Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

sztukater

Saturday, 13 December 2014 12:13

Filmowy Sylwester 2014 W Multikinie

Filmowy Sylwester 2014 w Multikinie – dwa repertuary do wyboru oraz atrakcyjna oferta barowa w cenie biletu!

 

Sylwester w Multikinie to propozycja dla wszystkich fanów kina, którzy chcą spędzić tę wyjątkową noc w filmowej atmosferze. Kinomaniacy podczas Sylwestra 2014 będą mogli obejrzeć premierowe i przedpremierowe tytuły oraz największe hity mijającego roku. Oprócz filmowej uczty składającej się z 2 repertuarów (4 filmy w jednym repertuarze) na widzów w kinach czekać będzie welcome drink, lampka szampana o północy, a w cenie biletu znajdą się produkty barowe o wartości powyżej 55 złotych! Każdy otrzyma vouchery na duży popcorn, średnie nachos oraz dwa duże napoje z oferty firmy Coca-Cola.

 

Repertuar sylwestra w Multikinie

W ofercie sylwestrowej znajdują się dwa repertuary, każdy składa się z filmów premierowych lub przedpremierowych oraz największych przebojów kinowych mijającego roku! Klienci mają do wyboru dwa zestawy aż czterech filmów!

 

Zestaw 1:

• Samba – przedpremierowo
• Dzikie historie – przedpremierowo
• Pani z przedszkola - premierowo
• Za jakie grzechy, dobry Boże?

 

Zestaw 2:

• Wielkie oczy – przedpremierowo
• John Wick
• Wolny strzelec
• Obywatel

 

Sylwester w Multikinie odbędzie się w 14 kinach sieci. Na powitanie Nowego Roku w filmowej atmosferze zapraszamy do kin:

• Bydgoszcz
• Gdańsk
• Katowice
• Kraków*
• Lublin
• Olsztyn
• Poznań 51
• Rzeszów
• Szczecin
• Warszawa Targówek
• Warszawa Ursynów
• Warszawa Złote Tarasy
• Wrocław Arkady Wrocławskie
• Zabrze

 

 

W cenie biletu na Sylwestra w Multikinie:

• jeden z dwóch zestawów 4 filmów!
• welcome drink "Smirnoff Black Espresso z Colą" lub "Smirnoff Black Lime and Mint ze Spritem".
• lampka wina musującego o północy
• duży popcorn
• średnie nachos
• dwa razy duży napój z automatu: Coca-Cola, Coca-Cola Zero, Fanta, Sprite

 

Ceny biletów:

• Bydgoszcz, Katowice, Lublin, Olsztyn, Rzeszów, Szczecin, Zabrze: 70 zł w przedsprzedaży do 21 grudnia, 90 zł od 22 grudnia.
• Gdańsk, Poznań 51, Warszawa Targówek, Warszawa Ursynów, Wrocław Arkady Wrocławskiej: 80 zł w przedsprzedaży do 21 grudnia i 100 zł od 22 grudnia.
• *Kraków - impreza z DJ'em i cateringiem: 120 zł w przedsprzedaży do 21 grudnia i 160 zł od 22 grudnia. W Multikino Kraków oddzielna oferta cateringowa. Szczegółowa oferta niebawem.
• Warszawa Złote Tarasy**: 120 zł w przedsprzedaży do 21 grudnia i 140 zł od 22 grudnia.

 

Sponsorzy: Coca-Cola, Cappy, Smirnoff Black

 

Bilety już w sprzedaży w kasach kin i na www.multikino.pl

 

*Kraków - W Multikino Kraków oddzielna oferta cateringowa, a także impreza na holu z DJem. Szczegółowa oferta niebawem.
**Multikino Złote Tarasy – dodatkowe zimne przekąski w cenie

Ursa

„Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło" (Łk 19, 10)

 

Książka Henryka Krzoska „Bóg znalazł mnie na ulicy i co z tego wynikło" to poruszające świadectwo byłego alkoholika. Jak przyznaje sam autor - życie nigdy go nie rozpieszczało. Jego mama pracowała od rana do nocy, żeby utrzymać rodzinę, przez co nigdy nie maiła czasu dla dzieci, a ojciec alkoholik budził w małym Heniu jedynie strach. Jako chłopiec dorastał na ulicy, a pragnienie akceptacji ze strony rówieśników szybko sprowadziło go na drogę przestępstwa. Picie na umór i liczne kradzieże w dość krótkim czasie zaprowadziły autora za więzienne mury - najpierw na dwa, a później na pięć lat. Po latach odsiadki w życiu Henryka nastąpiła chwilowa stabilizacja. Ożenił się. Doczekał się dwójki synów. Jednak sielanka w życiu autora skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. W związku z ciężką sytuacją materialną młodzi małżonkowie postanowili wyjechać za pracą do Niemiec. Najpierw wyemigrowała żona ze starszym synem, a Henryk, wraz z młodszym potomkiem, mieli dołączyć do nich kilka tygodni później. Niestety po przyjeździe do Hamburga okazało się, że jego połowica nie wyobraża już sobie dalszej, wspólnej z nim przyszłości. Potem było już tylko gorzej. Bez domu, pracy, pieniędzy oraz znajomości języka trafił na samo dno. Przez lata żył w nieludzkich warunkach, kradł i oszukiwał, aby tylko zdobyć alkohol. W końcu pewnego dnia, będąc już na skraju wycieczenia psychicznego, postanowił skończyć ze swoim życiem raz na zawsze. Jednak, jak się okazało Bóg maił wobec Henryka zgoła inne plany. W jadłodajni, do której poszedł, aby zjeść swój ostatni posiłek niespodziewanie otrzymał niepozorną broszurkę zatytułowaną „Alkohol a rodzina", która już na zawsze odmieniła jego życie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w ciągu kliku tygodni, z bezdomnego alkoholika stał się świadomym członkiem Kościoła. Nie pije już od 25 lat, a świadectwem swojego nawrócenia pomaga innym alkoholikom zmieniać życie. Prowadzi również wykłady, katechezy, a także omawia Pismo Święte.

 

W swoim życiu słyszałam już wiele poruszających świadectw osób, które będąc na życiowym zakręcie lub znajdując się w sytuacji, po ludzku, wydawałoby się bez wyjścia ostatecznie postanowiły zaufać Bogu, a On w cudowny sposób odmienił ich los. W związku z tym, aż do tej pory zdawało mi się, że nic już mnie w tym względzie nie zaskoczy. Ale jak się okazuje, nigdy nie należy mówić nigdy. Po skończonej lekturze z czystym sumieniem mogę napisać, iż świadectwo nawrócenia Henryka Krzoska jest zdecydowanie jednym z najmocniejszych i najpiękniejszych, z jakim do tej pory się spotkałam. Książka dosłownie wbiła mnie w fotel i wywołała wiele skrajnych emocji - od niedowierzania, aż po wzruszenie. Tylko Bóg jest tak niesamowity, by z bezdomnego, zdeprawowanego alkoholika, który ukończył jedynie dwie klasy szkoły zawodowej uczynić aktywnego ewangelizatora, głoszącego z mocą Słowo Boże. Na pewno nie jedna "przyzwoita" osoba już dawno postawiłaby krzyżyk na panem Krzoskiem, stwierdzając, iż z niego i tak nic nie będzie, natomiast Bóg ujrzał tkwiący w nim potępiam i postanowił zwerbować go na swoją stronę. Dzięki temu szczere i autentyczne świadectwo autora jest wstanie lepiej przemówić do serca niejednego niewierzącego, niż wzniosłe wywody osób, których nigdy nie spotkało prawdziwe ludzkie nieszczęście. W końcu łatwo jest mówić o miłości Boga, gdy wszystko się dobrze w życiu układa, ale potrzeba wiele pokory, by wielbić Stwórcę, gdy mamy wrażenie, iż cały świat jest przeciwko nam. Osobiście muszę przyznać, iż podczas lektury niejednokrotnie czułam się zawstydzona postawą autora. Zmusiła mnie ona też do wielu przemyśleń i niejako wstrząsnęła moim światopoglądem. Autobiografia Henryka Krzoska jest prosta, szczera i pełna pokory. Naprawdę trzeba mieć nie lada odwagę, aby w tak otwarty sposób dzielić się z innymi swoją trudną historią. Książka idealnie uzmysławia, iż nigdy nie jest za późno i nigdy nie jest tak źle, by nie móc zacząć od nowa. Trzeba mieć tylko nadzieje i wiarę w Tego, dla którego nigdy nie ma rzeczy niemożliwych. Jest to też idealna lektura dla wszystkich tych, którzy tkwią w sidłach różnych nałogów, nie tylko alkoholizmu. Gorąco polecam! Naprawdę warto zapoznać się z tą pozycją!

