Asertyslem
-
Gdy znanemu rysownikowi, malarzowi przychodzi zająć się pisaniem w dość specyficznym kontekście, możemy nie być zbyt pochlebnie do tego nastawieni, ze względu na szeroko oddzielenie dwóch dziedzin sztuki, i chociaż wielokrotnie te bariery zostawały przełamywany – nawet na przestrzeni wieków (przykł. Wyspiańskiego) – wciąż możemy tkwić w przekonaniu, iż malarz maluje, pisarz pisze, i nigdy nie dochodzi do tego, aby malarz począł pisać, a pisarz vice versa. Akurat w tym przypadku, mógłbym się nie zgodzić, będąc sceptycznym. Acz ostatnia plaga celebrytów wydających niezliczoną chmarę dzieł i ich siła przebicia, sprawiła, iż rynek wydawniczy straszliwie zubożał. Nie w sensie ilościowym, bynajmniej, lecz jakościowym. Silnie promowane książki „ludu czerwonych dywanów", znacząco przyćmiewają dzieła o wiele bogatsze – zarówno w treść, morał, przesłania czy wartości. Janusz Kapusta to człowiek, który bynajmniej nie należy do owego „ludu", a sztukę wyniósł, i połączył dwie bliskie sobie, ale nie pokrewne dziedziny.
Seria złotych myśli w zestawieniu z abstrakcyjnymi rysunkami i komentarzami, sprawia, że człowiek – oczywiście, nomen omen, w myśl tytułu – zaczyna domyślać się głębszego sensu. Najważniejszą cechą owej książki nie jest jednak odgadnięcie owego meritum, tylko jego szukanie. Głównym celem samego jestestwa owego dzieła - zdaje mi się - jest po prostu zmuszenie czytelnika do imaginacyjnego myślenia. Rozważając samo sedno tytułu, zastanawiałem się początkowo, czemu ma służyć owa pozycja, zapewne będzie miała w sobie filozoficzny wywód, traktujący o właściwościach, sposobie i istocie rozważań. Nie wiem dlaczego, ale w dzisiejszym społeczeństwie, zwłaszcza Zachodu, ludzie są traktowani niby samowolne kukiełki, a doza wyrafinowania w rozrywkach i spędzaniu wolnego czasu staje się cokolwiek rubaszna. Odnoszę również wrażenie, iż sferą rządzącym politycznie ten fakt w dużej mierze odpowiada. Przytaczając tu świetny cytat Sir TerregoPratchetta: „Bogowie nie lubią ludzi, którzy nie pracują. Ludzie, którzy nie są przez cały czas zajęci, mogliby zacząć myśleć"; mógłbym pokwapić się, iż dziś słowo „bogowie" spokojnie można by zamienić na „politycy", dlatego rzeczona pozycja nabiera szerszego znaczenia.
Śmieszą mnie stwierdzenia krytyczne wobec wszelakim testom IQ, obrazom awangardowym czy abstrakcyjnym, w ogóle takiejż sztuce. Ludzie wcale często skupiają się – rzekłbym toną – w ścisłej rzeczywistości, a wszystko, co wykracza poza sfery zrozumienia po prostu uznają za niepotrzebne, szkodliwe, ba!, nawet nieistniejące. Czego bowiem nie widać, czego nie da się zrobić z prostych przeszkód – chociażby – biologicznych nie ma prawa bytu. Dochodzę do wniosku po takich stwierdzeniach, że nie ma czegoś takiego jak myśli... bo ich nie widać. Plus minus ma dla zainteresowanych natomiast zupełnie inne zastosowanie, przedstawia dodatkową opcję dla „wtajemniczonych", otwierając bramy czegoś więcej niż przedmiotowe pojęcie zrozumienia. Oto dość krótka a cenna chwila, zarówno dla umysłu, jak i wzbogacenia się pod wieloma aspektami. Nie tylko tymi „wyimaginowanymi-niewidzialnymi", ale również tymi, które mogą przerodzić się w głębszy, nawet materialny sens.