A psik
-
Cenię sobie książki traktujące o relacjach rodzinnych. Może bierze się to stąd, że sztuki budowania relacji międzyludzkich czy wielu zachowań uczymy się właśnie w rodzinie. I fascynująco jest patrzeć, jak z biegiem lat uczymy się nie powielać błędów naszych rodziców - ileż to razy możemy usłyszeć/lub sami wypowiedzieć: "ja nie będę taki jak mój ojciec/taka jak moja matka", a potem sami łapiemy się na tym, że nawet określone zdanie intonujemy dokładnie tak, jak oni. Dość o tym.
Kiedy na okładce przeczytałam, że "Złodzieje koni" to powieść o "pokoleniach mężczyzn w „zaklętym" kręgu kompleksów, słabości i tchórzostwa", poczułam, że warto dać jej szansę. Czy się zawiodłam?
"Złodzieje koni" opowiadają dzieje trzech mężczyzn. Mężczyzn połączonych więziami rodzinnymi. Ich rodzina nie jest tą z gatunku podręcznikowych. Ich familia nie powinna stanowić wzoru dla innych. Każdy z opisywanych na łamach powieści facetów powinien podjąć trud walki z własnymi słabościami.
Stanisław to starszy pan, ma już 86 lat. Od około pięćdziesięciu lat mieszka w Stanach - to właśnie tam uciekł z Polski. Ma za sobą partyzancką przeszłość i to właśnie z jej powodu przyjmuje zaproszenie od telewizji i przylatuje do Polski. Nie utrzymuje kontaktów z synem, Jerzym. Ten ostatni z wykształcenia jest aktorem, jednak koleje losu potoczyły się tak, że nie było mu dane próbować swych sił w tym zawodzie. Nie dostaje propozycji, co wpływa na jego stan psychiczny, a co za tym idzie - na atmosferę w domu. Żona wiernie tkwi przy jego boku, nie wypomina mu jego sytuacji, jednak mimo tego Jerzy to "trudny charakter". Codzienna egzystencja z nim to droga przez mękę. Jerzy nie znał ojca, w dzieciństwie wychowywany był przez ciotkę (kiedy matka siedziała w więzieniu), a potem przez mamę. Stąd też nie powinno dziwić, że nie potrafi nawiązać głębszej więzi z własnym synem - Kamilem, który nie ma co liczyć na jakiekolwiek dobre słowo od ojca. Kamil chcąc zrobić na złość ojcu wybrał się na studia reżyserskie, ale wywalili go. Zaczepił się u kolegi, jako asystent przy produkcji filmu o bezdomnych.
To opowieść o rodzinie stającej nad przepaścią. Żaden z mężczyzn nie doznał ciepła ojcowskiej miłości. Najbardziej rozgoryczeni życiem są Stanisław i Jerzy. Dla Kamila jest jeszcze nadzieja - jeżeli tylko zwiąże się z odpowiednią kobietą, to może uda mu się nie powielić błędów ojca i dziadka. Tych mężczyzn wiele dzieli: inne czasy, zmiany pokoleniowe, podejście do życia. Stanisław, z racji tego, co robił po wojnie (dziś określany mianem żołnierza wyklętego), przez jednych uznawany jest za bohatera, przez innych przeklinany i wyzywany. Mamy możliwość oglądania tej rodziny w ważnym momencie. Stanisław poprzez swój udział w programie telewizyjnym ma szansę cofnąć się wspomnieniami wstecz, do partyzanckich lat, które z matką Jerzego spędzał w lesie. Jerzy rozpamiętuje swoje życie i nagle dowiaduje się, że... ma siostrę. A Kamil - on ma przed sobą całe życie, dopiero poznaje, czym jest miłość i jak bardzo boli śmierć kogoś bliskiego. Każdy z tych mężczyzn to postać z krwi i kości. Autor dopracował bohaterów w każdym calu. Z postaci drugoplanowych chciałabym wyróżnić Belmonda - bezdomnego przyjaciela Kamila. To gawędziarz nad gawędziarze - dzisiaj takich już coraz mniej...
Ujął mnie pan Grzela językiem. Kreśli zdania niby prosto i nieśpiesznie, ale jest w nich taki urok, taki styl, że od razu chce się więcej. Owszem, zdarzają się i przekleństwa, ale każdemu zdarza się czasem "rzucić mięsem". "Złodzieje koni" to kawał dobrze skomponowanej prozy. Powieść kipi od negatywnych emocji, ale może w końcu nadejdzie oczyszczenie.
To powieść o braku miłości, o toksycznych więziach międzyludzkich, o tym, jak bagaż wspomnień może utrudniać życie. Ta historia jest jak gorzka pigułka, którą trzeba połknąć, aby wyzdrowieć...
Remigiusz Grzela to polski prozaik, poeta i dramaturg. Publikował w prasie zagranicznej. Był związany z Polskim Radiem. Wywiady publikuje najczęściej w „Gazecie Wyborczej" i miesięczniku „Zwierciadło".