 

 
Friday, 12 December 2014 21:22

Szubienicznik

Asertyslem

Imć pana Jacka Piekarę przedstawiać w gronie zarówno pasjonatów literatury fantastycznej, jak i historycznej, szczególnie polskiej, szeroko raczej przedstawiać nie trzeba. Ów autor zaczynał pisząc na rynku gier komputerowych, ale pewnego dnia postanowił zarzucić to, i rozpocząć bardziej wymagającą i ambitną pracę, dzięki czemu na księgarnianym rynku dziś możemy znaleźć kilkanaście utworów sygnowanych nazwiskiem pana Jacka. Największą zaś sławę przyniósł mu zbiór opowiadań o nietuzinkowym czarodzieju Arivaldzie, wielotomowy cykl inkwizytorski, dziejący się w alternatywnym świecie; oraz nowy historyczno-kryminalny cykl o podstarościm Jacku Zarębie. Poza tym, intensywnie zajmuje się także publicystyką, choćby na blogu „Okiem jaskiniowca".

 

Historia kołem i szablą się toczy, niestety zarówno pierwsze i drugie wcale nagminnie okraszone pokaźną dawką krwi. Nie inaczej jest w powieści Piekary, gdzie w wyrafinowany i całkiem ciekawy sposób autor dokonuje zbrodni na bohaterach pod strzechą stolnika Ligęzy – gdzie zgromadzają się szlachcice z przeróżnych części królestwa. Jednak nikt tak naprawdę nie wie dlaczego ktoś zapragnął, aby zjawili się właśnie w tym miejscu. Jacek Zaręba ma zatem pełne ręce roboty, bo żeby powiązać koniec z końcem, nie wystarczy czekać i ucztować w ciepłym zakątku, a jedyną pomocą mogą okazać się zagadkowe historie gości. Oto przed słuchaczami, opowieść o polskim Sherlocku Homes'iezłotego czasu szlachty.

 

Autor nie szczędzi nam ostrych, wywarzonych smaczków związanych z kulturą naszej rodzimej szlachty, nadających całej opowieści specyficznego, malowniczego smaku. Natomiast opowieść niezwykle sprawnie wkomponowała się w dość charakterystyczną historię i czas, gdzie w płynny sposób czerpie garściami z wielkiego i barwnego garnca zwyczajów, gestów i typowych dla tamtego okresu zachowań. Narracja i elastyczny, stylizowany język, aż prosi się o wysłuchiwanie do późnych godzin nocy. Pisarz pomyślał niemalże o wszystkim, przez co nie brak tu wielowątkowości, opierających się na skrupulatnie skonstruowanym trzonie, który co pewien czas daje o sobie znać w wymyślny i wyrafinowany sposób. Oryginalne podejście do tematu zaś pozwala nie tyle wczuć się w całe otoczenie, ale również wciąga w to, czego od bardzo dawna nie można było spotkać na rynku literackim. Misternie dokonana fabuła, wartka i zacięta akcja, głębocy i nieszablonowi bohaterzy, oraz to soczyste akcenty kultury. Przy Szubieniczniku każda wolna chwila, bądź czas spędzony w trasie, może okazać się czasem niebywale przyjemnie spędzonym, acz można także zyskać dzięki niemu okruch wiedzy zwyczajowej i historycznej z końca XVII wieku – podsumowując, przyjemne z pożytecznym.

 

Głos lektora nie raz wzbudzał ciarki. Sam Tomasz Sobczak po raz kolejny udowodnił, że kunszt zmiany i modulowania barwy i tonu głosu, wypracował i doszlifował do perfekcji, a nawet skrajnego mistrzostwa, nie dziwota więc, że w branży audiobooków doszedł na tak znaczący poziom, i zdobył – z tego co wiem – monopol na czytanie w osobie lektora dzieł Jacka Piekary. Dzięki czemu, znacząco poszerzył uniwersa wykreowane przez pisarza. Zgodność natomiast tempa została tu zachowana, co szczególnie pozytywnie wpływa na odbiór czytanej prozy. Lektor po prostu odwalił kawał solidnej i dobrze wykonanej roboty.

 

Pan Jacek do sprawy podszedł z zaangażowaniem, co zresztą widać (a nawet słychać), musiał zatem przewertować przez całe czapy dokumentów, pism i opracowań historycznych, ale widać coś jeszcze... pasję. Bo przede wszystkim – także z wywiadów i wypowiedzi autora – widać, że Piekara jest wprost zafascynowany historią, a tworzenie na podstawie i z takim tłem nowych dzieł, sprawia mu niespotykaną frajdę – i oczywiście nam czytelnikom i słuchaczom. Jednak książka spełniła największe oczekiwanie jakie można było od niej żądać – przeniosła nas z jawy do wyśmienitej opowieść. Wcale autentycznej opowieści.

Friday, 12 December 2014 21:02

Intymnie. Rozmowy Nie Tylko O Miłości

TomG

Z książką panów Izdebskiego i Wiśniewskiego po raz pierwszy zetknąłem się na którymś z portali internetowych, Onecie bądź Wirtualnej Polsce. Co prawda okładka nie zachwycała, a wręcz przeciwnie, sugerowała raczej jakąś romantyczną pisaninę, ale zaciekawiły mnie osoby autorów. Jeden z nich jest seksuologiem, a drugi pisarzem i jednocześnie naukowcem, przez co pomyślałem, że zamiast tkliwych tekstów o miłości w środku znajdę teoretyczne teksty poparte naukowymi analizami, podane w sposób jak najbardziej nadający się do czytania. Nie pomyliłem się.

 

Należy wspomnieć, że treść „Intymnie" została przedstawiona czytelnikowi w całkiem ciekawy i przystępny sposób. Myliłby się ten, kto pomyślałby, że otrzyma suchy tekst pełen naukowych terminów z dziedziny biochemii, neurologii i seksuologii, jakiego można by się spodziewać znając zainteresowania zawodowe obu autorów. Myliłby się, ponieważ panowie Izdebski i Wiśniewski wpadli na ciekawy, oryginalny i wręcz idealny w tym przypadku pomysł, czyli przedstawienie treści książki w formie... ich własnego dialogu. Poszczególne rozdziały dotyczą różnej tematyki, o której autorzy dyskutują, czytamy więc ich kolejne wypowiedzi na ten czy inny temat związany z seksualnością, socjologią, biochemią etc. Dzięki temu zabiegowi treść nabiera innego charakteru, nie wygląda już jak analiza statystyczna, a raczej jak zapis długiej i intrygującej rozmowy. Padają pytania i odpowiedzi, nie brakuje także argumentów i wyjaśnień.

 

Autorzy już od samego początku rozpoczynają rozmowę o seksualnym życiu, o potrzebie porozumienia się zachodzącej między partnerami będącymi w związku, o katastrofalnych skutkach, jakie może mieć dla człowieka brak spełnienia seksualnego. Wyrażają również nadzieję, że ich książkę przeczytają nie tylko kobiety, ale także mężczyźni. Co ciekawe, już na wstępie rzucają czytelnika na głęboką wodę, poruszając temat o tyleż nieprzyjemny, co ciekawy, czyli problematykę samobójstw związanych z niespełnieniem w życiu miłosnym i seksualnym.

