Michał Lipka
-
NIEUSTAJĄCA UCIECZKA
Chyba nie ma czytelnika komiksów, który nie znałby nazwiska Jeana Van Hamme’a – szczególnie w naszym nadwiślańskim kraju. Można nie kojarzyć wielu z jego prac, nawet tych najbardziej znanych, ale „Thorgal”, którego wymyślił i którego przygody także pisał przez niemalże trzy dekady to jedna z tych serii, darzonych w Polsce kultowym statusem i mimo upływu lat cieszących się niesłabnącą popularnością. I chociaż nie jestem fanem dzielnego wikinga, cenię twórczość Van Hamme’a. W końcu spod jego ręki wyszły takie opowieści, jak „Szninkiel”, „XIII”, „Władcy Chmielu”, „Western” czy „Krwawe gody”. Jedna z najnowszych serii jego autorstwa, „Rani”, to dzieło dość typowe dla tego scenarzysty. Całkiem udane połączenie awanturniczej historii przygodowej z historycznymi realiami i sporą nutą erotyki, do jakiej przyzwyczaił nas przez lata.
Lipiec roku 1743. Europa targana jest kolejną wojną, tym razem o sukcesję austriacką. Osiemnastoletnia Jolanna de Valcourt ma jednak inne zmartwienia na głowie. Porywcza, niepokorna dziewczyna, jakże nieprzystająca do epoki, w której przyszło jej żyć, po śmierci ojca zdradzona zostaje przez przyrodniego brata i trafia w sam środek szaleńczych wydarzeń, pełnych niebezpieczeństw, namiętności i spisków.
W chwili obecnej, schwytana za współudział w morderstwie, którego nie popełniła, trafia do domu inspektora. Ma do wyboru albo oddanie mu swojego dziewictwa (i postaranie się by w łóżku był z niej lepiej zadowolony, niż z miejscowych prostytutek), albo pójście na stracenie. Jeśli wybierze to pierwsze, mężczyzna pomoże jej w najlepszy możliwy sposób, bo umożliwi ucieczkę. Jolanna znajduje jednak inne wyjście – gdy tylko zostaje rozkuta, wyskakuje przez okno. Uratowana przez angielskiego oficera, także poszukiwanego za zbrodnię, której nie dokonał, znajduje nie tylko nieco spokoju, ciepła i miłości, ale także nadzieję na ucieczkę do Irlandii, gdzie wreszcie będzie bezpieczna. Niestety atak ludzi Laroche’a zmusza oboje do ucieczki, podczas której Craig najprawdopodobniej ginie, a Jolanna znów zostaje schwytana. Z miejsca pojawia się kolejna szansa na ratunek, ale czy ten rzeczywiście nastąpi? I co czeka na dziewczynę potem?
Śmiało można powiedzieć, że „Rani” to taka historia o nieustającej ucieczce. Albo nieustającej walce – zależy jak na to spojrzeć. Jolanna co chwila jest łapana i odbijana, ucieka, zmaga się z kolejnymi przeciwnikami… Trochę tu płaszcza i szpady, trochę elementów klasycznej powieści przygodowej (z czego scenarzysta zresztą sam żartuje), ale fabuła nie powala na kolana. Czy zresztą miała? Trzyma poziom słabszych „Thorgali”, nie dorównuje „Szninklowi” czy najlepszym albumom o dzielnym wikingu, ale nie nudzi, a całość czyta się szybko. Choć po wszystkim pozostaje wrażenie, że to wszystko już było. I to nie raz.
Podobnie rzecz ma się z rysunkami, z tym, że szata graficzna w tym stylu zawsze jest w cenie. To w końcu dobra, europejska robota. Realistyczna, czysta kreska, znakomicie oddane tła i plenery, postaciom także niczego zarzucić nie można. Może nieco więcej wątpliwości budzi sam kolor, trochę w nim za dużo komputera – komiks europejski wciąż kojarzy mi się z tradycyjnym wykonaniem, które zawsze było jedną z rzeczy odróżniającą go od amerykańskich dokonań i dodawało artyzmu – niemniej w tym wypadku nie rzuca się to zbytnio w oczy.
Całość więc przyjemnie się czyta i równie przyjemnie ogląda. „Rani” nie zostaje wprawdzie na długo w pamięci, ale miłośnicy twórczości Van Hamme’a będą zadowoleni. Cała reszta jednak powinna zacząć od jednej z bardziej flagowych prac scenarzysty.