TĘSKNOTA Z ODLEGŁEJ ZIEMI
„Głosy z odległej gwiazdy” to kolejna jendotomówka oparta na filmie anime Makoto Shinkaya, jednego z moich ulubionych twórców, któremu zawdzięczamy chociażby rewelacyjne „5 centymetrów na sekundę”, świetne „Ona i jej kot” czy „Twoje imię”. Jak zawsze, scenarzysta raczy nas tu typową dla siebie, smutno-nostalgiczną historią o miłości dwojga ludzi rozdzielonych wielką odległością.
LICZĄ SIĘ TYLKO LICZBY
Sięgając po pierwszy tom „Plundrera”, nie miałem najmniejszego pojęcia, o czym będzie ta seria. Nie patrzyłem nawet jaki gatunek reprezentuje. Spodobała mi się jej szata graficzna, resztę uznałem, że poznam w trakcie lektury. I byłem pozytywnie zaskoczony, bo w moje ręce trafiła manga z ulubionego gatunku – a dokładniej kolejny dobry shounen.
SIOSTRZANA MIŁOŚĆ
Patrząc tylko na ogólną fabułę „Citrusa”, nie mając pojęcia co to za gatunek ani rodzaj dzieła, można by odnieść wrażenie, że na czytelników czeka coś w rodzaju hentaia. I to takiego, przeznaczonego do dość specyficznego grona odbiorców, bo przecież całość opowiada o miłości dwóch sióstr. W rzeczywistości jednak to nic innego, jak łagodny, delikatny romans spod szyldu szkolnego życia.
KURŁA, GRAŻYNA, CO TO MA BYĆ?!
Czekałem, czekałem i się doczekałem! Najnowszy tom „Ao no Exorcist”, świetnego shounena, który wciągnął mnie – nomen omen – jak diabli, w końcu trafił w moje ręce. Po retardacjach poprzedniej części trudno było bym nie złapał go z wielkimi oczekiwaniami i… Nie, nie zawiodłem się, wręcz przeciwnie. Dostałem kawał jak zwykle świetnego komiksu, a jego początek, który dał zresztą tytuł mojej opinii, rozbroił mnie swojskim akcentem (czyżby kota opętał polski demon?).
FACECI W CZERNI LECĄ W KOSMOS
Rick Remender dotychczas dał nam się poznać, jako twórca raczej poważnych komiksów. Czy to w depresyjnej, mimo optymizmu, „Głębi”, czy w szalonym „Deadly Class”, czy nawet w stricte rozrywkowych „Uncanny Avengers” i „Axis” próżno było szukać jakiejś większej dawki humoru. „Fear Agent” jest inny. To lekka komedia science fiction o typowym twardzielu, który śmiało odnalazłby się w kinie akcji lat 80.
MIASTECZKO ROYAL CITY: OGNIU KROCZ ZA MNĄ
Jeff Lemire właściwie w każdej komiksowej konwencji czuje się dobrze, bo czegokolwiek się nie dotknie, znakomicie mu wychodzi. Najlepiej jednak radzi sobie w typowych opowieściach obyczajowych, przełamanych nutą czegoś dziwnego. I dokładnie tym jest „Royal City”, zaskakująco udana seria, potrafiąca wzruszyć i dostarczyć solidnej dawki emocji, nawet jeśli całość toczy się niespiesznym leniwym wręcz rytmem.
PRZEROST FORMY NAD TREŚCIĄ
Nie każdy dobry pomysł da się przekuć w dobrą opowieść i „Nomen omen” jest tego dobrym przykładem. Sama idea bohaterki daltonistki brzmiała intrygująco, a przekartkowanie komiksu, który zilustrowany został w pozornie czarnobiały sposób pozytywnie nastroiło mnie do całości. Niestety lektura albumu nie wypadała już tak dobrze.
WIELKA DRAKA W ŻÓŁWIEJ DZIELNICY
Kultowy tytuł, kultowi bohaterowie, kultowy scenarzysta i bodajże najbardziej kultowy w naszym kraju rysownik. To albo mogło się udać genialnie, albo skończyć totalną porażką. Na szczęście „Bodycount” nie zawodzi. Nieważne, że takie drobiazgi jak głębia, ambicja i przesłanie nie mają tu racji bytu, bohaterowie są skrojeni według wzorca tak prostego, jakby w ogóle go nie było, a fabuła nie istnieje.
BIBLIOTECZKA