 

Nie brak w książce omawiania rzeczy kontrowersyjnych dla niektórych z nas, mianowicie tematów seksu oralnego i analnego, popartych statystycznymi liczbami i subiektywnymi punktami widzenia. W treści ujrzymy także argumentację dotyczącą fantazji seksualnych Polaków, przeczytamy wiele za i przeciw praktykowania seksualnego „trójkąta", a także zagrożeń płynących z tych praktyk, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych, rzucających długi cień na związek dwójki ludzi. Dowiemy się co nieco o poliamorii, zjawisku budowania przez mężczyzn i kobiety związków równoległych z wieloma partnerami i przy ich akceptacji.

 

Dla czytelników spragnionych bardziej naukowego podejścia do tematu autorzy przygotowali liczne nawiązania, np. do biochemii. Tłumaczą wpływ dopaminy na odczuwanie przez człowieka przyjemności, niejednokrotnie posiłkując się konkretnymi przykładami dla lepszego zobrazowania poruszanego zagadnienia. Wyjaśniają, jaką rolę odgrywa w naszym organizmie gen kodujący receptor DRD4, występujący w siedmiu różnych wersjach i sprawiający, że ci z nas, którzy posiadają wszystkie siedem, są bardziej poligamiczni niż inni.

 

Lektura „Intymnie" prowokuje do refleksji, zachęca do zastanawiania się nad samym sobą, analizowania własnych pragnień i zachowań. Nie da się przejść obojętnie obok zawartych w tej książce treści. Z jej lektury możemy wynieść wiele teoretycznej, ale i praktycznej wiedzy, a niektórzy czytelnicy będą mogli na pewno dzięki temu wytłumaczyć swoje własne zachowania i zrozumieć pobudki nimi kierujące. „Intymnie" powinien przeczytać każdy, kto pragnie zrozumieć samego siebie, kto jest ciekaw ludzi otaczających go i społeczności, w jakiej żyje, a także zachowań najbliższych mu osób. Zdecydowanie polecam wszystkim razem i każdemu z osobna.

 

Thursday, 11 December 2014 23:46

Gdzie Się Cis Nad Grobem Schyla

Obsesja Kasiulka

Nic się u mnie nie zmieniło w kwestii sięgania po książki z połowy serii, czy tak jak w tym wypadku, po ostatnio wydaną piątą część cyklu. Już nawet nie próbuję się w jakiś sposób przed sobą tłumaczyć, po prostu czytam. Później będę się zastanawiać gdzie zdobędę wcześniejsze części. Na szczęście w tym wypadku nie żałuję, że historię poznałam od końca, gdyż to jeszcze bardziej zmobilizuje mnie do rozejrzenia się za całą serią.

 

Jedyne, co zrobiłam dla samej siebie, aby lepiej wdrożyć się w całą historię to przeczytałam blurby poprzednich tytułów cyklu. Pozwoliło mi to przynajmniej poznać po części Flawię.

 

Flawia de Luce mieszka w niewielkie angielskiej wiosce Bishop's Lace. Ma dwie starsze siostry, Ofelię zafascynowaną grą na organach oraz Dafne, której książki wręcz się od rąk nie odklejają. Niestety Flawia nie jest zainteresowana zajęciami godnymi dla młodych dziewcząt. Swój wolny czas spędza w dawnym laboratorium wuja, wymyślając różnego rodzaju trucizny. Tuż przed Wielkanocą Bishop's Lace wstrząsa informacja o morderstwie organisty. Morderstwo to nakłada się z kolejnym wydarzeniem w okolicy, a mianowicie z ekshumacją świętego Tankreda. Co najdziwniejsze, to właśnie przy otworzeniu grobu biskupa, znajduje się tam również ciało organisty. Czy to morderstwo ma coś wspólnego z ekshumacją? Któżby inny jak nie Flawia zajmie się tą sprawą. Ta domorosła detektyw, rozpoczyna swoje dochodzenie na własną rękę.

 

Pomimo, że jest to książka skierowana do młodego czytelnika, w końcu główną bohaterką jest rezolutna dwunastolatka, to ja szczerze powiedziawszy nie odczułam tego. Historię pochłaniałam w zastraszającym tempie i na szczęście dla mnie to nie koniec, przecież trzeba poznać wcześniejsze losy Flawii de Luce.

 

Fabuła jest bardzo zmyślnie skonstruowana, do tego świetne dialogi i pomysłowość młodej bohaterki powodują, że lektura książki to sama przyjemność. Ciężko jest samemu dotrzeć do tego, kto jest sprawcą mordu, pomimo kilku nakierowań, kilku rozważań, jakie snuje Flawia fabuła intryguje i zaskakuje na każdym kroku.

 

Na uwagę zasługuje również specyficzny tytuł tej książki, z resztą poprzednie części również mają interesujące tytuły. Podobało mi się również traktowanie Flawii przez osoby, do których ona przychodzi z pytaniami w sprawie zbrodni, traktują ją jak równą sobie i przede wszystkim ufają jej, wierzą, że pomoże ona rozwikłać tę zagadkę. Mam nadzieję, że już niedługo ukaże się kolejny tytuł serii. Pozostało mi jak najszybciej poznać wcześniejsze części.

 

Wydawnictwo postarało się również o świetną oprawę historii. Biorąc książkę do ręki już naprawdę ciężko ją odłożyć na półkę. Magnetyzująca okładka, przyjemna dla oka czcionka, świetna fabuła (znowu się powtarzam) to wszystko, czego potrzebuję od dobrej lektury.

 

Alan Bradley urodził się w Toronto i dorastał w Coburg w Ontario w Kanadzie. Przed przejściem na wcześniejszą emeryturę w roku 1994 przez dwadzieścia pięć lat był dyrektorem ośrodka techniki telewizyjnej na Uniwersytecie Saskatchewan. Jego wszechstronna twórczość była nagradzana za książki dla dzieci, audycje radiowe, opowiadania i publicystykę. Jest współautorem książki Ms. Holmes of Baker Street, która spotkała się z gorącym przyjęciem i wywołała wiele kontrowersji. Wydał także niezapomniany pamiętnik The Shoebox Bible. Pierwsza powieść z cyklu o Flawii de Luce, Zatrute ciasteczko, otrzymała wiele nagród, w tym Crime Writers' Association Debut Dagger Award, Saskatchewan Writers Guild Award for Children's Award oraz Macavity and Barry Awards za debiut.

Thursday, 11 December 2014 23:40

Konopnicka Jakiej Nie Znamy

Obsesja Kasiulka

Pierwsze, co kojarzy mi się z Marią Konopnicką to książki dla dzieci O krasnoludkach i sierotce Marysi, Nasza szkapa oraz moja ulubiona książka z dzieciństwa Na jagody. Później sięgnęłam po jej nowele, ale to już chyba tylko ze względu na to, że były one lekturami szkolnymi. Gdy na rynku wydawniczym pojawiło się wznowienie z 1985 roku książki Marii Szypowskiej pt. Konopnicka jakiej nie znamy z wielką chęcią po nią sięgnęła, gdyż wiadomo, że w szkole o wszystkim nas nie uczono, zazwyczaj to były tylko zarysy biografii autorów. Pamiętam jedno, nauczycielka z liceum zachęcała nas do zapoznania się z biografią Konopnickiej, wiec, co pozostało robić? Zasiadłam do lektury.

 

Maria Stanisława Konopnicka z domu Wasiłowska, urodziła się 23 maja 1842 roku w Suwałkach, a zmarła 8 października 191 roku we Lwowie.

