Sekret Picassa
AnnRK
Temat powieści: zaginiony obraz Picassa.
Miejsce akcji: Katalonia.
Gatunek książki: sensacyjno-przygodowa.
Stopień mojego zainteresowania: ogromny.
Uwielbiam takie historie, które zmuszają bohaterów do grzebania w przeszłości, odkrywania tajemnic, węszenia w antykwariatach, starych willach, piwnicach, strychach, podziemiach. Czytania rękopisów, odnajdywania zaginionych dzieł sztuki, rozwiązywania zagadek, zapełniania białych plam w życiorysach intrygujących postaci, spotykania nietuzinkowych osób, wyciągania informacji, podróży, podejmowania ryzyka, odczytywania symboli, składania w spójną całość pozornie niepasujących do siebie elementów. Cóż, kiedyś zaczytywałam się w przygodach Pana Samochodzika, teraz podobnych emocji zdarza mi się szukać w literaturze dla nieco starszych czytelników.
Sekret Picassa Francesca Mirallesa ogromnie mnie zaintrygował z powodów, które wymieniłam na początku. Oto trzymałam w ręce historię zaginionego obrazu mistrza Pablo Picassa, dzieła, którego istnienie nie jest do końca pewne, ale jeśli zdoła się je potwierdzić, jeśli zdoła się obraz odnaleźć, warta fortunę praca znanego malarza, zapewni jego nowemu właścicielowi dostatnie życie. I jego potomkom też. I potomkom potomków.
Spodziewałam się nastroju tajemnicy, interesującego śledztwa pełnego nagłych zwrotów akcji. Niebezpieczeństwa czyhającego na bohatera ze wszech stron, wszak gra toczy się o wysoką stawkę. Miało być klimatycznie, zagadkowo, nastrojowo. Słoneczna Katalonia, w moich wyobrażeniach, miała stanowić doskonały kontrast dla mrocznej akcji. Oczekiwałam wielu wątków, które zgrabnie się ze sobą plącząc prowadziłyby do zaskakującego finału. Mając w pamięci wspaniałą Szachownice flamandzką, powieść trzymającą w napięciu od pierwszej do ostatniej strony, dopracowaną, zaskakującą, którą czytałam prawie do rana, nie chcąc przerywać lektury choćby na chwilę, liczyłam na podobne emocje. Niestety Francesc Miralles to nie Arturo Pérez-Reverte, a Sekret Picassa to nie Szachownica Flamandzka.
Już gdy zobaczyłam format książki, naszły mnie wątpliwości. Niespełna dwieście stron przeznaczonych na tak pasjonująca historię, jak grzebanie w przeszłości jednego z prekursorów kubizmu? Pomyślałam jednak, że Simon Beckett też nie potrzebuje wypuszczać w świat cegieł na miarę tych stworzonych przez Stiega Larssona, by wbić mnie w fotel, a gdybym miała dobierać książki pod względem ich rozmiarów, nigdy bym się nie popłakała na Oskarze i pani Róży Érica-Emmanuela Schmitta, ani nie rozpoczęła przygody z cyklem Zawrocie Hanny Kowalewskiej. Niestety, tym razem okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne, a Sekret Picassa okazał się wielkim zawodem.
Głównym bohaterem powieści jest Leo Vidal, barceloński dziennikarz śledczy. To do niego zgłasza się pewien marszand sztuki z niezwykłą propozycją: Pana zadaniem jest zlokalizowanie obrazu Picassa, o którym istnieją wzmianki, ale którego nikt nigdy nie widział. Jest jedną wielką tajemnicą[1]. Zanim Vidal usłyszał powyższe słowa, musiał uzbroić się w cierpliwość. Marszand Steiner nie chciał podać mu szczegółów, dopóki dziennikarz nie zgodzi się na przyjęcie oferty. Dziennikarz ani myślał się zgadzać, dopóki nie dowie się o co chodzi. Ot, zaklęty krąg. Na szczęście, lub nieszczęście, akurat w tym momencie do Vidala zadzwoniła jego córka, rzucając do słuchawki tekst: Wpakowałam się w niezły bigos, tato[2].
Bigos ten wymagał zdobycia pieniędzy, a tak się radośnie złożyło, że Steiner, za przyjęcie zlecenia, proponował niezłą sumkę. Na dodatek marszand bez trudu zgodził się na wypłacenie dziesięciu dniówek (na znalezienie obrazu Vidal miał siedem), tak więc w końcu, na dwudziestej szóstej stronie (sami bez trudu policzycie, ile zostało na samo śledztwo) dowiadujemy się o co chodzi i ruszamy z kopyta, by odnaleźć tajemnicze płótno.
