Agnes Recenzentka
-
„Czytam sobie" to seria wielu dziecięcych książeczek, które mają wspomagać naukę czytania. Książki podzielono na trzy poziomy różniące się ilością wyrazów w tekście, długością zdań, ilością głosek i oczywiście rozbudowaniem fabuły. Mogą je czytać zarówno dzieci dopiero uczące się mówić, jak i te starsze, w wieku wczesnoszkolnym oraz szkolnym.
„Teoria Pana Alberta" autorstwa Anny Czerwińskiej-Rydel to jedna z książeczek należących do pierwszego poziomu, który składa się ze 150-200 wyrazów, krótkich zdań i podstawowych głosek. Książkę urozmaicono doskonałymi ilustracjami, które stworzyła Ewa Poklewska-Koziełło. Na końcu natomiast umieszczono naklejki, które z całą pewnością przyciągają młodych odbiorców. Choć wszystkie opowieści z serii powinny być do siebie podobne, w rzeczywistości bardzo się od siebie różnią. Niestety ta część jest jedną z gorszych.
Fabuła powinna opowiadać, zgodnie z tytułem, o teorii Alberta Einsteina. W rzeczywistości treść mówi o Albercie, który nie robi nic poza myśleniem. Pokazano małego Alberta, który stopniowo dorasta, aż nagle, ot tak, jest stary. Same zdania nie były zbyt rozbudowane, nawet jak na pierwszy poziom. Pojawiło się w nich zbyt dużo powtórzeń i zdecydowanie za mało wartościowej treści, która prócz samej nauki czytania, wnosiłaby nieco wiedzy. Zabrakło tu tytułowej teorii! Autorka powiedziała o tym, że Albert Einstein otrzymał Nagrodę Nobla, ale zapomniała dodać za co. W moim mniemaniu to trochę tak, jak napisać dzieciom, że Albert był chory i nie ukończył szkoły. Niestety, jest to ogromna, przysłowiowa klapa.
Jestem nieco zdezorientowana, ponieważ ciężko jest ocenić książkę do nauki na podstawie samej fabuły. Pod względem czytania, książka jak najbardziej nadaje się do nauki. Jak we wszystkich częściach tej serii, i w tej wyróżniono trudniejsze wyrazy (np. profesor, kompas). Natomiast informacje na temat Alberta są znikome, by nie powiedzieć, że w ogóle ich nie ma. Tytułowy bohater siedzi i całymi dniami zastanawia się nad przedmiotami, zwierzętami i ludźmi. Odniosłam wrażenie, że zdecydowanie większą pracę powinni tu wnieść rodzice, którzy tłumaczyliby dziecku to, nad czym zastanawiał się książkowy Albert. A przecież już sama książka mogła to doskonale wyjaśnić. Ilustracje stworzone przez Ewę Polewską-Koziełło są przepiękne i tak samo przykuwające wzrok, jak w każdej innej książeczce z tej serii. Jednak gdyby nie zdumiewające podobieństwo rysunkowego Einsteina do pierwowzoru, nigdy bym nie pomyślała, że to o nim jest ta książka. Dlatego też, jeśli chodzi o rozstrzygnięcie, czy książka jest godna uwagi, tę kwestię pozostawiam rodzicom. Tekst nadaje się do nauki, natomiast powyższa opinia dotycząca fabuły nie powinna mieć przy tej serii miejsca. Szkoda, wielka szkoda, że je ma.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Egmont oraz Grupie Sztukater.