 

Konopnicka jakiej nie znamy to nie jest zwykła biografia bohaterki pisana prostym, ale naukowym językiem. To świetna historia zebrana we fragmentach przez Marię Szypowską. Autorka książki krąży wokół Konopnickiej, zbiera anegdoty na jej temat. To historia począwszy od wczesnych lat dzieciństwa poetki poprzez burzliwe lata pierwszych prób literackich, aż do pełnego sukcesu kariery pisarskiej. Autorka zbiera dosłownie wszystko, co tylko dotyczy poetki i w zgrabny sposób przedstawia jej życie, zarówno w sposób literacki jak i naukowy. Oprócz zasłyszanych historii o poetce, autorka jej biografii czerpie również wiele z jej twórczości, jak twierdzi trzeba zrozumieć przekaz i nie raz głębiej w niego wniknąć. Udaje jej się również dotrzeć do osób, które znały Konopnicką, jednak jak zastrzega nie do końca będą to pełne wiadomości, gdyż jak wiadomo, pamięć bywa ulotna.

 

To, co najbardziej interesuje Szypowską to szczere do bólu zainteresowanie zamożnej poetki ludźmi z ludu. Jak wpłynęło wychowanie w atmosferze powagi i żarliwego patriotyzmu na poetkę, a przede wszystkim wychowanie przez ojca w tradycji chrześcijańskiej, gdyż jej matka zmarła, gdy dziewczynka miała dwanaście lat.

 

Na pensji u sióstr sakramentek w Warszawie poznaje Elizę Pawłowską (później Orzeszkową) i od tego momentu staja się wielkimi przyjaciółkami. W 1862 roku Maria wychodzi za mąż za Jarosława Konopnickiego, starszego od niej o dwanaście lat. W ciągu dziesięciu lat małżeństwa Konopnicka rodzi ośmioro dzieci, gdzie dwoje umiera tuż po porodzie. Jednak jej małżeństwo nie było szczęśliwe, o czym wspomni w jednym ze swoich późniejszych wierszy. Każda zmiana w jej życiu miała odzwierciedlenie w jej poezji, jej dziełach, nowelach. Pomimo rozstania z mężem i wyjazdu z dworku w Gusinach do Warszawy nie zaprzestała z nim kontaktów. Rozstanie było spowodowane nieuzasadnioną zazdrością Jarosława o coraz większą popularność żony. Był on zdania, że kobieta powinna siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. Niestety jak się okazało Maria nie poddała się „zaleceniom" męża i postawiła na własny rozwój.

 

Konopnicka swoją twórczość rozpowszechniała początkowo pod różnymi pseudonimami, dopiero później zaczęła pisać pod własnym nazwiskiem. Oprócz pisania, była również krytykiem literackim. Po śmierci ojca rozpoczyna uczestnictwo w konspiracyjnych i jawnych akcjach społecznych. W 1903 roku Konopnicka w darze narodowym otrzymuje dworek w Żarnowcu, do którego wprowadza się razem z Maria Dulębianką. Jak się później okaże obie panie przez wiele lat były partnerkami życiowymi.

 

Książka wydana po raz pierwszy była w 1963 r przez PIW. Wydawnictwo Zysk i S-ka pokusiło się o nowe wydanie tytuły w twardej oprawie z pięknymi ilustracjami rodzinnymi, świadectwami i pierwszymi ilustracjami do jej nowel. To bardzo starannie wydana pozycja, która powinna zasilić każdą domową biblioteczkę.

 

Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele z tego, co przeczytałam o Konopnickiej, dlatego też, jeśli lubicie dobrze napisane biografie a osoba Marii Konopnickiej nie jest Wam obojętnia, koniecznie sięgnijcie po tę pozycję. Trudno się oderwać od lektury.

Thursday, 11 December 2014 23:33

Tankiści

Czytelnik7

Książki historyczne, od kiedy pamiętam, omijałem szerokim łukiem. Przyległa do nich, w mojej świadomości, łatka nużących. Jednak, za sprawą kilku pozycji przeczytanych w tym roku, zmieniłem wobec nich podejście, a owocem tej zmiany jest między innymi lektura książki Kacpra Śledzińskiego, "Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych".

 

Kacper Śledziński – historyk i publicysta, autor bestsellerowych książek historycznych („Cichociemni. Elita polskiej dywersji", „Odwaga straceńców. Polscy bohaterowie wojny podwodnej", „Czarna kawaleria. Bojowy szlak pancernych Maczka"), pisze „takie książki, jakie sam chciałby przeczytać".

 

Polacy, którzy znaleźli się po 1939 roku na radzieckich ziemiach, za sprawą wywózek (m.in. w ciasnych, zamkniętych wagonach towarowych, o zupie i kipiatokach (przegotowanej wodzie)), w 1941 roku zapałali nadzieją. 30 lipca 1941 roku podpisano w Londynie umowę Sikorski-Majski, która otworzyła cele oraz bramy łagrów dla polaków. Kolejne podpisy, złożone 14 sierpnia 1941 roku, pod umową wojskową, przesądziły o utworzeniu na terenach ZSRR armii polskiej, pod przewodnictwem generał dywizji Władysława Andersa. Tym samym alianci zyskali nowego sojusznika wobec Niemiec, które 22 czerwca 1941 zaatakowały ZSRR. Armia polska, składająca się między innymi z wygłodzonych i schorowanych żołnierzy, znajdujących się w nieprzystosowanych do zimy obozach, dla której zabrakło żywności, broni i mundurów, ostatecznie została przeniesiona do Iranu i Iraku.

 

6 maja 1943 Państwowy Komitet Obrony ZSRR podjął decyzje o utworzeniu 1. Dywizji Piechoty pod dowództwem Zygmunta Berlinga. Tym razem, w przeciwieństwie do szeregów pod przewodnictwem Andersa, w skład wojska wchodziły jedynie osoby w wieku poborowym. Na terenie całego Związku Radzieckiego rozpoczęły się szkolenia i przygotowania żołnierzy. W sierpniu 1943 rozpoczęło się formowanie 1. Brygady Pancernej, której nadano imię Bohaterów Westerplatte.

 

Nie ukrywam, że niniejszą książką zainteresowałem się ze względu na niezmiennie popularny polski serial, „Czterej pancerni i pies", emitowany nieprzerwanie od niemal 50 lat, którego popularność skłoniła Śledzińskiego do spisania losów 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Autor, w sposób rzetelny i bardzo przejrzysty, przybliża historię pancernych, od Lenino poprzez Studzianki, Warszawę po Wał Pomorski , która nie została w pełni przedstawiona w serialu. Książka, mimo obszernych rozmiarów – dużego formatu oraz dużej ilości stron, zdecydowanie nie nuży, gdyż treść została staranie wyselekcjonowana, a autor nie zarzuca czytelnika lawiną dat, faktów oraz postaci. Historyczne relacje zostały okraszone intrygującymi opisami przyrody i miejsc, których poetyckość oraz wysublimowanie sprawiają, że odnosi się wrażenie, że ma się do czynienia z powieścią. Również zachowanie ciągłości historycznej (nie przeplatanie jej pobocznymi, mającymi nikłe znaczenie, faktami czy historiami) sprawia, że „Tankistów" czyta się tak, jak czyta się dobrą powieść – nieprzerwanie, z pasją i zaciekawieniem.

 

Godne uwagi jest również interesujące oddanie realiów przedstawianych lat – problemów w medycynie (beznadziejnego poziomu obsługi szpitalnej), warunków klimatycznych, poziomu zaawansowania wyposażenia wojskowego, a także liczne fotografie, przedstawiające nie tylko żołnierzy, ale także sprzęt wojskowy oraz przełomowe wydarzenia (takie jak podpisanie układu Sikorski-Majki).

 

Choć „Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych" po części traktuje o wydarzeniach zawartych w popularnym serialu, a sam autor kilkakrotnie się do niego odwołuje, to, w zestawieniu nim, stanowi jedyne słuszne źródło informacji. Na potrzeby scenariuszu niektóre fakty zostały przemilczane, jeszcze inne dopowiedziane, zaś książka Śledzińskiego przedstawia historię pancernych w pełni, z której pozyskiwać można rzetelne informacje.

