Obsesja Kasiulka
-
Nazywam się Charlotte Simmons, to kolejna książka, po którą sięgnęłam w ciemno. I tak jak zazwyczaj bywa, lektury trafiają w mój gust czytelniczy tak w tym wypadku ta pozycja to największe rozczarowanie roku w literaturze zagranicznej.
Charlotte Simmons, naiwna studentka, która staje w progach Uniwersytetu Dupont, tylko dzięki zdobytemu stypendium. Uniwersytet Dupont to renomowana uczelnia do której nie każdy może trafić, dlatego też dziewczyna z niewielkiej mieścinki wychowana surowo w okowach religijnych, staje przed wyzwaniem, gdyż Uniwersytet skrywa wiele tajemnic. Czy Charlotte uda się pozostać sobą, czy wręcz przeciwnie otoczenie uniwersyteckie na tyle ją w siebie wchłonie i przeistoczy w całkiem inną osobę?
Tom Wolfe jest czołowym amerykańskim prozaikiem i eseistą, przedstawicielem non-fictionnovel czyli fabularyzowanego reportażu, stawianym przez krytyków obok Johna Updike'a, Normalna Mailera i Johna Irvinga. Ukończył uniwersytet Washington & Lee, uzyskał doktorant z historii na Yale. Przez wiele lat był dziennikarzem "New York Herald Tribune" i "Washington Post". Jest m.in autorem fabularyzowanej biografii KenaKeyseya Próba kwasu w elektrycznej oranżadzie (1968), Sk-akdry (1979), reportażu o pierwszych amerykańskich kosmonautach, zbioru esejów HookingUp (2000), a także głośnych powieści Ognisko próżności (1987; sfilmowanej z Tomem Hanksem w roli głównej) i Facet z Zasadami (1998), nad którą pracował ponad 10 lat. Najnowsze dzieło pisarza to trzecia powieść Nazywam się Charlotte Simmons (2004).
„Satyryczne arcydzieło „dokumentujące" środowisko amerykańskich studentów jednej z najlepszych uczelni w kraju, napisane w duchu Steinbecka, ale też Dickensa czy Zoli" – tak głosi tekst na okładce. Szczerze to nic ciekawego i interesującego nie znalazłam w tej historii. Strasznie irytujący bohaterzy, mnóstwo wulgarnego seksu, wyuzdanych scen powodowały, że nie raz wertowałam kartki, aby jak najszybciej skończyć powieść. Autor dość mocno skoncentrował się właśnie na tych aspektach życia studenckiego, które niestety nie przysporzyły według mnie lekturze plusów, a wręcz wyostrzyły jej minusy.
Ja rozumiem wysoko postawionych rodziców, którzy „wypychają" swoje latorośle do jak najbardziej prestiżowych uczelni, płacą za to aby tylko ukochane dziecko skończyło edukację z wyróżnieniem. Ukrywają oczywiście za pomocą pieniążków ich występki, aby tylko nie zaszkodzić sobie i nie zepsuć wyobraźni. Przecież młodzież musi się wyszumieć, ale czy trzeba o tym pisać przez prawie siedemset stron?
Wiem doskonale, że studiowanie nie polega tylko i wyłącznie na nauce. Są niekończące się imprezy – ale nie przesadzajmy również w druga stronę! Tom Wolfe skupiając się na studenckiej młodzieży, chyba sam poprzez to chciał się odmłodzić nadużywając młodzieżowego slangu, co niestety nie zawsze mu wychodziło, i nie raz mnie irytowało.
Kolejnym wielkim minusem jest wydanie książki, a dokładnie czcionka, na tyle mała, że nie raz mój wzrok gubił się w linijkach tekstu. Po drugie wiele opisów jest tak naprawdę zbędnych, nic nie wnoszących w treść.
Tak na dobrą sprawę to nie przeczytałam całej książki, a tylko jej fragmenty. Te przydługie akapity po prostu omijałam. Sama przewidywalność lektury, również nie spowodowała, że z wielkim niepokojem oczekiwałam rozwiązania, gdyż domyśliłam się go już po kilkunastu przeczytanych stronach.
Ogólnie rzecz biorąc Nazywam się Charlotte Simmons nie jest lekturą wielkich lotów i według mnie nie warto tracić czasu na tę lekturę, gdy na półce czeka stos o wiele lepszych historii.