Michał Lipka
-
Fanem westernów nie byłem, nie jestem i nie będę. Nie moja to bajka, nie moje klimaty, acz są dzieła tego typu, po które czasem sięgnę. A i zdarzyło się co nieco, które mnie zachwyciło – wyjątki potwierdzające regułę, ale jednak. A „Blueberry”? A „Blueberry” niezły jest, przynajmniej te kilka albumów, głównie rysowanych przez Jeana „Mœbius” Girauda, a pisanych przez Jeana-Michela Charliera. Lata temu jednak to było, kiedy je czytałem, na kolana jednak nie powaliło, choć czytało się miło. A teraz nadarzyła się okazja poznania jednego ze zbiorczych tomów „Młodości Blueberry’ego” – serii pobocznej, tworzonej już przez innych autorów, więc skorzystałem i… I nadal nieźle jest, bardzo przyjemnie graficznie, fabularnie nieco mniej, bo typowy to western (a zatem fanom gatunku bardziej do gustu przypadnie), acz rozrywka na poziomie zapewniona.
Jest rok 1864. Bluberry, czyli Mike Steven Donovan, służy w wojsku Unii. Ale zajmuje się też innymi rzeczami – dla Wywiadu Północy Pinkertona też potrafi działać. I działa. Bo żołnierze z Południa porywają naukowca, który opracował śmiercionośną broń. Problem jest wielki, trzeba się z nim uporać, więc Bluberry rusza w drogę. Drogę daleką i pełną niebezpieczeństw, a na tym przecież wcale nie koniec…
Seria o przygodach Bluberry’ego, ukazywać zaczęła się w latach 60. XX wieku. I wychodziła przez czterdzieści lat, zamykając się na 28 albumach. Ale w międzyczasie w roku 1975 ci sami twórcy zapoczątkowali cykl „Młodość Bluberry’ego” i tak razem stworzyli trzy części serii. Giraud jednak został przy głównej opowieści, którą potem kontynuował nawet po śmierci scenarzysty, a Charlier zaprezentował jeszcze trzy kolejne tomy „Młodości”, tym razem już z pomocą rysownika Colina Wilsona, zanim opuścił ten świat. Od tamtej pory rolę scenarzysty tej drugiej serii przejął François Corteggiani, a ostatecznie jej rysownikiem został Michel Blanc-Dumont. I właśnie ci dwaj odpowiadają za ten tom.
I, jak to w przypadku takich serii bywa, nie ma znaczenia, że to czwarty zbiorczy album serii prequelowej, w skład którego wchodzą części 14-17. Choć to jedna, długa opowieść, każda jej odsłona robiona jest tak, by można było czytać niezależnie od siebie. I by każda była zamkniętą historią. Reszta? To już formalność, westernowa formalność bym rzekł, więc realia Dzikiego Zachodu łączą się tu z akcją, strzelaninami i historycznymi elementami. Upał, pustynie, kaniony, forty, zasypane pyłem miasteczka z saloonami, twardzi faceci, seksowne kobiety, konie, powozy mknące przez krajobraz przyrodniczo skąpy bardzo…
Czyli wszystko to, czego od westernu oczekiwać można. To nie dzieło artystyczne, to seria stricte rzemieślnicza, rozrywkowa, bez większych ambicji, bez głębi, gdzie liczy się wykonanie. A to stoi na poziomie. Wszystko jest tu na swoim miejscu, są zagadki, tajemnice, sporo dialogów także jest, dzieje się konkretnie, w odpowiednim tempie, a wszystko to wchodzi tak dobrze głównie dzięki ilustracjom. Bo tu robota stoi na wysokim poziomie. Okej, typowym dla europejskiego komiksu środka, ale ja uwielbiam ten realizm, przywiązanie do detali, świetny, klasyczny kolor… Buduje to znakomity klimat, nastrój i doskonale oddaje realia, przygody i bohaterów.
Więc warto. Szczególnie, jeśli jesteście miłośnikami westernów, bo to seria jednak dla fanów przede wszystkim. Choć nie jest to warunek, by bawić się przyjemnie. Ja bawiłem i jak będę miał okazję, jeszcze chętnie wrócę do tych bohaterów i tego świata.