Przeecinka
-
Życie nastolatka dorosłym wydaje się banalnie proste – żadnych problemów, zobowiązań, obowiązków, bo i ze szkoły można zwiać. Wszystko to według nich hiperbolizowane TYLKO po to, by zwrócić na siebie uwagę. A przecież niepotrzebnie.
Szkoda tylko, że zapominają przy tym, że kiedyś sami byli nastolatkami, mającymi pretensje do swoich rodziców o brak zainteresowania.Pozostawiając dziecko bez poczucia oparcia i bezpieczeństwa, lekceważąc jego małe – wielkie problemy, stwarzają podwaliny dla czegoś niewielkiego, ale czegoś, co w mgnieniu oka, przy chwili nieuwagi, może przerodzić się w ogromne bagno, z którego wydostać się tak łatwo już nie będzie.
A potem płacz, obwinianie i wieczne pretensje – świat staje się koszmarem.
Tylko, że wtedy już na to wszystko za późno.Po ogromnym sukcesie „Pamiętnika narkomanki" Barbary Rosiek i przy popularności klasyki gatunku - „My dzieci z dworca ZOO" Kaia Hermanna i Horsta Riecka, pisarze zdali sobie sprawę, jak bardzo młodzież jest łakoma na tego typu powieści – rynek księgarski zalała fala książek, opowiadających o losach trudnej młodzieży. Jej problemach i próbach wyładowania gniewu przez ciągłe libacje w opuszczonych skansenach, kolejne próby samobójcze, które miały nie tyle przynieść śmierć, co ostentacyjnie powiedzieć „ZROBIĘ, JEŚLI TYLKO BĘDĘ CHCIAŁA".
Jedną z nich jest ostatnia publikacja Warszawskiej Firmy Wydawniczej – „Biały labirynt" autorstwa Małgorzaty Goludy, szczecinianki, poetki i grafika gustującego w mrocznych, surrealistycznych klimatach.
Powieść jest przymiarką do przedstawienia ciężkiej sytuacji Kingi i jej próby zmierzenia się z nałogiem narkotykowym, w jaki popadła, tytułowym białym labiryntem.
Powody – jak u większości: domowy konflikt, nienazwane jeszcze pragnienia wieku dojrzewania, nieporozumienia rówieśnicze potęgowane „odmiennością" bohaterki.
Autorka jednak w sposób raczej ogólny przedstawia losy Kingi, schematycznie – początek nałogu przez złe towarzystwo, (które paradoksalnie w takim nałogu jak nasza bohaterka nie jest), potem wypieranie się własnych problemów, w końcu walka ze sobą i happy end.
Nic szczególnego.
Imprezy, koncerty, odloty, halucynacje, imprezy, koncerty, odloty... W kółko. Na końcu MONAR, jako symboliczne odcięcie się od dotychczasowego życia.
Tyle.Zabrakło zdecydowanie, i to chyba mój największy zarzut, dogłębnego przedstawienia psychiki, nie tylko głównej bohaterki, ale i osób jej najbliższych. Analizy uczuć i myśli, jakie rządzą człowiekiem w najgorszych momentach, dzięki czemu książka stałaby się naprawdę formą przestrogi, odzwierciedleniem prawdy, a nie tylko mało ambitny reportażem.
Większą za to Małgorzata Goluda wagę przywiązuje do mniej istotnych, w świetle poruszanej tematyki, elementów – na jednej ze stron doliczam się aż dwudziestu pięciu nazw ciężko brzmiących, ulubionych zespołów i wokalistów Kingi.
W porządku – tylko, co to wnosi do powieści? Według mnie – nic.
A złośliwi zarzucą wręcz, że autorka chce przez to podkreślić, że tylko „mroczne charaktery" popadają w nałogi...
Sam język też pozostawia wiele do życzenia – tematyka trudna (nawet, jeśli treść książki na to nie wskazuje), a styl pisania trywialny, mało wyszukany.
Poznając autorkę, jako poetkę, szczerze mówiąc, można spodziewać się czegoś więcej – wyszukanych metafor, dzięki którym oddane zostałyby stany narkomana, wzbudzających grozę i ciarki u czytelnika.
Nic z tych rzeczy. Zamiast tego ćpuński slang (którego wytłumaczenie znajdziecie na końcu książki w postaci słownika) i wulgaryzmy.
Więc jeśli szukacie powieści naprawdę mrożącej krew, o ogromnym wydźwięku, to szukajcie dalej albo wracajcie do tych sprawdzonych.Przepraszam.