Piekielne Urządzenia Tom 3 Mechaniczna Księżniczka
Medziks1
Długo oczekiwany finał serii "Piekielne maszyny". "Mechaniczną księżniczkę" kupiłam niedługo po premierze, ale czekała trochę na swoją kolej - nie mam pojęcia dlaczego. Do napisania tej recenzji również zbierałam się niesamowicie długo. Najciężej pisze mi się o swoich ulubionych książkach, bo nie wiem jak przedstawić je w jak najlepszym świetle.
Cassandra Clare to autorka bestsellerowej serii "Dary Anioła", która była moją ulubioną do czasu wydania "Piekielnych Maszyn". Pomimo, że początkowo nie byłam przekonana czy nie powinnam pozostać wierna Jace'owi, musiałam przyznać, że Will zawładnął moim sercem, Jem również potrafił rozczulić, a wiktoriański Londyn od zawsze był moją wielką miłością.
"THE INFERNAL DEVICES ARE WITHOUT PITY.
THE INFERNAL DEVICES ARE WITHOUT REGRET.
THE INFERNAL DEVICES ARE WITHOUT NUMBER.
THE INFERNAL DEVICES WILL NEVER STOP COMING."
Mortmain planuje użyć sowich Piekielnych Maszyn do zniszczenia świata Nocnych Łowców. Ostatnim elementem, potrzebnym do uzupełnienia układanki jest Tessa Grey. Głowa Londyńskiego Instytutu, Charlotte Branwell, chcę znaleźć Mortmain'a zanim zdąży uderzyć. Kiedy ten uprowadza Tessę, dwaj chłopcy - Will i Jem, zrobią wszystko, by ją uratować.
"Life is a book and there are a thousand pages I have not yet read."
Bohaterowie Darów Anioła, bez wątpienia odziedziczyli charaktery po swoich wiktoriańskich odpowiednikach. Will jest bardzo podobny do Jace'a, ale moim zdaniem bardziej skryty. Mimo wszystko jego żartom niczego nie brakuje, a ten ironiczny ton jest wyczuwalny prawie w każdym zdaniu. Podobała mi się mała przemiana Tessy, to w jaki sposób szybko dorosła. Potrafiła postawić się buntowniczemu młodzieńcowi i nie ustępowała mu. Miała ostatnie słowo i potrafiła odpowiedzieć żartem na jego teksty. Nie grała księżniczki, którą trzeba uratować, w przeciwieństwie do próżnej Jessamine. Wszystkie postaci, nie wiedząc nawet kiedy, obdarzyłam uczuciem i przywiązałam się tak mocno, że kończąc swoją przygodę z nimi, serce łamało mi się na małe kawałki. Niewiele autorów może pochwalić się taką umiejętnością.
"Most people are lucky to have even one great love in their life. You have found two."
W ostatniej części autorka skupiła się na wątkach miłosnych, ale mimo to nie zapomniała o głównych wątkach. Czymś cudownym były jednak niedopowiedzenia pomiędzy bohaterami. Will i Tessa początkowo rozmawiali sam na sam może cztery razy, nie obyło się bez sarkazmu. Choć okazji do bliższego poznania się nie było wiele, udało się znaleźć nić porozumienia. Tessa nie jest w stanie zaufać Willowi, ale coś w nim ją przyciąga. Nie jest to cukierkowy romans, co moim zdaniem jest dużą zaletą. Potem sprawy zaczęły nabierać tempa, ale nie straciły na delikatności i wyczuciu.
Nie da się ukryć, że w tej książce było mnóstwo miłości, ale wynagradza to dla mnie poprzednie części, które skupione były na intrygach Mortmaina, ale też problemach w Clave, czy dalszej rodzinie Lightwoodów. Nie uważam, żeby było jednak za słodko. No może czasami. Nie był to jednak ten rodzaj słodyczy, że zbiera nam się na wymioty, ale raczej lekki smak karmelu na ustach, który choć nieustannie zlizywany, cały czas pozostaje na podniebieniu. Wątki miłosne zostały dobrze rozbudowane i poprowadzone umiejętnie. Kiedy wszyscy zaczęli łączyć się w pary byłam lekko nieswoja, ale w natłoku akcji, nie miałam tak dużo czasu na rozmyślania.