Monika Sylwia B

„Książka ta (...) pokazuje, co i dlaczego dzieje się w głowie człowieka, który ma zabijać i który sam może zostać zabity i ma tego pełną świadomość. Podpowiada, jak wykorzystać ludzkie reakcje, aby odnieść zwycięstwo, a zarazem uchronić ludzkie życie."

 

Rozważania na temat wojny w życiu jednostki i całych społeczeństw stały się kanwą powstania książki „Psychologia wojny. Strach i odwaga na polu bitwy". Jej autor to były żołnierz i analityk wojskowy piszący pod pseudonimem Leo Murray. Wiemy o nim tyle, że przeprowadził setki wywiadów z weteranami wojennymi - zarówno z osobami młodymi, jak i już starszymi wiekiem.
We wstępie Murray uraczył nas chwytliwym opisem żołnierza, notabene taliba, na polu walki w Afganistanie, tak sugestywnym, że aż wzruszającym. Właściwie to tak skonstruowanym wstępem, rozbudził we mnie dziki apetyt na lekturę, która w kolejnych rozdziałach nie była już tak wciągająca, co nie zmienia faktu, że również ciekawa. Czytając to krótkie wprowadzenie do tematu, czytelnika nachodzi myśl, jaki jest w ogóle sens wojen? Murray pisze: „Na wojnę przywiodły tego młodego człowieka bezrobocie, nacjonalizm i samcza siła, które jednak nic nie znaczą w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia."Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Wszak to właśnie czynnik ekonomiczny pognał polskich żołnierzy na wojnę w Iraku czy Afganistanie, rozbuchany nacjonalizm doprowadził świat w ubiegłym stuleciu do największego w dziejach konfliktu zbrojnego w postaci II wojny światowej, a samcza siła, tudzież umysł sterowany testosteronem – cóż, nie od dziś wiadomo, że ojcami wszystkich wojen są mężczyźni.

 

Świat zaprawiony w bojach toczonych od jego zarania wyklarował coś, co Murray zwie psychologią wojny. Rozważania na ten temat zamknął w dwudziestu rozdziałach. Odnosząc się w pierwszym rozdziale do wywiadu przeprowadzonego z sierżantem Dawsonem biorącym udział w bitwie na Falklandach w 1982 r., opisuje czym jest morale żołnierzy. Dalej, porusza takie kwestie jak strach i siłę ognia, pojęcie zdrowego rozsądku na polu bitwy, uciekania i walki, pozytywnego i negatywnego wpływu broni, właściwego postrzegania i logicznego myślenia. Wyjaśnia także czym jest szybka walka, walka na flankach czy waga pomostowa.

 

Jednymi z ciekawszych rozdziałów były te poświęcone kwestii awersji do zabijania, a także tak zwanej fiksacji, czyli teorii czterech F – zamierania (freezing), uciekania (fleeing), zafiksowania (fussing) i walki (fighting). Jak wyjaśnia Murray, pozwala ona na zrozumienie podstawowych reakcji człowieka, a te z kolei zależne są od przebiegu walki.

 

Książkę kończy słowniczek, w którym autor wyjaśnia użyte w niej pojęcia, takie jak na przykład broń strzelecka, manewr, pluton, ruch pod osłoną ogniową, sparaliżowanie strachem. Wyjaśnia różnice między ogniem bezpośrednim, a pośrednim, czym są współczynniki ostrzału, trafień i zabitych.

 

Można więc spokojnie przyjąć, że każdy kto interesuje się wojskowością, powinien tę książkę przeczytać. Ma ona o tyle praktyczną wymowę, że skupia się nie na szczeblu generałów snujących strategie taktyczne, lecz na zwykłych żołnierzach, którzy owe taktyki muszą wprowadzić w czyn – mierząc z broni w innego człowieka, wroga. Jednakże polecam ją także laikom wojskowym i zatwardziałym cywilom, gdyż jest to po prostu dobrze napisana, przystępna książka, która nie zanudza siermiężnymi wojskowymi terminami, niezrozumiałymi dla osób niewtajemniczonych w arkana armii, lecz posiada spory ładunek emocjonalny, który sprawia, że chce się ją czytać i zrozumieć.

Thursday, 11 December 2014 23:21

Księga Portali

Asertyslem

Wcześniej – niestety – nie miałem przyjemności zapoznać się z prozą Laury Gallego, acz nie przeczę, że nie miałem zamiaru, gdyż słyszałem wiele dobrego i zaintrygowała mnie - choćby sama okładka - Tam gdzie śpiewają drzewa. O samej pisarce, wiem tylko tyle, iż wywodzi się z młodego pokolenia hiszpańskich literatów – właściwie fantastów. Wyróżnia się niezwykłą umiejętnością tworzenie i kreowania baśniowych opowieści, przesiąkniętych miodną narracją i doskonałym językiem. A teraz, miałem nareszcie okazje przekonać się czy owe wiadomości są autentyczne. Są. Najnowsza powieść pani Laury przedstawia się nie inaczej, płynna, nietuzinkowa fabuła, czarowny i magiczny świat, oraz mechanika i schemat czarów przedstawiony pod nowatorskim pryzmatem.

 

Księga portali opowiada historię pewnego młodego a ambitnego adepta magii, który w skutek pewnego zbiegu przypadków – związanych z tytułowymi portalami – musi wyplątać się z grubo tkanej sieci intryg i skrajnie ukrywanych tajemnic, których odkrycie może zmienić znany mu świat. Przemierzając zaś połacie niezwykłych krain, przyjdzie mu spotkać ogromną paletę oryginalnych i niespotykanych bohaterów, którzy choć liczni, wyróżniają się własnymi, czasem dość specyficznymi cechami. Warto wspomnieć również to, że wartkość akcji nie jest jednostajna, zmienia się nie tylko podczas wymagających tego wydarzeń, ale także podczas snującej się opowieści, co nie zawsze było dobrym zabiegiem. Bywały miejsca w których narracja była trochę nazbyt rozwlekła i niewciągająca, ale szczęściem, takie miejsca zdarzały się rzadko, a w zasadzie, taki moment szczególnie zauważalny był na samym początku. Zdecydowanie, powieść posiada jednak o wiele więcej atutów niż wad – a i te są wcale rzadkie, i gdyby nie miejscowe zastoje biegu wydarzeń, książka pochłonęłaby mnie bez całości, a tak, posiliłem się nią na kilka kęsów.

 

Mała wpadka z dogodną płynnością akcji nie sprawiła bynajmniej, że książkę czytało się źle – co to, to nie. Autorka w przemyślany sposób stworzyła tekst, nadając mu odpowiedniej malowniczości, a narracja przeprawia czytelników przez książkę wartkim strumieniem na którym przytrafia się czasem kłoda, ale nie strach, szybko i w całkiem ugodowy sposób się ją omija. Bardzo miłym smaczkiem były sentencje – cytaty istotnych postaci z wykreowanego przez pisarkę świata – poprzedzające, właściwie stanowiące wstęp, rozdziałów. Podobny zabieg wspominam niezwykle przyjemnie z cyklu wiedźmińskiego. Ciekawy i dający do myślenia podczas wewnętrznej analizy przeczytanego tekstu.

 

Światy fantasy wcale często lubią powielać pewne schematy i, wręcz kopiować kultury, naturę oraz motywy, ale świat stworzony przez Laurę Gallego jest inny niż rzeczona większość. Prawda, świat światem, niektórych kwestii nie można przeoczyć i muszą być schematyczne, ale to co dodała od siebie pisarka, to cała, bogata i urodzajna gama detali, wzorców, wartości oraz praw. A jedną z największych zalet powieści są tytułowe portale, niewątpliwie doskonałe nawiązanie do wciąż nieodgadnionej tajemnicy teleportacji, która owemu światu nadała ciekawej nutki oraz szczypty niesztampowości. Sam rytuał i ich działanie zasługuje na wielką pochwałę, bo nie przypominam sobie czegoś podobnego w innych dziełach gatunku.