Podobno Picasso powiedział kiedyś: należy mieć pojęcie o swoich planach, chociaż lepiej, żeby było ono mgliste. Gdyby każdy wiedział dokładnie, co będzie robił, po co miałby, to robić?[3] Vidal pojęcie ma bardzo mgliste, ale nie brak mu szczęścia do spotykania różnych osób, które odwalają za niego większość roboty. Sam dziennikarz pałęta się to tu to tam, sprawiając wrażenie, że jednak wie co robi. Osobiście widziałabym go raczej jako piszącego teksty dla tabloidów, niż jako dziennikarza-śledczego. Choć, by wpaść na trop jakiejś plotki z życia gwiazd, również trzeba się wykazać sprytem, więc mogłoby się okazać, że i tego typu zadanie przerośnie naszego detektywa. W tym momencie na myśl przyszedł mi inny hiszpański pisarz, który to niepozbieranie głównego bohatera, umiałby doskonale wykorzystać. Eduardo Mendoza, autor m.in. cyklu przygód detektywa-lumpa, wie jak sprzedać czytelnikowi nawet najbardziej zakręconą historię, a jego bohater wcale nie musi być inteligentnym, wysportowanym łamaczem niewieścich serc i przestępczych kości, by zaintrygować swoją osobą.
W Sekrecie Picassa dzieje się sporo, a jednak wieje nudą. Zbyt wiele zdarzeń i zbiegów okoliczności jest na tyle nieprawdopodobna, że gdy się je wszystkie poupycha w tak krótkim tekście, zaczyna on pachnieć telenowelą nienajwyższych lotów. O atmosferze tajemnicy można zapomnieć. W tej książce nie ma elementów budujących nastrój, opisy są mało ciekawe, a dialogi sztuczne. Nie ma tu prób pogłębienia postaci bohaterów, oni po prostu są: idą, jadą, rozmawiają, uciekają, mają kaca, biorą prysznic. Emocji w tym wszystkim brak. Vidal co prawda spotyka potencjalnie ciekawe postaci, ale nawet uzbrojona niebieskowłosa nastolatka czy pachnąca drogimi perfumami, ciężarna bez grosza przy duszy, która w środku nocy szuka u dziennikarza schronienia, opisane są mało ciekawie.
Nie ma tu więc ani ciekawych opisów (czy to postaci, czy miejsc - a szkoda, bo chętnie poczytałabym więcej o wyspie Buda, czy malowniczej Horcie de Sant Joan), ani nastroju. Język jest prosty, co niby przy wartkiej akcji mogłoby być atutem, ale nie tym razem. Być może prostota języka sprawdziłaby się w bardziej rozbudowanej powieści, ale Sekret Picassa czyta się szybko, a przy tym bez zainteresowania, zwyczajnie nic nie zostaje w pamięci. Naiwna fabuła, to kolejny minus. Gdy tylko wyobraziłam sobie, co mógłby z takiego materiału stworzyć wcześniej wspomniany Arturo Pérez-Reverte, tylko zgrzytałam zębami ze złości. To mogłaby być naprawdę dobra powieść, tajemnicza, pełna niebezpieczeństw z licznymi nawiązaniami do sztuki, z wątkiem nie tylko sensacyjno-przygodowym (który sama chętnie widziałabym raczej jako kryminalno-przygodowy), ale także zawierającym mnóstwo ciekawie podanych informacji na temat Picassa. Próby przybliżenia sylwetki malarza, to oprócz samego pomysłu na książkę, jedyne plusy tej powieści, aczkolwiek i one pozostawiają pewien niedosyt.
Podejrzewam, że moje pierwsze spotkanie z twórczością Mirallesa będzie zarazem spotkaniem ostatnim. Nic tak nie boli czytelnika, jak spłycenie fascynującego tematu, zmarnowany pomysł i rozczarowanie książką, która z założenia miała być fascynującą lekturą. Tymczasem w powieści nie czuć ani klimatu bajecznej Katalonii, ani nastroju tajemnicy, które zazwyczaj towarzyszy tego typu śledztwom. Autor nie szczędził licznych wtrąceń odbiegających od głównego tematu, które w rozbudowanej powieści byłyby ciekawymi wątkami pobocznymi, w tej zaś jedynie odwracały uwagę od głównego, choć opisanego "po łebkach", wątku.
W Uwagach od Autora Miralles pisze: Ten, kto trzyma w rękach niniejszą książkę, jest moim prawdziwym szefem i moją największą ambicją jest, żeby ta książka, którą za chwilę zamkniesz, nie rozczarowała cię[4].
Lo siento.
---
Książkę polecam
tym, którzy nie wierzą mojej recenzji
miłośnikom Picassa
---
[1] Francesc Miralles, Sekret Picassa, przeł. Karolina Jaszecka, wyd. Bellona, s. 26.
[2] Tamże, s. 24.
[3] Tamże, s. 86.
[4] Tamże, s. 193.
Informacje:
-
Autor:Francesc Miralles
-
Gatunek:Kryminał, Powieści i Opowiadania, Sensacja
-
Tytuł Oryginału:El Secret De Picasso
-
Język Oryginału:
-
Przekład:
-
Liczba Stron:200
-
Rok Wydania:2013
-
Wymiary:145 x 205 mm
-
ISBN:9788311128910
-
Wydawca:Bellona
-
Oprawa:Miękka
-
Miejsce Wydania:Warszawa
-
Ocena:
2/6