Agnes Recenzentka
-
„Czytam sobie" to seria wielu dziecięcych książeczek, które mają wspomagać naukę czytania. Książki podzielono na trzy poziomy różniące się ilością wyrazów w tekście, długością zdań, ilością głosek i oczywiście rozbudowaniem fabuły. Mogą je czytać zarówno dzieci dopiero uczące się mówić, jak i te starsze, w wieku wczesnoszkolnym oraz szkolnym.
„Kacper i Plaster" autorstwa Zofii Staneckiej to jedna z książeczek należących do pierwszego poziomu, który składa się ze 150-200 wyrazów, krótkich zdań i podstawowych głosek. Książkę urozmaicono doskonałymi ilustracjami, które stworzyła Agnieszka Żelewska. Na końcu natomiast umieszczono naklejki, które z całą pewnością przyciągają młodych odbiorców. Choć wszystkie opowieści z serii powinny być do siebie podobne, w rzeczywistości bardzo się od siebie różnią.
Fabuła opowiada o przesympatycznej fretce, która ma na imię Plaster oraz o jej właścicielu, małym chłopcu, Kacprze. Kacper zabiera swojego pupila i zarazem najlepszego przyjaciela do wielu miejsc, aż w końcu postanawia zabrać go do szkoły. Tam dochodzi do katastrofy, ponieważ mała fretka zaczyna biegać po całej klasie, niszcząc przy tym przedmioty. W końcu jednak sytuacja zostaje opanowana, a cała historia kończy się nauczką, czy też morałem, by nie zabierać zwierząt do szkoły, gdyż spowoduje to katastrofę.
„Kacper i Plaster" to jedna z lepszych części serii, choć w trakcie czytania pojawiło się w mojej głowie kilka zastrzeżeń dotyczących fabuły. Bo chociaż w teorii nie można się do niczego przyczepić, to jednak w praktyce książka do nauki czytania powinna być czymś więcej, niż tylko tekstem, z którego można nauczyć się czytać. Wiadomo, że przy przyswajaniu słów, dzieci uczą się także poprawnego wysławiania. W tej książeczce pojawiło się kilka zdań, które wprowadziły mnie w konsternację. Tytułowy Plaster „wywala" przedmioty na parapecie, zamiast je przewracać, czy też wywracać. Po sali biegają „kumple" Kacpra, a nie koledzy. Zamiast pani dyrektor pojawia się „Dyrektorka Maja", a Plaster „dynda" na lampie, zamiast na niej wisieć, czy huśtać się. Cóż, takie wyrażenia po prostu nie pasują do książki, która ma uczyć czytania. Jednak samą fabułą byłam zachwycona, a ilustracje Agnieszki Żelewskiej to mistrzostwo. Dzieci na pewno chętnie będą czytać książeczki takie jak ta. Tym bardziej, że kolory są żywe, przyjazne dla oka i zachęcają do dalszego czytania, podobnie jak fabuła, równie ciekawa i wprawiająca odbiorcę w dobry nastrój. Polecam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Egmont oraz Grupie Sztukater.