 

Reasumując, Laura Gallego to literatka, która bezkompromisowo zna się na tym, co robi, i nie musi nic udowadniać. Wykształciła swój własny, charakterystyczny warsztat, a niepowtarzalnymi pomysłami zdobyła rzeszą miłośników. I, choć może stricte się do nich nie zaliczam, to już teraz wiem, że jeszcze nie raz sięgnę po jej utwory. Zatem, gorąco polecam do zapoznania się z Księgą portali, bo może was urzec, równie dobrze jak mnie oraz dać zachętę do śledzenia innych poczynań - na arenie literackiej – autorki.

 

Agnes Recenzentka

Wyobraźcie sobie, że posiadacie niesamowitą farbę bordowego koloru, która może przenieść Was do każdego zakątka świata, o którym pomyślicie. Pomyślcie o górnikach, którzy w pocie czoła wydobywają dla Was minerał, z którego stworzycie farbę. Zastanówcie się nad tym co posiadają oni, a co macie Wy i w jaki sposób traktujecie tych, którzy mają mniej. Aż w końcu, na sam koniec, uwierzcie, że minerał jest na wyczerpaniu. Co byście zrobili w tej sytuacji?

 

Tabit to student trzeciego roku Akademii Portali. Jego pracą dyplomową okazuje się namalowanie portalu dla biednego wieśniaka, jednak wkrótce pomysł zostaje odrzucony. Chłopak się tym nie przejmuje - walczy o uznanie Mistrza Belbana, uważanego za ekscentrycznego wariata, którego nie należy brać pod uwagę. Ten jednak bardziej interesuje się studentką Caliandrą, odwiecznym wrogiem poukładanego i dokładnego Tabita. W tym samym czasie młody Tash ucieka przed brutalnym ojcem, by znaleźć miejsce w kopalni bodarytu – minerału, z którego wydobywa się farbę potrzebną do budowania portali. Niesamowite odkrycie, którego dokonał chłopiec połączy losy wszystkich bohaterów, wciągając w wir niebezpiecznych przygód również wieśniaka Yunka, który nie potrafi pogodzić się z odmową.

 

Kiedy zaczynałam czytać tę książkę, nie oczekiwałam po niej niczego konkretnego. Z początku wydała się nudna, co dość często się zdarza. Postanowiłam jednak nie odpuszczać tak łatwo i szybko, bo już po czterech rozdziałach, skomplikowane losy młodych studentów Akademii Portali pochłonęły mnie do reszty, a niespodziewane zwroty akcji sprawiły, że książka naprawdę przypadła mi do gustu. W zasadzie o jej zaletach można mówić wiele – książka ma solidną, ale przyjemną w czytaniu oprawę, jest to pojedyncza powieść, o co bardzo trudno w dzisiejszych czasach, pomysł na fabułę okazał się oryginalny i bynajmniej nie przeciętny, bohaterów łatwo można było sobie wyobrazić, a akcja interesowała z każdą kolejną stroną coraz bardziej. Zagadek było naprawdę mnóstwo i co ciekawe, nie było możliwości, by odkryć prawdę, ponieważ czytelnik nie miał prawa jej poznać. Trudno opisać słowami co mam w tym momencie na myśli, ale to trochę tak, jakby szukać w lesie gatunku zwierzęcia, którego nigdy w życiu nie widziało się na oczy. Bardzo sprytne posunięcie, prawda?

 

Jednak książka ma też wady. Przede wszystkim momentami bardzo przypominała mi „Gildię Magów" Trudi Canavan. Dodatkowo autorka wplotła do fabuły kilka rozdziałów, które moim zdaniem były niepotrzebne. W momentach kiedy akcja dosięgała punktu kulminacyjnego, nagle rozdział się kończył i następował po nim dużo nudniejszy wątek, dziejący się na drugim końcu Daruzji – państwa opisywanego w „Księdze Portali". Historie wszystkich bohaterów przeplatały się częściowo osobno i dopiero pod koniec zostały połączone w całość, co niektórych może stanowczo denerwować. Ale sama treść to zdecydowany plus całości, a przecież o to w tym wszystkim chodzi.

 

Pierwsze rozdziały szły swoim własnym, ślamazarnym tempem. Zastanawiałam się kiedy w końcu skończę tę książkę. Kiedy nudny początek minął, nawet nie zorientowałam się, w którym momencie dotarłam do ostatniej kartki. Samo zakończenie zasługuje na oddzielny akapit – autorka wyjaśniła każdy, nawet najmniejszy niedokończony wcześniej wątek, dzięki czemu po zakończeniu historii czytelnik ma przed sobą idealnie poukładaną całość, w której nie ma żadnych dziur. Całe puzzle zostały złożone i nie ma do czego się przyczepić, co też nie jest częste w powieściach tego typu, tym bardziej, że jest to książka długa i skomplikowana. Widać, że została dopracowana w najmniejszych szczegółach i można by rzecz, że dobre są złego początki. Podsumowując, „Księgę Portali" polecam miłośnikom książek przygodowych, z elementami kryminalnymi oraz każdemu molowi książkowemu, który lubi odrobinę magii i nie będą mu przeszkadzały wątki obyczajowe.

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Dreams oraz portalowi Sztukater!

Aga CM

Malarze Akademii Portali są jedynymi, którzy wiedzą jak kreować niezwykłe tunele, które tworzą sieć komunikacyjną i Daruzji. Sztywne zasady i kompleksowe szkolenie w Akademii gwarantują profesjonalizm i doskonałą technikę. Głównemu bohaterowi - Tabitowi zostaje zlecony do malowania portal dla skromnego chłopa. Nasz twórca nie wyobraża sobie, że został właśnie wciągnięty w sieć intryg i tajemnic...

 

Portale tu opisane nie są magiczne. Współrzędne do ich otwarcia są zmieniane każdego miejsca. Nie pojawiają się znikąd. Autorka nadała im charakter naukowy. Nie wystarczy, że pojawi się kreator, pstryknie palcami i pojawia się portal. Istnieje cała "nauka" mówiąca jak je stworzyć. Portale są malowane. Nigdzie nie spotkałam takiego rodzaju portali czasoprzestrzennych. A trzeba przyznać, że przecież wiele już opisano i stworzono na ekranie historii o podróżach przy pomocy różnych tuneli pomiędzy oddalonymi od siebie miejscami. Szczególnie podobały mi się fragmenty wyjaśniające działanie tych portali. Spójne i logicznie wytłumaczone. Dodatkowo autorka wykreowała zupełnie nowy świat. Stworzyła od podstaw specyficzną atmosferę, jego struktury społeczne i różne style życia mieszkańców. Szkoda tylko, że nie spotkałam tu magicznych stworzeń, zaklęć, ani niepokonany wojowników. Momentami fabuła wydawała mi się także nieco zawiła.

 

Laura Gallego stworzyła bohaterów obdarzonych ludzkimi cechami, a dzięki temu wiarygodnych. Niestety jednak moim zdaniem jest ich tu trochę zbyt wielu. Trudno momentami nie stracić orientacji. Będę także bardzo łaskawa gdy stwierdzę, że połowa z postaci w tej książce stworzona została jako tło. W sumie lektura wiele by nie straciła gdyby ich nie było. Spokojnie można by ich usunąć. Cele główne bohaterów zostały tu ukazane bardzo prosto i jasno jednak niekiedy postacie działały bezsensownie, wbrew swej osobowości lub motywacji. Niestety również rozwój bohaterów można tu nazwać raczej ewolucją. Pociesza jednak fakt, że postacie różnią się od siebie. Żadna nie jest wtórna.

