Michał Lipka
-
Jaouen Salaün, kolejne nowe nazwisko i związany z nim komiksowy twór trafia na polski rynek. A co z tego wynika? Na pewno sporo dobrego dla fanów europejskich komiksów środka z gatunku szeroko pojmowanej fantastyki, a już science fiction w szczególności. Bo „Elecboy” to lektura całkiem przyjemna, dość typowa, rzemieślnicza bardziej, niż artystyczna, ale przyjemna właśnie. Najbardziej graficznie, coś w tych ilustracjach, mimo sporej ilości komputerowego wspomagania, wpadło mi w oko, kupiło mnie i podnosiło poziom przyjemności płynącej z odbioru tego albumu.
Akcja komiksu zabiera nas do roku 2122. Nie jest to dobry czas dla Ziemi. Ludzie się nie popisali, właściwie to zdziczeli. Cywilizacja upadła, zostały agresja, przemoc, chaos – wszystko, co w naszym gatunku najgorsze, destrukcyjne. A Ameryka Północna? Tu wróciły iście westernowe realia, bardziej zaawansowane technicznie, ale nie mniej dzikie.
To właśnie w takiej rzeczywistości, wśród wspólnoty, która stara się jakoś w tym wszystkim przetrwać, żyje młody Joshua. I ten Joshua kocha się w siostrze miejscowego gangstera, można by rzec. I już to byłoby sporym problem, ale jeszcze w okolicy wkrótce zaczyna się dziać coś dziwnego i…
Początki mojej komiksowej edukacji, te lata, kiedy na komiksach się wychowywałem przecież, to był przełom XX i XXI wieku. Więc okres istnienia wydawnictwa TM-Semic, kiedy to polscy czytelnicy dopiero poznawali amerykańskie zeszytów ki superhero, „Kaczora Donalda” i wciąż pamiętanych i obecnych komiksów europejskich, które na pewien czas co prawda z rynku zniknęły, ale zaczęły wkrótce wracać. Więc chowałem się na „Donaldzie”, „Batmanie”, „Spider-Manie”, „Lobo”, ale i „Thorgalu”, „Yansie”, „Szninklu” i do dziś komiks europejski dla mnie to albo właśnie taka fantastyka, albo te komediowe serie dziecięce, jak „Smerfy” czy „Asteriks”. Więc sentyment mam, lubię i chętnie sięgam. No a „Elecboy” to kolejne tego typu dzieło, które wpasowuje się w moje oczekiwania i z tym sentymentem koresponduje.
Fabularnie nieźle jest, ale na kolana historia nie zwala. Ot, jak to w takich komiksach jest na co dzień. Zawsze jakoś ta komiksowa fantastyka wypadała dla mnie lepiej graficznie, niż fabularnie. Czytałem „Thorgala” i treść zachowawcza, postać dość płaska, ale ilustracje obłędne. I tak samo miałem z innymi seriami. I „Elecboy” też do nich należy, choć z obłędnością rysunków bym tu nie przesadzał. Treść, jak treść, są ciekawe pomysły, jest akcja, ale wszystko to posklejane zostało z klisz gatunkowych bliskich „Mad Maxowi”– a przynajmniej tym jego słabszym częściom, od dwójki wzwyż – pożenionych z klasyką: „Romeo i Julia”. Potrafi to zagrać na tkwiących w nas odniesieniach, nostalgii może, ale czasem nie zaszkodziłoby więcej oryginalności. Acz nie zmienia to faktu, że nieźle się to czyta i pochłania całkiem szybko.
I bardzo przyjemnie ogląda. Rzecz jest całkiem realistyczna, spora w tym też zasługa wspomnianego komputerowego wspomagania, tricków etc., ale nawet kreska jest tu typowo dla europejskich komiksów realistyczna, dopracowana, klimat fajny i przyjemny, dobrze oddający to, co oddawać ma – udane kolorowanie sprzyja mu jak najbardziej. I ogólnie, tak po prostu, wszystko to w oko wpaść potrafi. I dostarczyć przyjemności.
Jeśli lubicie takie historie, możecie śmiało sięgnąć. Idealnie nie jest, oryginalności w tym niewiele, ale rzemieślniczo wykonana zabawa na dobrym poziomie jest zapewniona. Zresztą to dopiero pierwszy tom, dalej może być lepiej. Na razie jest całkiem, całkiem, bez zawodu. No i bardzo ładnie wszystko to zostało wydane, a to też nigdy nie jest bez znaczenia.