To jedna z najbardziej emocjonalnych książek jakie czytałam. Nie chodzi tylko o rozwiązanie całej historii i zakończenie. Byłam na przemian zrozpaczona, przeszczęśliwa, zauroczona, zdegustowana. Zdziwiło mnie jak wiele skrajnych uczuć, przewijało się przez moją głowę podczas czytania. Nie sposób przejść koło całości obojętnie, gdyż po prostu wami zawładnie. W tym dobrym sensie, skradnie kilka godzin z waszego życia i zanim się obejrzycie poczujecie pustkę, związaną ze świadomością, że to już się skończyło.
"Mechaniczka księżniczka" utwierdziła mnie w przekonaniu, że Clare to jedna z najwybitniejszych pisarek YA, ale i autorek w ogóle. Naprzemiennie śmiałam się i płakałam. Wiele fragmentów rozczulało, inne zmuszały do myślenia. Czegoś takiego potrzeba w każdej książce. Jedne słowo, które najlepiej opisuje tę powieść to "piękna". Piękna była historią, piękne miłości, piękni bohaterowie. Sentyment jaki mam do tej powieści jest przeogromny. Już dawno nie byłam tak zaangażowana w fabułę. Śledząc losy Tessy, Willa i Jema, nieustannie wstrzymywałam oddech, nieustannie zaskakiwana zwrotami akcji. Kiedy wydawałoby się, że nic nie może się już stać, Cassandra robi nam dużą niespodziankę.
Jedną z ciekawostek są fragmenty łączące obie serie autorki. Za każdym razem, kiedy pojawiało się nawiązanie do Darów Anioła, robiło mi się ciepło na sercu. Połączenie tych dwóch serii, mimo, że cieniutkimi nitkami, było na pewno dużym wyzwaniem, ale dla czytelnika - przynajmniej dla mnie - mało duże znaczenie. Uważni znajdą wiele takich smaczków.
Jeszcze nigdy nie widziałam tak cudownego zakończenia do żadnej trylogii czy serii. Skończyłam płacząc, wszystko było po prostu idealne. Nie wyobrażam sobie lepszego zwieńczenia całości, choć może wydawać się naciągane czy bezsensowne. Prawdopodobnie głosy fanów miały tu swój udział, ale uważam, że nie mogło być lepiej.
Jakikolwiek wady? Patrzenia na drzewo genealogiczne, które spojleruje nie tylko Mechaniczną Księżniczkę, ale również Dary Anioła. Jest to jednak jednocześnie niesamowity dodatek do książki. Śledząc linie, które prowadziły mnie coraz dalej w głąb historii rodzin Lightwood, Carstairs i Herondale, zgłębiałam tajemnice świata Nocnych Łowców i czułam się jak członek rodziny, pragnący poznać swoje korzenie. Rozwiało to wiele wątpliwości i pozostawił uśmiech na twarzy. Nie jestem pewna czy jest to tylko w edycji kolekcjonerskiej, którą posiadam.
Definitywnie wpisuję się na listę najlepszych książek 2013 roku, na razie pobiła wszystkie inne nagłowie i nie zanosi się na zmiany. Po prostu kocham tę powieść. Na pewno powrócę do niej z wielką przyjemnością, by jeszcze raz przeżyć wszystko z bohaterami. Choć znam zakończenie i tak się nie zawiodę. Myślę, że fanom serii nie trzeba jej polecać, jednak ci, którzy nie mieli jeszcze okazji sięgnąć po "Mechanicznego Anioła" muszą jak najszybciej nadrobić zaległości.
Ruczek
I tak oto nadszedł koniec jednego z moich ukochanych cyklów. A dokładniej trylogii, "Diabelskie Maszyny". Zawsze kiedy biorę ostatni tom jakiejś serii do ręki odczuwam smutek. Równocześnie chcę i nie chcę go przeczytać. Tak samo było w tym przypadku. Jednak, co jest dość oczywiste, nie potrafiłam powstrzymać się przed poznaniem dalszych losów moich ukochanych bohaterów - Jema, Tessy i Willa, oraz wszystkich pozostałych :) Zapewne większość pragnie wiedzieć, jak zakończył się trójkąt miłosny, dla którego praktycznie nie było bezbolesnego zakończenia. Cóż, tutaj szczegółów nie poznacie, ale dowiecie się, jakie są moje odczucia względem tej powieści. Zapraszam :) Przy okazji ostrzegam: Ci, którzy nie czytali poprzednich tomów - strzeżcie się spoilerów!
