Pani M
-
"Transowy, mocny debiut, w którym to, co pospolite, brudne, tandetne na naszych oczach przeobraża się w metafizyczne, fantastyczne" - taką opinię na temat książki autorstwa Dominiki Słowik czytamy na okładce. Paweł Huelle dodaje, że to debiut, na jaki od dawna czekaliśmy. Przyznam szczerze, że nie do końca się z tym wszystkim zgadzam.
Przedstawiony w Atlasie świat obserwujemy oczami małej dziewczynki, która wspomina to, jak modliła się do Bozi, piła herbatę ze szklanek wsadzonych do metalowych uchwytów nagrzewających się od razu do czerwoności i jadała w niedzielę na obiad rosół z tłustymi okami. Jak większość dzieci dorastających w latach '90 należała do "plemienia". Taka wesoła gromadka wybiegała razem na ulicę, wracała do domu brudna, potargana i wzbudzała przerażenie rodziców. Czytałam te wspomnienia z uśmiechem na twarzy. Jestem tylko o 2 lata młodsza od autorki książki i rzeczy, o których pisała, są mi bliskie. Różni nas jedynie to, że ja nie mieszkałam w dzieciństwie w mieście, lecz w niewielkiej miejscowości.
Narratorka opowieści przyjaźni się z anną (pozwoliłam sobie zachować oryginalną pisownię, to nie jest mój błąd). Wraz z nią słucha opowieści jej dziadka. Mężczyzna był kiedyś marynarzem. Życie morskiego wilka wywołało w nim niechęć do tykania, dlatego też w jego mieszkaniu nie ma baterii w żadnym zegarku. Jego żona nie może mieć nawet zegarka na ręce, bo i jego odmierzanie czasu denerwowało dziadka. O ile na początku wątek staruszka mnie bawił, o tyle po pewnym czasie zaczął męczyć. Uważam jednak, że ten bohater był najwyraźniejszy ze wszystkich postaci. Na jego temat dowiadujemy się najwięcej. Inni pojawiają się, lecz nie zostają z czytelnikiem na dłużej.
Podobny problem, jak z historią dziadka, miałam z wątkiem Sadowskiego. Mężczyzna pojawia się znikąd na blokowisku i zaczyna szukać dokumentów potrzebnych do sfinalizowania sprawy spadkowej. Na początku byłam nią zaciekawiona, ale w końcu zaczęłam się nudzić. Czytanie o poszukiwaniu bliżej nieokreślonych dokumentów niezbyt przypadło mi do gustu.
Nie mam pojęcia jak ocenić tę książkę. Historie dziadka i Sadowskiego przeplatają się ze sobą. Z morza przenosimy się do zaniedbanego bloku. Opowieść o mężczyźnie chcącym odziedziczyć w końcu spadek jest wyróżniona z tekstu za pomocą kursywy i ponumerowana. Rzeczą, która niezmiernie mnie drażniła, było to, że w Atlasie nie zachowano zasad interpunkcji. Nie występują tu wielkie litery. Nie spodobało mi się także to, że w narracji pojawiały się przekleństwa. Nie było ich na szczęście zbyt wiele.
Książkę czytało się bardzo szybko. Połknęłam ją w ciągu jednego wieczora, lecz mam do niej mieszane uczucia. Z jednej strony Atlas urzekł mnie powrotem do dzieciństwa. Wróciły miłe wspomnienia: zabawy na podwórku do późnego wieczora, uwagi o tym, bym wyjęła łyżeczkę z herbaty, bo sobie wybiję oko. Z drugiej strony, przedstawione w książce historie zaczynały mnie w końcu nudzić. Kiedy już myślałam, że pożegnałam się z dziadkiem na dobre, on znów powrócił.
Atlas: Doppelganger przyciągnął mnie do siebie tajemniczym tytułem, który autorka wyjaśnia na początku książki. Chciałam też poczytać o Jaworznie, gdzie aktualnie mieszkam. Chociaż wielu ludzi zachwyca się debiutem Dominiki Słowik, ja obawiam się, że po pewnym czasie o nim zapomnę, choć miło było powspominać dzieciństwo.