, ale też wszystkim tym, którzy lubią niewyjaśnione tajemnice sprzed lat.