"Dobrzy cierpią, źli kwitną, a wszystko co śmiertelne i tak przemija."[s. 115]
Już na samym początku Cassandra Clare daje nam przebłysk przeszłości, który uświadamia czytelnika jeszcze bardziej, że oto część, w której wszystko się wyjaśni i zakończy, ale czy na pewno będzie to kategoryczny koniec wszystkiego? Cóż, pewnych rzeczy owszem, jednak niekiedy koniec jest dopiero początkiem, a zatem przejdźmy do tego, co zastajemy na początku w powieści.
Tessa przygotowuje się do ślubu z Jemem. Will stara się poradzić sobie z siostrą, która postanowiła zostać Nocnym Łowcą. Charlotte zaczyna ciążyć to, że inni uważają jej osądy za niegodne zaufania, tylko przez wzgląd na to, że jest kobietą. Henry jest po prostu sobą, ale także mniej uważny czytelnik zacznie teraz dostrzegać w nim kogoś więcej, niż bezradnego i niczego nieświadomego młodego mężczyznę. Pozostali próbują ułożyć sobie jakoś życie, ale nad wszystkim nadal ciąży groźba Mortmaina i jego diabelskich maszyn. Jakie ofiary zostaną poniesione przy ostatecznym starciu? O tym musicie przekonać się sami.
W tym tomie Tessa dowiaduje się więcej o sobie samej, poznaje swoje pochodzenie oraz okoliczności swego poczęcia. Ponad to ponownie zostaje ona porwana przez Mortmaina i wbrew własnej woli musi wykonywać to, czego od niej zażąda. Jem wraz z Willem pragną zrobić wszystko co w ich mocy, byle tylko uratować ukochaną. A jak się okaże, nie będzie to łatwe. Wiele się będzie działo, a czytelnik niejednokrotnie odczuje ból straty, razem z bohaterami powieści. Jest to książka, która nie pozwoli Wam odpocząć w trakcie jej czytania.
"Każdy potrzebuje lustra, żeby zobaczyć w nim swoje lepsze ja. Takim lustrem są oczy tych, którzy nas kochają. A czasami najpiękniejsze jest to, co krótkotrwałe."[s. 183, 184]
Autorka zachwyca ponownie. Niczego innego zresztą się nie spodziewałam. "Mechaniczna księżniczka" obfituje w akcje, emocje i odpowiedzi na wszystkie nasze pytania. Książka wciąga i trzyma w napięciu aż do ostatnich stron. Czytelnik przeżywa mnóstwo różnych emocji, pozytywnych, ale też tych mniej. Jest śmiech, są także łzy. Ale przede wszystkim, jest kolejna niesamowita powieść Cassandry Clare.
Bohaterowie powołani do życia przez autorkę są niesamowici i będę to powtarzać przy każdej recenzji jej książki (przynajmniej mam nadzieję, że to się nie zmieni). Jak zwykle przyjemnie spędziłam z nimi czas, nawet z tymi, którzy dopiero co dołączyli do tego grona. Chociażby Cecily, siostra Willa, która jest ciekawą postacią i miło patrzeć jak rozkwita w tej książce, wnosząc do niej także pewną dozę humoru i zaciętości, szczególnie w starciach z bratem. Każdy z bohaterów zmienia się w pewnym stopniu, jednak największą zmianę przechodzi ktoś, kogo imienia tutaj nie wymienię, coby Wam zbyt dużo nie zdradzić. Momentami smutno było mi na to patrzeć, jednak, jak się przekonacie, owej zmiany nie dało się uniknąć.
Cóż więcej mogłabym napisać o tej pozycji, żeby nie brzmiało to jakbym tylko ją wychwalała? Ciężko inaczej, bowiem "Mechaniczna księżniczka", w moim odczuciu, to idealne zakończenie tej trylogii. Owszem, wylałam mnóstwo łez, czy to smutku, czy radości, ale na samym końcu czułam się wielce usatysfakcjonowana. Autorka powaliła mnie na kolana, przez co wzrosło moje uznanie dla niej. Nie umiem ubrać wszystkich tych emocji w słowa, ale wiele się działo, z czego ogromnie się cieszę. Takie właśnie książki są najlepsze - po których nie potrafimy znaleźć słów, aby je opisać, poza banalnymi przymiotnikami, jak "cudowna", "niesamowita", "wspaniała" itp., które i tak nie oddają w pełni jej świetności.
