Michał Lipka
-
KRYZYS NA PAJĘCZYCH ZIEMIACH
Kiedy pod koniec roku 2014 w USA zaczęto wydawanie „Spiderversum”, całą historię reklamowano jako największy pajęczy event w dziejach. Nie jest to do końca prawda, rozmiarami i ilością zeszytów nie dorównuje on „Clone Sadze” z lat 90., jednak na pewno nigdy wcześniej aż tylu najróżniejszych Spider-Manów nie pojawiło się razem w żadnym komiksie. Być może nauczeni przeszłością obawiacie się o jakość tego crossovera, ale niepotrzebnie, bo w tym przypadku wraz z ilością – tak jak z odpowiedzialnością moc – idzie w parze naprawdę dobra jakość. W skrócie: przygotujcie się na najlepszego i najbardziej epickiego Spider-Mana, jakiego wydano dotąd w ramach MarvelNow!
Zaczęło się wielkie polowanie na Pająki! Spider-Mani z różnych rzeczywistości są ścigani i mordowani przez Morluna i jego krewnych, ale część z nich, świadoma zagrożenia, postanowiła połączyć siły w walce z najgorszym wrogiem, z jakim dotychczas przyszło im się mierzyć. Wrogiem, który od wieków zajmował się – z sukcesem – eliminowaniem Spiderów, a który teraz nie tylko rozpoczął największe łowy, ale ma też konkretny cel w dorwaniu w swoje ręce kilku konkretnych posiadaczy pajęczych mocy.
Tymczasem Peter Parker z naszego świata kontynuuje swój związek z Silk, kiedy nagle zostaje wmieszany w toczące się właśnie wydarzenia. Trafia do armii Spiderów dowodzonej przez Otto Octaviusa, choć oczywiście taki stan rzecz nieszczególnie mu się podoba. Wraz ze Spider-Gwen, Spider-Szynką, Spider-Małpą, Ultimate Spider-Manem, Spider-Manem Noir i wieloma innymi, Peter musi stawić czoła wyzwaniu zdającemu się przerastać siły ich wszystkich. Bo jak pokonać przeciwników, których najwyraźniej nie można zabić?
Na początku lat 80. XX wieku wydawnictwo DC Comics zdecydowało się stworzyć pierwszy w dziejach komiksu event. Historia ta ukazała się w roku 1985 pod tytułem „Kryzys na nieskończonych Ziemiach", wyprzedzona została jednak przez Marvelacrossoverem „Tajne Wojny", który był niczym innym, jak podkradnięciem pomysłu konkurencji. Wspominam o tym wszystkim ponieważ „Spiderversum" w pewnym stopniu przypomina mi właśnie „Kryzys". Tu i tam potężny przeciwnik morduje superbohaterów z różnych wymiarów. Na tym jednak podobieństwa się kończą, gdy w evencie od DC Antymonitor niszczył całe światy (co mocno kojarzy się z wydawaną w ramach MarvelNow serią o Avengers i eventami „Nieskończoność" oraz „Tajne Wojny" - nie mylcie ich jednak z crossoverem z lat 80., łączy je jedynie tytuł), w "Spider-Manie" wydarzenia dotyczą tylko jednej grupy herosów. I, nie oszukujmy się, „Spderversum", mimo mojej miłości do klasyki, jest od „Kryzysu na nieskończonych Ziemiach" o wiele lepsze.
Jak na wielkie komiksowe wydarzenie przystało, wszystko tu jest epickie. Akcja jest szybka i poprowadzona z rozmachem, trupów pada wielu, a strony albumu zaludnia cała plejada Spider-gwiazd. Są tu nawet Spider-Mani o wyglądzie aktorów odgrywający ich role w kolejnych kinowych odsłonach (oczywiście poza najnowszą). Historie najważniejszych z nich, jak choćby Spider-Gwen, przedstawione były w niewydanej w Polsce pięciozeszytowej miniserii „Edge of Spider-Verse" oraz jej kontynuacji, dwuzeszytowej antologii „Spider-Verse", gdzie pojawili się m.in wiktoriańska Spider-Woman ciotka May czy Spider-Punk ("With greatpowercomes no future!"). Nie ma tu jednak chaosu, jakiego można by się spodziewać po tak bogato zaludnionej opowieści. Czytelnicy znad Wisły nie znają co prawda bliżej wielu z bohaterów (warto tu choćby nadmienić Spider-Szynkę, który był pająkiem, ale ugryzła go radioaktywna świnia), ale nie przeszkadza to w lekturze. Całość jest nieskomplikowana i wciągnie nawet absolutnie nowych odbiorców.
Najlepiej jednak będą bawić się fani Spider-Mana, szczególnie Ci, którzy pamiętają zeszyty pisane przez Straczynskigo, wydane w naszym kraju przed laty. Czytając „Spiderversum" aż chciałoby się, żeby ktoś wydał przełomowy run tego scenarzysty w całości, bo to właśnie rozwinięciem jego pomysłów jest ta opowieść. Slott w znakomity sposób kontynuuje ego spuściznę, domykając wszystkie wątki i serwując nam pełną akcji, przygód i puszczania oka do fanów historię. Jest tu też humor, porcja wzruszeń, nutka patosu, intrygujące kwestie podtrzymujące nasze zainteresowanie do samego końca. Jest też wreszcie znakomita szata graficzna, najlepsza ze wszystkich dotychczasowych „Spiderów" z MarvelNow - realistyczna, szczegółowa, mroczna i uzupełniona o świetny kolor. Do tego mamy tradycyjnie znakomite wydanie w świetnej cenie. Miłośnicy Pająka będą więc bardziej niż zadowoleni. Ja polecam całość gorąco, szczególnie, że jednocześnie Egmont wydaje tie-iny z serii „Spider-Man 2099". Przy okazji to ostatnia tak dobra opowieść Slotta o Peterze, więc tym bardziej warto ją docenić.