 

Styl nie zmienia się w zależności od bohatera. Pisarka niby próbowała zasymilować się z każdą postacią z osobna, ale niestety nie odczułam tu zauważalnego zróżnicowania w sposobie ich wysławiania się. Wydawało mi się, że bohaterowie zawsze mówią dokładnie w taki sam sposób. Niezależnie czy wypowiada się analfabeta czy inteligent. Ponadto napotkałam na wiele powtórzeń, losowe stosowanie znaków interpunkcyjnych, momentami niekończącą się narrację. Odniosłam wrażenie, że autorka jakby sama sabotowała swą pracę. Chwilami sama sobie zaprzeczała, burzyła porządek chronologiczny wydarzeń. Gdybym miała wskazać ostatnią wadę tej książki to wymienię tu dość wolne tempo akcji. Nawet liczne intrygi, zabójstwa, zaginięcia nie były niekiedy w stanie jej ubarwić. Jednak na szczęście tajemnice zostają niewyjaśnione do końca i to lubię. Nawet 50 stron przed końcem lektury nie wiedziałam jak się zakończy.

 

Mimo wielu wad jest jednak "coś" w tej historii co sprawia, że ją nawet trochę polubiłam. Chwilami setnie się ubawiłam podczas jej lektury. Trzeba przyznać, że niespodzianki i nagłe zwroty akcji także trochę poprawiają jej odbiór. Myślę, że powieść może zadowolić zarówno młodszych i starszych odbiorców. Zagorzałych fanów fantasy i nowych czytelników. Zarówno mężczyzn jak i kobiety. To więcej niż tylko powieść fantasy...

Thalita

Inspirowana "Harrym Potterem" opowieść o studentach tajemniczej Akademii Portali, których spokojne życie zostaje nagle zachwiane splotem przedziwnych zdarzeń. Dla młodzieży lubującej się w fantasy zmieszanej z kryminałem.

 

Daruzja to kraina której mieszkańcy mogą przemieszczać się dzięki portalom, czyli magicznym, symbolicznym rysunkom wykonywanym na ścianach, za pomocą których ludzie w ułamku sekundy znajdują się w miejscy odległym o setki, a nawet tysiące kilometrów. Sztukę malowania portali wykłada Akademia Portali, kształcąca najzdolniejszą młodzież Daruzji. Jednym z jej najwybitniejszych studentów jest Tabit, wielce inteligentny i utalentowany chłopak, który przygotowuje się właśnie do tworzenia swego dyplomowego portalu. Rysunek ten ma zostać umieszczony w chacie ubogiego wieśniaka Yunka, z którym student szybko się zaprzyjaźnia. Nieoczekiwanie jednak jego projekt zostaje anulowany przez Akademię, co jest wielkim ciosem dla obu chłopców. Do tego Tabit dowiaduje się że nie otrzymał funkcji asystenta mistrza Belbana, jednego z najwybitniejszych profesorów uczelni. Zaszczyt ten przypadł Caliandrze - studentce co prawda zdolnej, lecz zdaniem Tabita zbyt mocno wykorzystującej w swej naukowej pracy przeczucia i intuicję zamiast rzetelnej, popartej setkami ksiąg wiedzy. Do tego w murach Akademii zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy - znika mistrz Belban, kradzione są malowane wcześniej portale, do uczelni dociera coraz mniej bodarytu, czyli kamienia z którego wytwarza się farbę do malowania portali. Tabit, rywalizująca z nim Caliandra, Yunek oraz przypadkowo spotkana górniczka Tashia starają się rozwikłać zagadkę tego niezwykłego splotu okoliczności.

 

Mimo przystępnego języka i interesujących wątków czytanie tej powieści szło mi opornie i zajęło prawie dwa tygodnie (zazwyczaj "przerabiam" jedną książkę w dwa-trzy dni). Zbyt dużo jest w niej opisów malowania portali, szczegółów mierzenia współrzędnych, teoretycznych debat studentów na temat właściwości wykorzystywanych farb itp. Autorka opisała każdy szczegół wymyślonej przez siebie teorii portali i z jednej strony należą jej się brawa za wyobraźnię, z drugiej zaś książkę czytałoby się lepiej gdyby tajemnice ściennych malowideł były odkrywane w dynamicznym toku jej akcji, nie zaś w trakcie niekończących się dywagacji bohaterów.

 

Laura Gallego stworzyła bardzo rozbudowany, fantastyczny świat fikcyjnej Daruzji oraz Akademii Portali, jednak zbyt wiele jego elementów jest ściągniętych z "Harry'ego Pottera" - bohaterami są studenci i profesorowie elitarnej i tajemniczej uczelni, wiedzę przez nich zdobywaną śmiało można nazwać magią, osoby powiązane z uczelnią wyróżniają się na tle pozostałej ludności specyficznymi strojami i fryzurami, bytowi Akademii Portali zagraża tajemniczy Niewidzialny, czarodziejom z Hogwartu grozi zaś Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Z tego powodu książka traci wiele ze swej indywidualności i mimo swych atutów może być uznawana jedynie za naśladowczynię sagi o małym czarodzieju.

 

Przejdźmy teraz do zalet. Tak jak wspomniałam, największą z nich jest wykreowanie spójnego, rozbudowanego świata istniejącego wokół magicznych portali. Choć opisy tej fantastycznej rzeczywistości są za długie, to jednak opowieść jest dopracowana co do najmniejszego szczegółu. Kolejnym plusem są bohaterowie. Każdy z nich reprezentuje sobą inne spojrzenie na świat. Tabit to osoba wierząca jedynie w to co da się naukowo udowodnić, pedant którego rysunki zawsze muszą być szczegółowo opisane i wpisane wyłącznie w klasyczne symbole i wzory, kpi z intuicji, przeczuć, polega jedynie na sile swojej wiedzy i umysłu. Jego przeciwieństwem jest Caliandra. To dziewczyna dla której wiadomości zawarte w starych księgach mają znaczenie drugorzędne, bowiem w życiu kieruje się przede wszystkim tym co podpowiada jej serce i wewnętrzny głos. Ma nieszablonowe poglądy, a tworzone przez nią portale są prawdziwymi dziełami sztuki. Choć początkowo ze sobą rywalizują, z biegiem czasu Tabit i Caliandra zaczynają współdziałać, pokazując tym samym że ich spojrzenia na świat doskonale się uzupełniają, a sam rozum lub sama intuicja nie zdziałają tyle co ich połączenie. Drugą parę bohaterów stanowią górniczka Tashia i strażnik portali Rodak. Oboje mają problemy z określeniem swojej tożsamości płciowej. Tashia jest dziewczyną, lecz czuje się chłopakiem - nosi męskie ciuchy, mówi o sobie w rodzaju męskim, używa męskiej formy swego imienia. Nie jest jednak hermafrodytą czy transseksualistką - do przyjęcia zachowań płci przeciwnej zmusiły ją okoliczności oraz ojciec, który nigdy nie pogodził się z tym że nie ma syna. Sama Tashia również pragnie być chłopcem lecz z biegiem lat, gdy dorasta, zdaje sobie sprawę że coraz częściej odczuwa potrzeby typowo kobiece i wciąż zadaje sobie pytanie, którą płeć wybrać. Rodak zaś jest homoseksualistą, a przynajmniej czuł się nim póki nie poznał Tashii. Zakochuje się w niej, myśląc że jest ona mężczyzną, jednak gdy dowiaduje się prawdy o jej płci nadal jest nią zainteresowany. I głowi się, czy rzeczywiście jest gejem, czy akceptuje także kobiety o męskim typie urody. Owo wplecione w akcję powieści kształtowanie się seksualności młodych bohaterów odróżnia "in plus" "Księgę Portali" od ugrzecznionego w temacie uczuć "Harry'ego Pottera".