"Życie to niepewna sprawa, dlatego chce się zapamiętać z niego pewne chwile, wyryć je w umyśle, żeby móc później wyjąć wspomnienie jak zasuszony kwiat włożony między kartki książki i ponownie się nim rozkoszować."[s. 360]
Książkę tę polecam wszystkim fanom Cassandry Clare; miłośnikom jej pióra, świata Nocnych Łowców, magii, ale także wiktoriańskiej Anglii, intryg oraz miłości i przyjaźni silniejszych niż wszystko. Powieść ta Was nie zawiedzie, a wprost przeciwnie - podbije Wasze serce. Wszyscy, którzy czytali "Dary Anioła" i spodobały się one Wam, nalegam - sięgnijcie i po "Diabelskie Maszyny". Autorka stworzyła niesamowitą historię, pełną realistycznych postaci i z napawającym nadzieją zakończeniem. Zakończeniem, które wszystkiego nie kończy, a wręcz zaczyna coś nowego. POLECAM! :)
Jane Rachel
Plan Mortmaina jest idealny. W końcu pomści swoją rodzinę. Za pomocą stworzonych przez siebie automatów zniszczy Nocnych Łowców i dokona sprawiedliwości, ale nim uruchomi maszyny potrzebny jest mu jeden, najważniejszy element. Tessa Gray.
Szefowa Londyńskiego Instytutu robi wszystko, aby znaleźć Mistrza, nim ten ponownie uderzy. Ani ona, ani żaden z Nocnych Łowców przebywających na terenie Instytutu nie zna planu Mortmaina. Sytuacja pogarsza się, kiedy nigdzie nie można znaleźć lekarstwa Jema, a Tessa zostaje porwana. Obaj chłopcy chcą ją odnaleźć. Tylko czy Will zbierze się na odwagę i powie swojemu przyjacielowi jak bardzo zakochany jest w Tessie?
„Pytałeś mnie, jak, będąc nieśmiertelnym przeżyłem tyle śmierci. Nie ma w tym wielkiego sekretu. Po prostu wytrzymujesz to, co jest nie do zniesienia. I tyle."
Wciąż nie mogę uwierzyć, że właśnie skończyłam ostatnią część Diabelskich maszyn. Nie, to po prostu niemożliwe, prawda? Proszę, powiedzcie, że tak! Powiedzcie, że wyjdzie jeszcze kolejny tom, że to wcale nie był ten ostatni, tak wyczekiwany, a później opłakiwany. Bo jeśli naprawdę nigdy już nie będę miała okazji czekać na następną część, to chyba się załamię. Nie, stop, już się załamałam. Tak, właśnie. Jestem załamana.
Nim zacznę tę recenzję pragnę Was poprosić o wybaczenie mi, jeśli pisane przeze mnie zdania będą bez ładu i składu. Od kilkunastu godzin podnoszę się po przeczytaniu Mechanicznej księżniczki i wychodzi mi to bardzo słabo, bo w głowie dalej mam całą historię. Śmiało mogę nazwać się psychicznym wrakiem mola książkowego – i nie jest to kłamstwo. Skoro rodzina ma dość mojego przygnębienia z powodu książki, to znak, że faktycznie jest źle. Jest źle? Jest strasznie.
Na wstępie powiem, że nie mam się do czego przyczepić. Nie jest to spowodowane świadomością, że „Czytam ostatnią część. Ona nie ma błędów. Żadnych. Ona jest po prostu cudowna i cicho, dajcie mi czytać, bo to ostatni tom". Absolutnie nie. Prawda jest taka, że Mechaniczna księżniczka nie dostanie z mojej strony żadnego minusa, bo takiego najzwyczajniej w świecie nie znalazłam! Ta książka jest dla mnie ideałem. Może brzmi to bardzo banalnie, może mówię jak zakochana w Diabelskich maszynach nastoletnia czytelniczka, ale nie zmienię swojego zdania. Zawsze, kiedy czytam kolejną część jakieś serii, którą pokochałam całym sercem, to staram się znaleźć błędy. Wiem, że muszę skupić się nie tylko na treści i wydarzeniach, ale i na mocnych stronach oraz słabszych. Według mnie w Mechanicznej księżniczce nie było żadnej słabej strony. Jako zakończenie trylogii wypadła ona najlepiej spośród wszystkich tomów, chociaż każdy z nich miał inną funkcję. Mechaniczny anioł pokazuje nowe oblicze autorki, tym razem na tle XIX-wiecznego Londynu, Mechaniczny książę doprowadza do łez ze śmiechu, ale i z bardzo smutnych momentów, a Mechaniczna księżniczka... Cóż, ona ma w sobie to wszystko plus jeszcze więcej.
