JoannaKa
-
Tylko krowa zdania nie zmienia. Dlatego postanowiłam po raz drugi zmierzyć się z twórczością Charlaine Harris. „Grobowy zmysł" uznałam za porażkę, a książki autorki zaklasyfikowałam do tytułów zdecydowanie nie dla mnie. Wszystkim zdarzają się potknięcia, nie ma ludzi nieomylnych. I z tym przeświadczeniem wetknęłam nos w kolejny tytuł spod rąk autorki kilku popularnych cykli.
Charlaine Harris stworzyła postać Sookie Stackhouse, Lily Bard, Harper Connelly oraz – bohaterkę „Domu Juliusów" – Aurorę Teagarden. A może lepiej byłoby skupić się na jednej osobie? W seriach najlepsze jest stopniowe poznawanie osób towarzyszącym nam przez wiele tytułów. Chcemy się z nimi zżyć, chcemy by zostali naszymi książkowymi przyjaciółmi. Co prawda sięgając po „Dom Juliusów" urwałam się niczym bombka z choinki, bowiem jest to kolejny tytuł cyklu. Jednak nie jestem pewna, czy chciałabym głębiej wchodzić w życie Roe.
Aurora – kobieta o absurdalnym nazwisku (o czym sama wspomina) – odnalazła miłość swojego życia. Wkrótce ma się odbyć jej ślub z bogatym biznesmenem. W podarunku (przed)ślubnym dostaje od niego wymarzony prezent – prawo własności domu Juliusów. Posiadłość ta w swoich murach kryje wielką tajemnicę. Kilka lat wcześniej w dziwnych okolicznościach zniknęła cała rodzina. Rozpłynęli się niczym mgła, a słuch o nich zaginął. Ciekawska Roe chciałaby wyjaśnić tę zagadkę.
Te kilka zdań sugeruje, iż „Dom Juliusów" mógłby być dobrym thrillerem. Jednak jest to zaledwie przeciętny tytuł, jakich na rynku wiele. Dziwne, że nie zaginęła ona w tłumie. Harris niezbyt wyszło stopniowanie napięcia. Połowa książki to zwykły melodramat. Obyczajówka niczego nie wnosząca. Dopiero w drugiej części książki przyjdzie nam rozwiązywać tajemnicę zaginięcia rodziny. Owszem, wcześniej autorka napomknie kilka razy o zbrodni. Owszem, im dalej w las, tym akcja mocniej się zazębia. Jednak nie ma tutaj wielkich zaskoczeń. Absolutnie wszystko jest przewidywalne.
Styl autorki jest bardzo prosty i przystępny. Książkę dzięki temu czyta się błyskawicznie. I nawet z dość mocnym zaciekawieniem (o ile nie klasyfikuje się jej jako czysty kryminał). Tylko kilkakrotnie musiałam się zatrzymać, by przemyśleć określenia typu: „chochlikowata fryzura" czy też dziwne konstrukcje zdaniowe, jak „Stosowne, ale raczej naburmuszone odgłosy ze strony Emily." [s. 208] Słowem, nie jest to może majstersztyk edytorski, ale – jak przypuszczam – autorka tłumaczenia nie chciała odbiegać za daleko od stylu Harris. W ten sposób pojawia się parę „ciekawszych" tłumaczeń, które pozwolę Wam odkrywać samemu. W końcu i tak najważniejsze jest przyzwyczajenie i poznawanie dalszych losów ulubionych bohaterów.
Na twórczość Harris na pewno się nie zamknę. Jestem ciekawa tego najgłośniejszego cyklu. I być może z ciekawości sięgnę po inny tytuł z serii o Aurorze Teagarden. Jeśli chodzi o „Dom Juliusów", nie radziłabym podchodzić do tej pozycji ze zbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Lekkie czytadło nie jest złym wyborem. W końcu nie zawsze nachodzi nas, czytelników ochota na poważniejszą, trudniejszą zagadkę, z którą bez ustanku należy się zmierzać, próbując rozgryźć ją od różnych stron. A fani stylu autorki i cyklu? Na pewno będą zadowoleni.