Duchy Nowego Jorku
Bnioff
Proza Jima Lewisa to ten najwspanialszy rodzaj literackiej ekspresji, który pozostaje w czytelniku na długo jeszcze po przełożeniu ostatniej strony. Jest niczym powidok pozostawiony pod powieką albo wręcz odbitka utrwalona na kliszy poddanej nocnemu długiemu naświetlaniu przy pomocy światła księżyca, ulicznych latarni i nocnych lampek. Nie znaczy to naturalnie, że „Duchy Nowego Jorku” są jakąś onirycznym obrazem nocnego miasta, choć spora część akcji dzieje się właśnie wtedy, a jedna z bohaterek wychodzi na łowy ze swoim fotograficznym sprzętem właśnie wtedy. Cóż, nie da się tez ukryć, że jest to zwyczajnie ulubiona pora przez duchy. Tytułowe duchy to jednak coś więcej niż nocne mary i bliżej im raczej do duszy, którą zwykło się definiować jako rodzaj niematerialnej, nie do końca możliwej do określenia emanacji, która jednak w osobliwy sposób potrafi określić charakter człowieka, miejsca czy zjawiska.
„Duchy Nowego Jorku” bez wątpienia przesycone są energią tytułowego miasta, nawet dla czytelnika, który nie miał okazji go odwiedzić, staje się jasne, że to ono, jego specyficzny rytm i puls sączy się z każdej frazy i przebija spod wyjątkowo plastycznych obrazów. Autor nie bez przyczyny jedną z bohaterek uczynił fotografikiem. Sam bowiem robi przy pomocy słów dokładnie to, czego próbuje dokonać ona dzięki światłoczułym materiałom. Jego plastyczna wrażliwość nie wzięła się znikąd, prócz prozy Lewis parał się też dziennikarstwem i pisaniem o sztuce, angażował się w tworzenie monograficznych wystaw wielu artystów na całym świecie. Artyści, promotorzy, marszandzi są też bohaterami jego powieści. Nawet postaci pozornie zwyczajnie, zwykli mieszańcy wykonujący pozornie zwyczajne prace i toczący swoją codzienną egzystencję bez artystycznych uniesień są na swój sposób ciekawi i twórczy. Podobnie, jak bohaterowie innego piewcy nowojorskiej metropolii niedawno zmarłego Paula Austera, którego duch wyraźnie towarzyszył mi podczas lektury „Duchów” Lewisa.
Mają jednak pomieszczone w tej księdze opowieści wyraźnie uniwersalny charakter. Mieszkaniec Warszawy, Paryża czy Tokio z całą pewnością, choć nie rozpozna nazw i miejsc, odnajdzie podobny klimat, być może poczuje dreszcz, gdy pozwoli, by przeniknął go duch miasta, który niczym gobelin upleciony został z duch jego twórców i mieszkańców. Przeszłych, teraźniejszych i tych przyszłych. „Oto jak to się stanie – zaczyna swoją opowieść Lewis – Mężczyzna wyjdzie z mieszkania przy Hudson Street w Nowym Jorku. Odwiedzi kogoś bliskiego, kto tam mieszka ; będą ze sobą długo rozmawiać, jak to czasem robią ludzie sobie bliscy(…) Minie kobietę o kulach, która obserwuje ulicę, stojąc w drzwiach, a potem wyjdzie w noc”.
Skojarzenie z gobelinem nie jest przypadkowe, snuje bowiem Autor swoją opowieść przeplatając wątki kilku postaci w dość nieoczywisty sposób, skacząc między nimi pozornie bezładnie, jakby zamiast łączyć je ze sobą zamierzał je plątać. W końcu jednak otrzymuje cierpliwy czytelnik obraz pełny i doskonały w swojej niejednoznacznej i nieoczywistej pulsującej formie. Nie znaczy to bynajmniej, że proza Lewisa jest trudna w odbiorze. Owszem, wymaga skupienia, pochłania bez reszty i oczekuje od czytelnika by wykonał wysiłek zestrojenia się z jej rytmem. W zamian jednak oferuje najwyższej próby literackie olśnienia i jak zostało to już wyartykułowane na wstępie, zostaje z czytelnikiem na dłużej.
Choć wydawnictwo „Czarne” wielu czytelnikom kojarzyć się może przede wszystkim z mistrzowskimi reportażami, wciąż jak widać potrafi sięgnąć po beletrystyczną perłę, jakby chciało przypomnieć, że wywodzi się przecież z prozy naszego rodzimego mistrza opowieści Andrzeja Stasiuka.
Informacje:
-
Autor:Jim Lewis
-
Gatunek:Literatura Piękna
-
Tytuł Oryginału:
-
Język Oryginału:
-
Przekład:
-
Liczba Stron:416
-
Rok Wydania:2024
-
Wymiary:
-
ISBN:9788381918107
-
Wydawca:Czarne
-
Oprawa:Miękka
-
Miejsce Wydania:
-
Ocena:
6/6