Kiedy rozpoczęłam czytanie ostatniej części Diabelskich maszyn moja pierwsza myśl brzmiała „O, Boże, jestem w domu!". Uwielbiam to uczucie, gdy wychodzi następny tom serii, zagłębiam się w niego i spotykam tych samych ludzi, te same miejsca, charaktery, przyzwyczajenia... U Cassandry Clare to wszystko jest oczywistością. Bohaterowie są – zaraz obok akcji – najmocniejszą stroną jej twórczości, a stwierdzam to patrząc na obie wydane przez nią serie. W całej trylogii i w całej Mechanicznej księżniczce nie spotkacie drugiego takiego samego bohatera; każdy jest tam inny. Począwszy od aroganckiego ale uroczego i zabawnego Willa, poprzez delikatnego, kochającego Jema, dobrą, inteligentną Tessę, pyskatą Cecily, aż po odważną, mocno stąpającą po ziemi Charlotte i pełnego sprzecznych emocji Gabriela Lightwooda. Podziwiam Cassandrę Clare za wykreowanie tak wielu wspaniałych, różnych od siebie, zabawnych postaci. Gdyby nie wrogie nastawienie Willa do Lightwoodów (patrz: Gabriel), gdyby nie miłość Charlotte do zagubionego w swoim świecie Henry'ego, gdyby nie delikatność i kruchość Jamesa, ta powieść byłaby niczym. Każdy z bohaterów jest jak jedna gwiazda mocno świecąca na londyńskim niebie, a w tym wypadku powstałoby mnóstwo niesamowitych, niepowtarzalnych konstelacji.
Jak wspomniałam wcześniej, drugą najmocniejszą rzeczą obok bohaterów jest akcja. Nie było jej dużo, nie było jej mało – jak dla mnie w sam raz. Momenty w nią bogate były po prostu... (próbuję znaleźć odpowiednie słowo) magiczne! Chociaż...? Tym słowem powinnam określić całą serię i świat Nocnych Łowców. Tak więc momenty bogate w akcję... sprawiały, że moje serce albo zamierało z przerażenia, albo biło trzy razy szybciej. Akcja jest świetnie rozplanowana. Uwierzcie mi, dla mnie najtrudniejszym zadaniem w życiu było oderwanie się od Mechanicznej księżniczki, aby (niestety) powrócić do rzeczywistości. Gdybym mogła, siedziałabym całe dnie w świecie Nocnych Łowców. Wcale nie chciałam wracać do siebie. (Jak się ma obok siebie Willa i Jema, to po co wracać do swojego świata?).
Byłabym najgorszą czytelniczką i fanką twórczości Cassandry Clare, gdybym nie wspomniała o stylu i narracji. Z jednej strony autorka pisze w bardzo prosty sposób, powiedziałabym, że wręcz banalny i najłatwiejszy na Ziemi, ale skłamałabym. Wykreowany przez Panią Clare Magnus Bane musiał dodać do jej stylu magiczny składnik X, który sprawia, że czytanie jej powieści idzie w zastraszająco szybkim tempie. Czasami przeklinałam siebie za to, że nie potrafię oderwać się od Mechanicznej księżniczki, ale z drugiej strony... (patrz: akapit wyżej). Młodzieżowy, lekki język tylko dodaje atrakcyjności i prostoty całości. Och, ilekroć próbowałam pisać w podobny sposób, tylekroć moje starania szły do kosza (tego zwykłego albo komputerowego, whatever).
„Umierając, jeszcze żyjemy"
Zakończenie Mechanicznej księżniczki było takie... niespodziewane. Zupełnie mnie zaskoczyło, wprawiło w osłupienie, sprawiło, że nie byłam w stanie wydusić ani jednego słowa i nawet moje łzy, które przelewałam na ostatnich stu stronach, na chwilę się zatrzymały. Bolesna świadomość, że oto nadchodzi koniec trzeciego domu a zarazem całej serii nie opuszczała mnie ani na chwilę, i chociaż dzięki „uprzejmości" niektórych osób wiedziałam, co stanie się na końcu, to jednak... jednak... zaniemówiłam. Naprawdę tego się nie spodziewałam. To było słodko-gorzkie zakończenie, a jednocześnie takie bajkowe, magiczne, z nutą smutku jak i radości...