 

Na pochwałę zasługuje także piękne wydanie powieści (lakierowana twarda oprawa, rysunki portali ozdabiające pierwszą stronę każdego rozdziału), zaserwowana przez wydawnictwo Dreams, dzięki czemu książka świetnie nadaje się na prezent dla mniej wybrednych fanów fantasy.

 

***
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu Dreams.

Raven Stark

Często spisuję sobie listę książek, których premiera zapowiedziana jest na przyszły miesiąc, dzięki czemu łatwiej mi rozplanować kolejność, czasami nawet prędkość czytania, minimalną liczbę przeczytanych stron każdego dnia. Jednak bywa, że mimo iż daną pozycję określam jako tzw. must have, to jakaś niewidzialna ręka usilnie odciąga mnie od zabrania się za jej przeczytanie. Najtrudniejszy pierwszy krok, potem jest już tylko z górki. Czyżby?

 

Obawy jakoś nie chciały się ode mnie odczepić, z czasem nabierałam coraz większych wątpliwości, czy aby na pewno dobrze postąpiłam wkręcając książkę do mojego czytelniczego grafika. Niby tak bardzo chciałam w końcu przeczytać książkę, a jednak wciąż coś mnie od niej oddalało. Jeden krok do przodu, dwa kroki do tyłu.

 

Kiedy w końcu nastąpiło przełamanie, nie ukrywam, poczułam ulgę. Oczywiście nie zaczęłam z miejsca skakać z radości i uznania dla autorki, ale stopniowo robiło się coraz lepiej, ciekawiej. Zaintrygował mnie potencjał pisarki, wyobraźnię to ona ma i to niemałą. Stworzone przez Gallego państwo w niczym nie przypomina mi tych znanych z fantastycznych powieści. Oryginalne, a zarazem interesujące.

 

Akademia Portali zapewnia Daruzji umiejętnie wyćwiczonych Mistrzów. To właśnie oni jako jedyni potrafią namalować portale. Ale nie takie na kartce papieru, czy nawet na płótnie. O nie. Mistrzowie specjalizują się w portalach posiadających magiczną właściwość. Portale te pełnią jedne z najważniejszych funkcji, jeśli wziąć pod uwagę gospodarkę kraju.

 

uczeń Akademii + biedny nieznajomy = kłopoty + tajemnice

 

Laura Gallego ujęła mnie dobrze wykreowanymi postaciami i ciekawym pomysłem na książkę. Nie wzbudziła we mnie jakichś wielkich emocji, ani nie poruszyła mojego serca, ale pozostawiła po sobie miły ślad.

 

Przy aktualnej średniej czytanych książek na miesiąc, jeśli naturalnie nie ulegnie ona zmianie, myślę, że o Księdze portali zapomnę dość szybko. Z pewnością warto zabrać się za przeczytanie książki, ale tylko, jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, jeśli to dla Was takie hop siup, to odradzam, bo możecie się zawieść.

 

Twarda okładka kusi, oj kusi, aczkolwiek okładka już nie grzeszy urodą. Tak czy inaczej, jeślibyście się na książkę zdenerwowali i rzucili nią o ścianę, to prawdopodobnie wytrzymałaby ten ból z o wiele większym spokojem i gracją niż o egzemplarz w miękkiej okładce.

 

Podsumowując, nie najgorsza książka, ale czytałam sporo lepszych.

Thursday, 11 December 2014 23:17

Szczepienia Pełne Kłamstw

TomG

Ciekawa rzecz z tą całą manipulacją społecznościami i poglądami ludzi na różnorakie sprawy. Intrygujące, czy rzeczywiście jesteśmy przymuszani do pewnych określonych zachowań, mających na celu nasze własne dobro? Czy mamy wierzyć, że kraj, którego obywatelami jesteśmy, w rzeczywistości nie chce dla nas jak najlepiej?

 

Wszyscy widzieliśmy już mnóstwo teorii spiskowych, czy to w kinie, czy telewizji. Liczne książki także poruszały spiskową tematykę, przedstawiając nam rządy różnych krajów jako utajnioną zmowę potworów w ludzkiej skórze. Podejrzewam, że jeszcze niejednokrotnie natkniemy się w literaturze czy filmie na teorie spiskowe, ale – jak zwykle – odbierzemy je jako fikcję.

 

We wstępie „Szczepień pełnych kłamstw" autor podkreśla, że dzięki swojej matce sam nigdy nie był przeciw czemukolwiek szczepiony, oraz wymienia powszechnie uznane prawdy (on sam nazywa je „mitami") na temat szczepionek. Dalej przechodzi do opisywania historii immunizacji (sztuczne uodparnianie organizmu przeciwko chorobom zakaźnym), a w zasadzie jej początków, czyli momentu, w którym w drugiej połowie XX wieku wynaleziono i zastosowano pierwszą szczepionkę przeciwko epidemii polio. Zagłębia się także w tematykę drobnoustrojów oraz ich wpływu na organizm ludzki. Pisze o wirusach, twierdząc, że mają one wywoływać leczenie, nie śmierć. Udowadnia w teorii, że istnieje duża różnica między odpornością organizmu nabytą w sposób naturalny (poprzez przejście przez chorobę), a w sposób narzucony, czyli poprzez przyjęcie szczepionki.

 

„Szczepienia pełne kłamstw" zawierają w sobie opisy wielu znanych nam przypadków chorób, jak chociażby sławna „choroba szalonych krów". Autor wymienia wiele ich rodzajów, podając statystyczne liczby zdobyte w przeprowadzonych przez niego badaniach i analizach. Podaje także dane mające udowodnić, że wiele szczepionek bardziej szkodziło niż pomagało ludziom. Cofa się niejednokrotnie wiele lat wstecz, by zobrazować czytelnikowi – skrupulatnie, z naukowym zacięciem – błędy popełniane przez wielkie koncerny farmaceutyczne i przebieg epidemii, a wszystko to zdaje się prowadzić do jednego wniosku: mianowicie takiego, że historia nie wskazała związku przyczynowego między szczepieniami a ochroną przed chorobą.

 

Moritz nie stroni również od wymieniania konkretnych dat i miejsc szczepień obowiązkowych, opisując sposoby, w jakie władze przymuszają społeczeństwo do poddawania się im.

 

Wyraźnie widać, że autor, który sam jest ekspertem z dziedziny medycyny naturalnej, Ajurwedy, irydologii, Shaitsu oraz medycyny wibracyjnej (jak podano w biogramie), poparł materiał książki kompleksowymi badaniami. Ilość dat, miejsc, liczb i podawanych faktów sprawia bardzo autentyczne wrażenie, pytanie tylko, czy rzeczywiście czytelnik uwierzy w to, że od chwili narodzin jest w zasadzie oszukiwany?

 

Ja sam mam dość mieszane uczucia do teorii przedstawionych w „Szczepieniach pełnych kłamstw". Dodatkowy dystans do treści książki wytworzyła we mnie notka od wydawnictwa, zamieszczona jeszcze przed samym wstępem, mówiąca o tym, że „...Przedstawione tu założenia służą celom edukacyjnym i czysto teoretycznym. Są one głównie wypadkową opinii i teorii Andreasa Moritza...". Jak więc ustosunkować się do lektury tej książki?

 

Na pewno z dystansem, bo jeśli przyklaśniemy autorowi, będziemy musieli zweryfikować swój punkt widzenia na bardzo wiele spraw. „Szczepienia pełne kłamstw" bez wątpienia spodobają się czytelnikom lubiącym książki obrazoburcze, tym bardziej, że stawiane tezy wydają się mieć czysto naukowe podwaliny i być poparte rzetelną liczbą faktów. Nie można również odmówić autorowi zdolności analizowania, a także podawania treści w sposób przejrzysty i zrozumiały. Mimo to należy tę książkę traktować raczej jako wstęp do własnych badań nad naturą problemu niż udowodnione naukowo sprawozdanie.

 

Page 2422 of 3426

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial