Monika Sylwia B
-
Jacek Caba to lekarz i muzyk z wykształcenia. Aktualnie przede wszystkim producent muzyczny, a „Doktor śmierć" to jego debiut literacki. Moim zdaniem, debiut wyśmienity i zdecydowanie niedoceniony. Książka zachęcała opisami, że to pierwszy polski thriller medyczny, powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym. Zarówno te zapowiedzi, jak i sam tytuł sprawiły, że spodziewałam się mrocznej opowieści o jakimś „łowcy skór". Nic bardziej mylnego. „Doktor śmierć" to wzruszająca i wciągająca do reszty historia o lekarzu, który podjął się eutanazji.
Jacek Caba ma wybitny talent pisarski. Mimo, że książka liczy 350 stron i akcja kręci się wokół jednego tematu, co może w pewnym momencie nieco nużyć, w tym przypadku stworzyło relację opowiedzianą od początku do końca, w której ani jedno zdanie nie było zbędne, nic nie wnoszące czy spełniające rolę przerywnika. Tu wszystko było przemyślane, potrzebne, każda sytuacja wynikała „z czegoś" i „po coś".
W pierwszej części poznajemy kulisy zawodowego życia laryngologa dobiegającego 40-stki. Przy okazji autor uchyla rąbki tajemnicy studiów medycznych, które bardzo mnie zszokowały i zniesmaczyły jednocześnie. Dowiadujemy się, na jakie żarty mogą wpaść przyszli lekarze i nie są to żarty wysokich lotów. Miałam, delikatnie mówiąc, dziwne uczucie czytając, jak jeden studenciak schował do torby koleżanki z roku ludzką stopą odciętą na stole preparacyjnym. Autor zdał się przewidzieć reakcję czytelnika i stwierdził, że owszem dla normalnych ludzi takie zachowanie jest nie do pomyślenia, lecz lekarzy, tudzież studentów medycyny trudno nazwać normalnymi ludźmi. Cóż, rozbrajająca szczerość, ale coś w tym jest. Trzeba mieć specjalne predyspozycje do bycia chociażby chirurgiem, a co dopiero patologiem przeprowadzającym sekcje zwłok. Bardzo sugestywna była relacja owej sekcji zwłok, z uwzględnieniem szczegółowego opisu autopsji mózgu. Caba pozwala nam też zajrzeć na dyżur lekarski w miejskim szpitalu i zrozumieć, że lekarze traktują swoją pracę, nie chcąc nikogo obrażać, rutynowo, profesjonalnie, chłodno, jak urzędnik, prawnik, cukiernik i przedstawiciel każdego innego zawodu. Oczywiście, decydują o ludzkim życiu, ale zdystansowanie się do codziennego obcowania ze śmiercią jest konieczne i nieodzowne.
Z kolei w drugiej części, kiedy bohater z lekarza pomagającego ludziom, staje się wyjętym spod prawa draniem, możemy podejrzeć namiastkę funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości w Polsce, co było bardzo interesującą zmianą okoliczności opisywanych w książce.
Pacjent, który domagał się dobrodziejstwa eutanazji, bo w takim świetle to pojęcie jest przedstawione, podnosi koronne argumenty przemawiające za słusznością tego działania, a jednocześnie banalne w swej oczywistości. Bowiem cierpiący, nieuleczalnie chory starszy pan, czekający już tylko na śmierć mówi: „To nie ordynator, ani nie lekarz będzie leżał jak warzywo z rurką w gardle pozbawiony możliwości wypowiedzenia nawet tak wiekopomnych słów jak – pocałujcie mnie w dupę-. Nie chcę znaleźć się w takiej sytuacji. Co z tego, ze pożyję trochę dłużej? Chodzi o jakość tego życia, proszę pana. Wy, lekarze zaślepieni chęcią ratowania życia za wszelką cenę, w ogóle nie bierze tego pod uwagę. A życie to nie tylko czynności fizjologiczne, co coś o wiele więcej, a ja nie chcę być tego pozbawiony." Dalej pojawiają się dylematy interpretacji przysięgi Hipokratesa, prawa człowieka do samodecydowania, do godności.
Nie pamiętam już kiedy ostatnio płakałam przy lekturze. Tym razem tak było. Mam nadzieję, że ten debiut literacki zaowocuje kolejną książką. Tymczasem dodaję „Doktora śmierć" do listy najlepszych książek, jakie przeczytałam.