Lecz kilka godzin po przeczytaniu stwierdziłam, że koniec losów bohaterów Diabelskich maszyn był dla niektórych postaci trochę niesprawiedliwy. Z drugiej strony gdyby tak nie było, całość wydałaby się bardzo przesłodzona. Żałuję, że dla lubianych przeze mnie bohaterów los okazał się taki, a nie inny, jednak wiem, że Cassandra Clare tak to zaplanowała i tak miało być. Chociaż...?
„Nie można szukać zemsty i nazywać ją sprawiedliwością."
Były łzy. Były, cały czas są i na pewno będą. Takiego zakończenia nie zapomina się szybko. Ba! Takiej serii nie da się zapomnieć! Może pomyślicie, że jestem bardzo zdesperowaną, oczarowaną czytelniczką, ale Diabelskie maszyny są dla mnie najcenniejszą serią. W moim małym, książkowym świecie mają ogromne znaczenie. Jest to jedna z pierwszych serii, które pokazały mi jak powinna wyglądać dobra książka, jak powinno się pisać, jak wykreować niesamowitych bohaterów, aż wreszcie jak zmiażdżyć czytelnika końcem.
Życie mola książkowego bez świadomości, że niedługo wyjdzie kolejna część Diabelskich maszyn jest po prostu straszne. Makabryczne.
Co mogę jeszcze Wam powiedzieć? Co mogę powiedzieć tym, który nie sięgnęli jeszcze po pierwszą część? Co mogę powiedzieć tym, którym Mechaniczny anioł lub Mechaniczny książę w ogóle nie przypadły do gustu? Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co Wam powiedzieć. Jeśli nie czujecie smutku i przygnębienia w tej recenzji, to znaczy, że źle ją napisałam i nie nadają się do pisania opinii książek, które zniszczyły mój czytelniczy świat i zmieniły światopogląd. W sumie to jeszcze nie wyszłam z „żałoby" po Mechanicznej księżniczce. Naprawdę nie wiem jak długo będę zawieszona pomiędzy życiem tutaj, na Ziemi, a światem Nocnych Łowców z wiktoriańskiego Londynu. Podejrzewam, że bardzo długo. Macie moje słowo, że nigdy nie rozstanę się z Diabelskimi maszynami.
Pora zakończyć tę recenzję-list pożegnalny-wylewanie smutków. Zdaję sobie sprawę że w tej recenzji mało jest prawdziwej recenzji, ale może kiedy pozbieram się po ostatnich stronach Mechanicznej księżniczki uda mi się napisać ją jeszcze raz, porządniej. A teraz czas się rozstać.
Williamie, Jamesie, Thereso, Charlotte, Henry, Gabrielu, Gideonie, Sophie, Cecily i wszyscy drodzy bohaterowie, których miałam przyjemność poznać w Diabelskich maszynach – mam nadzieję, że jeszcze nieraz spotkamy zimą 1878 roku przy Londyńskim Instytucie. Tylko proszę, nie gniewajcie się na mnie, jeśli będę się spóźniać. Moje życie jest zwariowane, ale obiecuję, że wezmę cały ekwipunek, abyśmy mogli razem polować na demony i położyć kres wszystkim planom, które mają na celu zniszczenie Was. Cierpliwości. Będę wpadać! Dziękuję wam, że towarzyszyliście mi w ciągle rozwijającej się drodze mola książkowego, która zaprowadziła mnie aż tutaj – do pewnej przepaści. Tą przepaścią jest koniec Diabelskich maszyn. Teraz muszę wziąć rozbieg i ją przeskoczyć, aby móc iść dalej. Ale nie martwcie się, zawsze będę pamiętać ten skok. Tego nie da się zapomnieć.
„Są rzeczy, których nie zniszczy żadna magia, bo one same są magiczne."
Informacje:
-
Autor:Cassandra Clare
-
Gatunek:Powieści i Opowiadania, Dziecięce i Młodzieżowe, Fantastyka, Science Fiction
-
Tytuł Oryginału:Clockwork Princess
-
Język Oryginału:Angielski
-
Przekład:Anna Reszka
-
Liczba Stron:544
-
Rok Wydania:2013
-
Wymiary:135 x 205 mm
-
ISBN:9788375344059
-
Wydawca:MAG
-
Oprawa:Miękka
-
Miejsce Wydania:Warszawa
-
Ocena:
6/6
6/6
6/6